Szok antropocenu, czyli o tym jak jesteśmy słabi w ratowaniu Ziemi
Temat zmian klimatycznych jest wszechobecny. Korzystamy z luksusów XXI wieku i próbujemy nadążyć za innymi w neoliberalnym wyścigu, wmawia nam się, że stoimy nad przepaścią, ale najlepszym rozwiązaniem jest zbliżanie do krawędzi przy równoczesnym pozorowaniu zmian i utrzymywaniu dotychczasowego standardu życia. Mój szok antropocenu to nie tylko szok wywołany druzgocącym dla ludzkości stanem wiedzy naukowej dotyczącej wpływu człowieka na środowisko, ale również obezwładniającą niemocą i celowym utrzymywaniem wygodnego i krótkowzrocznego status quo.
Homo sapiens – czyli człowiek rozumny i człowiek „doceniony”
Pierwszy szok związany jest z „docenieniem” wkładu człowieka w zmiany na Ziemi i propozycją wyróżnienia nowej epoki w historii – antropocenu, czyli epoki człowieka. Szok dotyczy nie tyle możności życia w przełomowym momencie historii, ile niespodziewanej ilości dowodów naukowych oraz stopnia konsensusu ludzi nauki, co do negatywnych konsekwencji zmian klimatycznych. Pogarszający się stan środowiska naturalnego, który jest wszechobecny, każe nam się zastanowić, zarówno nad niekompetencją polityków i ich doradców (oraz wpływem lobbystów), jak również bańkami informacyjnymi, w których żyjemy. Przygnębiający i wstrząsający film „Można panikować” (reż. Jonathan L. Ramsey, 2020 r.) zmusza do refleksji nad codziennymi, przyziemnymi wyborami. Problem polega na tym, że stojąc nad przepaścią, mamy zbyt mało możliwych rozwiązań, aby zastanawiać się, czy w ogóle należy podjąć działanie. Jak się okazuje to wciąż nie przeszkadza nam odraczać decyzji.
Po części każdy z nas odpowiada za zmiany klimatyczne, choć w różnym stopniu. Coraz bardziej powinniśmy zwracać uwagę na nasze codzienne wybory i przyzwyczajenia takie jak: co jemy, w co się ubieramy, gdzie mieszkamy, w jaki sposób podróżujemy. Sądzę, że wielu ludzi byłoby skłonnych do faktycznej zmiany przyzwyczajeń oraz sposobu życia. Jesteśmy wszak istotami rozumnymi. Oczywiście sam proces zastanawiania się nad zmianami klimatycznymi to tylko jeden z elementów działania. Ważne jest też zdobywanie wiedzy na ich temat. Ale tutaj pojawia się problem. Po pierwsze, zdobywanie wiedzy wymaga dotarcia do zaufanych źródeł, po drugie, potrzebuje naszych zasobów poznawczych i intelektualnych, aby zrozumieć, co się dzieje. Niestety, nie jest to łatwe z kilku względów. Żyjąc w informacyjnym społeczeństwie, jesteśmy atakowani newsami, a nie możemy przyjąć i przetwarzać ich w nieskończonej ilości. Nasze mózgi nieustannie selekcjonują informacje, a że zwykle nie lubimy się męczyć, najlepiej czujemy się żyjąc w wygodnych bańkach informacyjnych. Nawet w „bańce klimatycznej” zdarza się, że ludzie nie rozróżniają klimatu od pogody. Jeśli jesteśmy pomiędzy dwiema grupami, to często wybieramy drogę środka – „trochę się zgadzamy” i jednocześnie „trochę się nie zgadzamy”, co może być rezultatem narastających wątpliwości. W takiej sytuacji możemy nie podejmować żadnych wyborów.
Zdumiewające jest, że w temacie dotyczącym katastrofy Ziemi, produkuje się „wątpliwości na zlecenie”. Choć byłem świadomy dezinformacyjnych akcji, sceptycznego nastawienia do naukowych faktów oraz obrony produktów (m.in. wyrobów tytoniowych) za wszelką cenę, to nie spodziewałem się podobnych działań w kwestii zmian klimatycznych. Niestety, w neoliberalnej gospodarce jedynymi istotnymi zmiennymi są koszt (rozłożony w czasie) i oczekiwany, najlepiej natychmiastowy, zysk. W gospodarce opierającej się na zwiększającej się konsumpcji, rynek nie może sobie pozwolić na ograniczenie zysków. Sedno problemu tkwi w tym, że aby przeciwdziałać planetarnemu kryzysowi, musimy ograniczyć podstawę zysków, czyli konsumpcję. Zapewne taniej jest produkować sceptycyzm i traktować go jako dodatkowy koszt (przerzucany zresztą na klientów), niż pozwolić ograniczyć wpływy i co za tym idzie, potencjalne zyski. Neoliberalna gospodarka działa w czasowej próżni, a czas jest istotny tylko dlatego, że stanowi ramę, w której zachodzą zmiany kapitału. Dla wielkich koncernów „czas” to maksymalnie kilkanaście następnych lat, przy czym wiara w nieustającą hossę i wolny rynek oraz nie-wiara w państwo i walka z mechanizmami regulującymi, powoduje, że brakuje go na ich walkę ze przyczynami zmian klimatycznych. To surowa ocena i może wydawać się trochę tendencyjna, ale po przeanalizowaniu zagadnień związanych z omawianym tematem, jestem przekonany, że dyrygenci światowej gospodarki dosłownie zinterpretowali tytuł książki Francisa Fukuyamy „Koniec historii i ostatni człowiek”. Przy okazji stwierdzili, że „koniec Ziemi” jest na tyle bliski, że jedynym wyjściem jest gromadzenie zysków kosztem innych, a (w odpowiednim czasie) kolonizacja Księżyca lub Marsa. To oczywiście ponury żart, ale polityka szortterminizmu, czyli nie zastanawiania się nad długofalowymi skutkami globalnej gospodarki i działań poszczególnych koncernów jest widoczna aż nadto.
Szortterminizm uprawiają nie tylko koncerny, ale również zwykli Kowalscy. Szczytem naszych długofalowych wyborów życiowych jest kredyt mieszkaniowy. Wszystko inne analizujemy i planujemy w krótkiej perspektywie czasowej, oczywiście wierząc w osobistą hossę i niezmienność świata. Po części nauczyliśmy się tego sami, po części nauczył nas tego neoliberalizm. Istotniejsze jest jednak nie to, czego nauczył nas system, ale to co nam odbiera.
Chinatown
W filmie Romana Polańskiego z 1974 r. padają słowa „możliwie jak najmniej”. Wyjaśniają one zasadę, którą prowadzący sprawy kryminalne powinni kierować się w Chinatown, jednej z dzielnic Los Angeles. Nie angażować się w dochodzenia i w każdym z nich robić możliwie jak najmniej, by ochronić się przed problemami związanymi z ingerowaniem w sieć powiązań. Zasadę tę stosuje też wielu z nas, robiąc dla środowiska i klimatu „możliwie jak najmniej”, czyli tyle, by czuć się dobrze angażując się w działania, jednocześnie nie za wiele, aby nie dokonać realnych zmian w naszym poziomie życia i przyzwyczajeniach. Zdajemy sobie sprawę, że jednostkowy wpływ statystycznego Kowalskiego na środowisko jest niewielki, a głównymi prowodyrami zmian są ogromne koncerny, jednak to myślenie jest wygodną ucieczką od odpowiedzialności. Cały czas dbamy o to aby nie zatrzymywać się w konsumpcyjnym wyścigu. Szczytem odstępstwa od normy jest np. wybór produktu w bardziej ekologicznym opakowaniu. Neoliberalizm to konsumpcja i to nader przyjemna! Jednak tym, co niepostrzeżenie zabiera nam neoliberalny wyścig jest czas. To właśnie czas stał się największym luksusem kapitalizmu. Przez rosnącą konsumpcję mamy coraz mniej wolnego czasu, co ogranicza samorozwój, hobby, nie mówiąc już o możliwości wyjścia ze swoich informacyjnych baniek. Wtedy coraz trudniej o namysł nad stanem środowiska, polityką (globalną i lokalną), tym bardziej, że kuszą nas różne informacje, począwszy od plotek na temat celebrytów, a skończywszy na temacie 5G, płaskiej ziemi i koronawirusie „stworzonym” przez Billa Gatesa. W jaki sposób w chaosie informacyjnym mamy poradzić sobie z trudnym tematem mówiącym o tym, że jako ludzkość stoimy nad przepaścią? U wielu z nas taka informacja może wywołać trwogę, co zwykle prowadzi do pomijania tematu lub „nie robienia niczego”.
Co prawda nie każdy posiada zasoby (nie tylko czasowe) aby zastanawiać się nad antropocenem, ale finalnie mamy do czynienia z obrazem marazmu i bezsilności. Kolejny raz można gorzko zażartować, że populistyczna i nie-ekonomiczna (nie będąca teorią) zasada „skapywania”, pomimo, że nie działa w ramach redystrybucji dobrobytu, to perfekcyjnie sprawdza się w redystrybucji marazmu. Wracając jeszcze do „Chinatown”, akcja filmu rozgrywa się w latach 30. XX wieku, a jednym z jej wątków jest kalifornijski kryzys związany z dostarczaniem wody do Los Angeles. Pół wieku po premierze filmu (i prawie 100 lat później licząc od czasu, w którym toczy się akcja filmu), moglibyśmy nagrać film z podobnym tłem, a czas akcji mógłby toczyć się współcześnie.
Pozytywne myślenie
Jednym z zagadnień, które wprawia mnie w szok i konsternację, jest wiara w technologię oraz w to, że problemy zmian klimatycznych rozwiążemy nie tracąc wiele z naszego stylu życia. Optymistyczna wiara w człowieka i technologię jest kolejną naiwną teorią pojawiającą się w temacie antropocenu. Wiara w to, że wytwory techniki pozwolą zmienić bieg historii i zmian klimatycznych jest absurdalna. Ignorujemy przy tym fakt, że z wieloma problemami trawiącymi ludzkość, nie poradziliśmy sobie do tej pory. Czy w ogóle będziemy w stanie stworzyć rozwiązania technologiczne, czy zdążymy je wdrożyć i najważniejsze, czy okażą się skuteczne? Nie kwestionuję faktu postępu technologicznego i naukowego, doceniam fakt starań ludzi nauki abyśmy mogli żyć dłużej i lepiej. Nie mogę się jednak zgodzić z naiwnością pozytywnego myślenia w technologiczną zmianę rozwiązującą nasz największy problem, czyli skutki globalnego ocieplenia. Naiwność myślenia jest tym bardziej niezrozumiała, ponieważ mamy ogromną ilość dowodów na to, że mimo rozwoju społeczno-gospodarczego oraz technologicznego, wiele spraw wciąż pozostaje nierozwiązanych.
Mamy do czynienia z powszechną świadomością istnienia problemu związanego z głodem i trwającymi wojnami. Świat zachodni powoli zapomina o wstydliwej dla niego wojnie w byłej Jugosławii, problem powszechnego głodu wydaje się na Zachodzie historyczną zaszłością, a ewentualne konflikty, podobnie jak koszty zmian klimatycznych, nadal przerzucane są na kraje rozwijające się. Jak z optymizmem mamy myśleć o rozwiązaniu kwestii zmian klimatycznych poprzez rozwój technologiczny, skoro mimo rozwoju gospodarki, technologii i stosunków międzynarodowych, wciąż nie poradziliśmy sobie z wieloma problemami znanymi od lat? Jak mamy wierzyć, że interesy poszczególnych państw czy innych aktorów dyskursu wokół klimatu nie zwyciężą, skoro konsekwentnie rozbijany jest konsensus świata nauki? To kolejny szok, który odczuwam gdy myślę o zmianach klimatycznych.
Zamiast podsumowania – kumulacja zszokowania
Nie jestem w stanie pozbyć się uczucia skonfundowania, odczuwam bezsilność, która miesza się ze wstydem. Ilu jest ludzi uśpionych przez neoliberalizm i „bojowników” nieograniczonego wzrostu? Nieświadomych, że stoimy nad klimatyczną przepaścią? Obecna sytuacja musi budzić smutek i „szok antropocenu”. Mam nadzieję, że ów dyskomfort jest pierwszym elementem zmiany i ostatecznie, zamieni „możliwie jak najmniej” w „możliwie jak najwięcej”.
Problem przed którym stoi ludzkość jest trudny do objęcia rozumem. Wciąż robimy za mało, wciąż „nie zaciągamy hamulca”. Produkujemy więcej niż możemy skonsumować, marnujemy zbyt wiele, pomimo tego, że wielu ludzi głoduje lub żyje w skrajnie trudnych warunkach. Wciąż nie mamy czasu na włączenie się w działania i realną zmianę, a instytucje, koncerny i państwa prześcigają się w „robieniu za mało”. Wciąż stoimy przed pytaniem: „Jak otrząsnąć się z szoku antropocenu?”.
Mateusz Strzałkowski
Mateusz Strzałkowski – psycholog środowiskowy, doktorant w Instytucie Psychologii UMK w Toruniu zajmujący się akceptacją zmian w przestrzeni miast. Członek toruńskiej Pracowni Zrównoważonego Rozwoju specjalizującej się w prowadzeniu złożonych procesów partycypacyjnych, których rezultatem są akceptowalne społecznie polityki publiczne w różnych obszarach funkcjonowania samorządu oraz przyjazne przestrzenie publiczne.
Bibliografia:
- Ewa Bińczyk, Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu, Warszawa 2018, Wydawnictwo Naukowe PWN
- Andrzej Szahaj, Błędy neoliberalizmu, w: Colin Crouch, Osobliwa nie-śmierć kapitalizmu, Toruń 2015, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, s. 8-15.
- Robert Gifford, The Dragons of Inaction. Psychological Barriers that Limit Climate Change Mitigation and Adaptation, „American Psychologist”, 2011, 66 (4), 290-302.
- Można panikować, reż. Jonathan L. Ramsey, 2020, Ramsey United.