DZIKIE ŻYCIE

Paragwaj: kto zarabia, a kto traci na wylesianiu

Wojciech Ganczarek

Wylesianie Amazonii to bezsprzecznie najszerzej komentowany proces niszczenia środowiska naturalnego w Ameryce Południowej. Niestety, inne kwestie ekologiczne na kontynencie umykają uwadze mediów. Do tego stopnia, że Bosque Atlántico, drugi największy las regionu, zniknął z powierzchni ziemi i większość z nas nigdy się o tym nie dowiedziała.

Bosque Atlántico po hiszpańsku, Mata Atlântica w języku portugalskim, a po polsku Las Atlantycki to leśny biom, który niegdyś rozciągał się przez wschodnią i południową Brazylię, wschodni Paragwaj, sięgając aż do północnych krańców Argentyny. Ocenia się, że obejmował terytorium wielkości blisko 1,3 milionów kilometrów kwadratowych, czyli obszar większy niż Polska, Niemcy, Austria i Francja razem wzięte. Według różnych szacunków, do dziś zachowało się między 7,5 a 12% oryginalnej powierzchni tej formacji leśnej. Tym samym Bosque Atlántico stracił pozycję drugiego największego lasu na kontynencie.

Stosunkowo niewielki i mało znany Paragwaj zajmuje strategiczne miejsce w procesie pozaamazońskiego wylesiania Ameryki Południowej. Wschodnia część tej śródlądowej republiki, zajmowana niegdyś przez Las Atlantycki, w latach 90. XX wieku ukończyła błyskawiczny proces przemiany w gigantyczną plantację transgenicznej soi. Natomiast położona po drugiej stronie rzeki Paraguay zachodnia część kraju stanowi serce Gran Chaco Americano, suchego lasu, który po degradacji Bosque Atlántico przejął rolę drugiego największego biomu leśnego na kontynencie. Trudno powiedzieć, na jak długo.

Okładka książki
Okładka książki

To także Paragwaj, z jego prostym podziałem na dwa regiony o odmiennych charakterystykach geograficznych – wschód i zachód, wilgoć i susza – i powtórną kolonizacją przeprowadzoną w XX wieku (i miejscami trwającą do dziś) pozwala najłatwiej zrozumieć dynamikę dewastacji środowiska i jej ścisły związek z wieloma kwestiami społecznymi i gospodarczymi.

Las, nieprzyjaciel dyktatorów

– Pod koniec lat 80. jeździłem często krajową szóstką – mówi ojciec Piotr, polski zakonnik z kongregacji michalitów, który od przeszło trzech dekad przebywa w Paragwaju. – Raz na dwa tygodnie musiałem być w Encarnación.

Krajowa szóstka łączy Encarnación z położonym na granicy z Brazylią miastem Ciudad del Este. Szeroka wstęga asfaltu długości blisko trzystu kilometrów biegnie równolegle do rzeki Paraná.

– Szóstka wyglądała w tamtych czasach jak tunel przez puszczę – opowiada misjonarz – i to puszczę tak gęstą, że w czasie deszczu na drogę nie spadała ani kropla – zaręcza. Nawet w ciągu dnia jeździło się na światłach, bo korony drzew nie dopuszczały promieni słonecznych.

Wkrótce miało się to zmienić. Jeszcze dekadę wcześniej, bo w latach 70. XX wieku, rozpoczyna się masowa migracja małych i średnich producentów rolnych z południa Brazylii do Paragwaju. Politykę migracyjną ułatwił paragwajski dyktator Alfredo Stroessner, który w karczowaniu lasów upatrzył sobie rozwiązanie problemu domniemanych guerilli, antyrządowych partyzantek. Wojskowa dyktatura podejrzewała, że w ciemnościach atlantyckich lasów mogły (wzorem Kolumbii) ukrywać się zbrojne oddziały gotowe przeprowadzić zamach stanu. Las przeszkadzał. A jeśli przeszkadza ci las, zawsze możesz go wyciąć.


Zdjęcie satelitarne części departamentu Boqueron w paragwajskim Chaco z sierpnia 2016 r. Fot. Landsat 8, NASA
Zdjęcie satelitarne części departamentu Boqueron w paragwajskim Chaco z sierpnia 2016 r. Fot. Landsat 8, NASA

W szczytowym momencie migracyjnej fali w 3-milionowym wówczas Paragwaju przebywało aż 400 tysięcy Brazylijczyków. Wielu się nie powiodło i wkrótce wrócili na zachodni brzeg rzeki Paraná, ale ci, którzy zostali, zaczęli gromadzić coraz większe połacie ziemskie i karczować je pod plantacje. Tylko między 1984 a 1991 rokiem średnie tempo deforestacji w Paragwaju wyniosło blisko 300 tysięcy hektarów rocznie. To tak jakby przez tych zaledwie siedem lat wycięto las wielkości Dolnego Śląska. Ojciec Piotr na własne oczy oglądał zagładę paragwajskich lasów: ciemne dymy pożarów, uciekające zwierzęta i samotne orchidee zieleniejące na pniach powalonych drzew.

– Wszystko to trwało mniej więcej do 1991 r. Od tamtego czasu krajowa szóstka wygląda tak, jak ją widzisz dzisiaj. Ani kawałka lasu, same uprawy – podkreśla zakonnik.

To prawda: wzdłuż głównej arterii sojowego zagłębia Paragwaju trudno o choćby jedno drzewo.

Podwójne szczęście, podwójne szkody

Migranci z południa Brazylii, zazwyczaj potomkowie włoskich i niemieckich osadników z początku XX wieku, mieli w Paragwaju podwójne szczęście. I spowodowali podwójne szkody.

Zacznę od tych ostatnich. Oprócz dzieła zniszczenia paragwajskiej części Lasu Atlantyckiego Brazylijczycy uczestniczyli także – często nie zdając sobie z tego sprawy – w kradzieży państwowych pól. Pomimo masowej wyprzedaży paragwajskich gruntów po Wojnie Trójprzymierza w drugiej połowie XIX wieku, władze w Asunción dysponowały w dalszym ciągu niemałymi areałami ziem fiskalnych. Te zaś, według ustawy o reformie rolnej, miały zostać przeznaczone na sprzedaż paragwajskim chłopom w formie działek o wielkości 10 hektarów na rodzinę. Tak się jednak nie stało.


Wycinka Chaco z 1985 r. Źródło: Landsat/NASA
Wycinka Chaco z 1985 r. Źródło: Landsat/NASA

Wycinka Chaco z 2020 r. Źródło: Landsat/NASA
Wycinka Chaco z 2020 r. Źródło: Landsat/NASA

Wspomniany już prawicowy generał Alfredo Stroessner rządził Paragwajem przez blisko 35 lat. Wydaje się zrozumiałe, że aby utrzymać się u władzy przez trzy dekady, należy wytworzyć wokół siebie wierną nomenklaturę partyjną darzącą dyktatora wsparciem. A takie wsparcie kosztuje. Stroessner opłacił je ziemią i w ten sposób państwowe tereny zamiast trafić w ręce bezrolnych chłopów, poszerzyły przepastne posiadłości ziemskie polityków jedynej partii. I gdy mówię „przepastne” mam na myśli dziesiątki tysięcy hektarów. Co to wszystko ma wspólnego z Brazylijczykami? Otóż otrzymane za półdarmo państwowe ziemie wielokrotnie trafiały w ręce niczego nieświadomych migrantów-osadników, na czym świetnie zarabiali generałowie, ministrowie i senatorzy Partido Colorado. Komisja Prawdy i Sprawiedliwości (Comisión Verdad y Justicia), która analizuje zbrodnie dyktatorskie z lat 1954-1989, szacuje, że w Paragwaju istnieje około 8 milionów hektarów – jedna piąta powierzchni kraju lub obszar odpowiadający Republice Czeskiej – tak zwanych tierras malhabidas, czyli ziem nielegalnie zawłaszczonych w czasach rządów Alfredo Stroessnera. Spór o ziemie między brazylijskimi imigrantami a paragwajskimi rolnikami do dziś pozostaje centralnym sporem gospodarczym i społecznym w kraju.

Na czym natomiast polegało podwójne szczęście Brazylijczyków? Po pierwsze, w latach 70. dostali w Paragwaju ułatwienia prawne i kredytowe, a także dostęp do wyjątkowo żyznych i wyjątkowo tanich ziem. Migranci wspominają, że za hektar sprzedany w Brazylii, w Paragwaju byli w stanie zakupić dziesięć hektarów. Niedługo później zaczyna się nakręcać boom na soję, roślinę z rodziny bobowatych, której ziarna charakteryzują się wysoką zawartością protein i której cena na giełdach towarowych w latach 1972-1973 wzrosła blisko czterokrotnie. W 1994 r. na rynek wkracza tzw. soja RR, transgeniczna odmiana odporna na glifosat, nieselektywny herbicyd, którego negatywny wpływ na ludzkie zdrowie jest w dzisiejszych czasach bardzo dobrze udokumentowany (a jeśli już jesteśmy w Paragwaju, odsyłam zainteresowanych do prac lokalnej badaczki, Steli Benitez-Leite1. Równolegle umacnia się rola soi jako kluczowego półproduktu w łańcuchu produkcji mięsa: według różnych szacunków 80 do 90% bladożółtych ziaren sławnej bobowatej kończy jako pasza dla zwierząt.


Gliniane piece do produkcji węgla drzewnego. Węgiel drzewny z paragwajskiego Chaco komercjalizuje się także w Europie. Fot. Wojciech Ganczarek
Gliniane piece do produkcji węgla drzewnego. Węgiel drzewny z paragwajskiego Chaco komercjalizuje się także w Europie. Fot. Wojciech Ganczarek

I rzeczywiście: niejednemu brazylijskiemu plantatorowi w Paragwaju powiodło się wyśmienicie. Ale to nie koniec, bo wysokie zyski z hektara plantacji soi ciągną za sobą konsekwencje dla innej branży. Hodowcy bydła, których zyski nie są aż tak astronomiczne, nie są w stanie dłużej konkurować ze zmechanizowanym rolnictwem w wyścigu o dostęp do nowych areałów. Plantatorzy mogą za ziemię zapłacić więcej. I uwaga: kiedy mówię o hodowcach bydła, nie mam na myśli przygarbionego staruszka z lichą krówką i chudym cielaczkiem, tylko ludzi dysponujących setkami lub tysiącami hektarów i setkami lub tysiącami sztuk bydła. To, co tutaj analizujemy, to przepychanki między dużymi graczami.

Podobny proces jest lepiej znany z sąsiedniej Argentyny, gdzie ekspansja plantacji wypchnęła hodowców na tereny marginalne, takie jak wysokie góry w prowincji Cordoba czy wyspy na rzece Paraná, co z kolei wiąże się ze sławną falą pożarów w tamtych regionach, które powtarzają się w ostatnich latach z zatrważającą regularnością. Natomiast w Paragwaju owym terenem marginalnym jest Chaco.

Kto wylesia Chaco

Marginalny bo upał, bo słone gleby, bo brak wód powierzchniowych, bo suchy i kolczasty busz. Dla europejskich konkwistadorów i późniejszych niepodległych republik południa kontynentu Chaco jawiło się jako region tak mało atrakcyjny, że do 1932 r. nikt się nawet nie pofatygował wyznaczyć tam granic państwowych. Dopiero wojna Paragwaju z Boliwią obrodziła brakującą linią na mapie. Ale suchy las chakeński w dużym stopniu pozostał w stanie nietkniętym, jeśli pominąć sporadycznie zakładane hodowle bydła, kolonie menonitów w centralnej części regionu czy selektywną ścinkę quebracho colorado (łac. schinopsis balansae, pol. kebraczo), drzewa o wyjątkowo twardym drewnie, którego największy posiadacz ziemski w historii kraju (brytyjsko-argentyńska firma Carlos Casado S.A., bagatela 5,7 miliona hektarów, tyle co Słowacja i Cypr razem wzięte) używał do produkcji taniny, naturalnego garbnika stosowanego do wyprawiania skór. Dziś quebracho klasyfikowany jest jako gatunek zagrożony wyginięciem (kategoria EN).


„La topadora” – spychacz służący do usuwania lasów. Fot. Wojciech Ganczarek
„La topadora” – spychacz służący do usuwania lasów. Fot. Wojciech Ganczarek

Mimo powyższego, zdjęcia satelitarne Chaco realizowane jeszcze pod koniec XX wieku nie dawały powodów do zmartwień. Ale na wschodzie szumiały już wiatry zmian. Plantacje soi wypierały hodowców z żyznych czerwonoziemów, a – kontynuując wschodni kierunek – ludne Państwo Środka notowało kolejne rekordy spożycia wołowiny. Wyraźny wzrost siły nabywczej w Chinach okazał się katapultą dla globalnego popytu na mięso. Więcej na ten temat napisał Tomasz Figarski w „Dzikim Życiu” z października 2019 r.2 Do cytowanego artykułu warto dodać, że współcześnie nie istnieje problem braku żywności na świecie, a głód związany jest przede wszystkim ze skrajnie nierówną dystrybucją dóbr, w tym żywności.

Faktycznie: w XXI wieku karczowanie Chaco wyraźnie przyspiesza. W latach 2000-2018 pokrywa leśna zniknęła na obszarze 44 tysięcy kilometrów kwadratowych, a to więcej niż całe terytorium Szwajcarii. Według lokalnej organizacji Guyrá Paraguay tempo wylesiania utrzymuje się dziś w granicach od 600 do 1000 hektarów dziennie, gdzie sto hektarów to jeden kilometr kwadratowy.

Jednak największą uwagę przykuwa sposób, w jaki się to odbywa. Na wschodzie Paragwaju mieliśmy do czynienia ze stopniowym procesem poszerzania rodzinnych plantacji. Producent rolny zaczynał od 20 czy 50 hektarów, stopniowo dokupował kolejne fragmenty lasu lub już wykarczowane tereny sąsiadów, którym wiodło się nieco gorzej. Po latach niektórzy byli w stanie zgromadzić posiadłości rozciągające się na 500, 1000 lub więcej hektarów.

W Chaco wygląda to inaczej. Firmy zajmujące się karczowaniem regionu wykupują z miejsca kilkadziesiąt i więcej tysięcy hektarów i wylesiają je hurtowo. Następnie sprzedają zainteresowanym przygotowane, lub w gwarze właścicieli ziemskich: „wyczyszczone” tereny, zazwyczaj w kształcie gigantycznego prostokąta, gotowe do rozpoczęcia hodowli rasowego bydła. Transakcje kupna-sprzedaży dotyczą zazwyczaj pastwisk o powierzchni kilku lub kilkunastu tysięcy hektarów. Innymi słowy: Chaco nie jest karczowane przez ludzi, którzy szukają własnego miejsca do życia i sposobów na przetrwanie. Chaco znika, bo ci, którzy mają dużo, chcą mieć jeszcze więcej. To bezdyskusyjne. Bo owszem, na anihilacji Chaco da się świetnie zarobić, i ci, których interesuje jedynie zysk, dobrze o tym wiedzą. Dlatego też przedsiębiorstwa (najczęściej brazylijskie) zajmujące się eksportem chakeńskiej wołowiny są finansowane przez samą śmietankę światowej bankowości. Mam tu na myśli korporacje takie jak JP Morgan Chase, Goldman Sachs, HSBC czy Santander Bank.


Wielkopowierzchniowe plantacje soi na wschodzie Paragwaju. Fot. Wojciech Ganczarek
Wielkopowierzchniowe plantacje soi na wschodzie Paragwaju. Fot. Wojciech Ganczarek

Ofiarą jak zwykle padają najsłabsi. Choć w powszechnym przekonaniu hiszpańska konkwista wydarzyła się 500 lat temu, w paragwajskim Chaco do dziś przemocą odbiera się ziemie tradycyjnie zajmowane przez ludność rdzenną. Mieszkańców należących do grup etnicznych Nivaclé, Enlhet czy Ayoreo przegania się i zostawia poza kolczastym drutem lśniącego ogrodzenia. To w taki sposób stale zwiększa się produkcję wołowiny z przeznaczeniem na rynek globalny, utrzymując ceny mięsa na stosunkowo niskim poziomie.

Wszystkie wymienione wyżej procesy analizuję bardziej szczegółowo w wydanej niedawno książce „Sprzedani. Reportaże z peryferii”.

Kto dopłaca do obiadu

Bosque Atlántico, ex-drugi największy las Ameryki Południowej, dziś już praktycznie nie istnieje. Jeśli utrzyma się obecne tempo wylesiania Chaco, paragwajska część tego lasu zniknie z powierzchni ziemi w przeciągu około 50 lat. Zmiany klimatu w regionie już zaczynają być odczuwalne, a w dalszej przyszłości nie wyklucza się postępującego pustynnienia i tak już suchego Chaco. Przede wszystkim jednak w niniejszym tekście usiłowałem zwrócić uwagę, że oprócz dalekosiężnych zmian klimatycznych, wylesianie bardzo często związane jest z marginalizacją szerokich warstw społecznych tu i teraz. Warto pamiętać, że nie jest tak, że „ktoś niszczy”, że „się karczuje”, że ogólnie „ludzkość wylesia”. Wylesiają i zarabiają na tym bardzo dobrze zdefiniowane grupy osób biorące udział w ściśle określonych procesach historycznych, społecznych i gospodarczych, podczas gdy inne grupy mocno na tym tracą. I tak paragwajskie plantacje soi rozciągają się na ziemiach de facto zrabowanych paragwajskim rolnikom, a chakeńskie pastwiska zajmują miejsce leśnego świata rdzennej ludności regionu. To oni swoją niedolą dopłacają na co dzień do naszej mięsnej diety.

Wojciech Ganczarek

Wojciech Ganczarek – z wykształcenia fizyk i matematyk, w praktyce autor reportaży, książek i filmów dokumentalnych o tematyce społecznej. Od 2013 r. w Ameryce Łacińskiej, zawsze z projektami w realizacji. Więcej: www.wojciechganczarek.pl.

Wojciech Ganczarek, Sprzedani. Reportaże z peryferii, tytuł oryginału: Se vende un país. Relatos de Paraguay, 2021, wojciechganczarek.pl

Przypisy:
1. Na przykład: Stela Benítez-Leite et al., Daño celular en una población infantil potencialmente expuesta a pesticidas, Revista de Pediatría 37: 97-106, Asunción 2010 lub Stela Benítez-Leite et al., Malformaciones congénitas asociadas a agrotóxicos, Revista de Pediatría 34: 111-121, Asunción 2007.
2. Tomasz Figarski, Hodowla bydła zabójstwem Amazonii, „Dzikie Życie”, 2019, nr 10, dzikiezycie.pl/archiwum/2019/pazdziernik-2019/hodowla-bydla-zabojstwem-amazonii [dostęp 14.09.2022].