Jastrzębia Góra
Migawka
Ruszyłem na północ nocnym pociągiem do Gdyni, by przywitać się z zimowym morzem. Ostatnie dni były mroźne, więc pomyślałem, że temperatura odciśnie swój ślad na styku wody i lądu.
Tak też było. Tam, gdzie latem króluje piasek, teraz były zastygłe grzywy fal. Jakby morze przy brzegu zostało złapane na wdechu bez jakiejkolwiek szansy na wydech. Ale oczywiście cały proces trwał dłużej niż chwilę, choć mogłoby się wydawać, że mróz ściął wodę jak migawka w aparacie ścina rzeczywistość do nieruchomego zdjęcia. Jakby tego było mało dodatkowo biegałem z aparatem, by jeszcze bardziej utrwalić te lodowe formy. To był ostatni moment, bo zbliżała się odwilż, a ciepłe morze zlizywało konsekwentnie kolejne bryły lodu.
Przeszedłem plażą od Kosakowa do cypla w Rewie. Cypel w Rewie jest naprawdę zjawiskowy. Bezwstydnie wrzyna się lądem w przestrzeń morza rozdzielając ją na pół na dystansie kilkuset metrów. To takie naturalne molo przy okazji okupowane przez liczne ptaki. Brak ludzkiego zgiełku pozwala im poczuć się bezpiecznie i swobodnie. Co innego latem, kiedy cypel obłożony jest licznymi ciałami ludzkimi. Do tego dochodzą hałaśliwe sprzęty pływające, a nawet te zupełnie niehałaśliwe, napędzane wiatrem, ale przeganiające ptaki daleko.
Teraz byłem na cyplu sam. Człowieczo sam. Sam jeden na krańcu świata, zdawałoby się. Po lewej stronie zamarznięta zatoka, po prawej otwarte morze falujące tak, że mróz nie siada. Co innego ptaki. Tu i ówdzie.
Podobnie jak cypel ludzko wymarła była też niewielka Rewa. Pensjonaty, sklepy, restauracje, wypożyczalnie sprzętu, to wszystko owładnięte zimową melancholią, od której ludzie stronią, by się nie pogrążyć w depresji. Do miast, do ruchu, do życia. A tutaj pustka i brak. Jak ja lubię taki brak i taką pustkę. Oddycham swobodnie w tej uwolnionej przez ludzi przestrzeni. Podobnie jak ptaki zasiedlam ową pustkę swoją samotnością i obie te rzeczywistości biorą się ze sobą pod rękę ciesząc się czystą nieskrępowaną obecnością.
Ale czas na kolejną odsłonę dnia. Z Rewy wróciłem autobusem miejskim do Gdyni, skąd kolejnym busem udałem się do Jastrzębiej Góry. Miałem jeszcze połowę dnia do wykorzystania, więc przeniosłem się na inną plażę, w inny krajobraz, inne morze.
W Jastrzębiej Górze stanąłem na krawędzi wysokiego klifu i omiotłem wzrokiem bezkresny przestwór morza niczym Cliff Richard. A potem zszedłem schodami w dół na plażę. Okazało się, że ta część wybrzeża jest zupełnie wolna od lodowych form. Tylko przy samym styku wody i piasku tworzyła się piaskowo-lodowa skorupa podmywana przez fale. Tak czy owak dobrze się po tym szło, bo inaczej niż latem stopy pozostawały całkowicie na powierzchni. A szedłem dobrych 15 kilometrów. Bardzo przyjemny spacer po północnych rubieżach Polski. Przy okazji dowiedziałem się, że najdalej na północ wysuniętą częścią nie jest Rozewie, tylko właśnie plaża w Jastrzębiej Górze. Stoi tam w odpowiednim miejscu stosowny słup jak najbardziej falliczny w swym wyrazie. Falliczno-północny literalnie rzecz ujmując.
Szedłem dziarsko z każdym krokiem zostawiając biegun północny trochę bardziej z tyłu. Z lewej falowało morze, ciągle w ruchu, z prawej niewzruszenie wzbijał się nieruchomy klif. Widać jednak było, jak jest nadgryzany przez morski żywioł. Aż dziwne, że ta lekko falująca woda może się tak dobrać do tego lądowego monolitu. Niby to tylko woda, ale gdy spoglądam w morską dal, to odczuwam prawdziwy ogrom tej niezwykłej istoty. Podziw, groza, lęk. Niech wszystkie lądy świata mają się na baczności. Tak jak ten wysoki klif ma się z pewnością na baczności.
Strome urwiska klifu odsłaniają swoje tajemnice w postaci geologicznych profili o różnych kolorach i kreskach, ale w dużej części porośnięte są też lasami, które w okolicy Rozewia chronione są w postaci rezerwatu. W pewnym momencie jednak porośnięty lasem klif oddzielony jest od plaży i morza betonową opaską muru wysokiego na 2 metry i ciągnącego się przez wiele setek metrów. Po co doprawdy nie wiem. Czyżby ludzie chcieli bronić przyrody przez przyrodą? Nie pierwszy to raz jakby nie było.
Tak oto doszedłem do Władysławowa. Słońce chyliło się ku zachodowi. Dobra klamra tego dnia – pomyślałem przypominając sobie, jak zacząłem tego dnia wędrówkę. Przywitało mnie bowiem wschodzące nad plażą Słońce. Teraz właśnie żegnałem się z nim widząc jak prześwituje między konarami drzew. Czas wracać na południe.
Ryszard Kulik