Pół wieku głębokiej ekologii – a świat ma się coraz gorzej
Głęboka ekologia jako filozofia i ruch społeczny pojawiła się w odpowiedzi na zagrożenia środowiskowe drugiej połowy XX w. Przez 50 lat od momentu jej powstania coraz wyraźniej widzimy, jak trafne były diagnozy i propozycje jej twórców związane z wyjściem z kryzysu ekologicznego. Dziś jesteśmy dużo bardziej świadomi i wrażliwi na kwestie środowiskowe. Mimo to świat ma się coraz gorzej. Najwyższy czas pochylić się nad tym i rozpoznać, co poszło nie tak.
Arne Naess, norweski filozof, w styczniu 1973 r. opublikował artykuł „The Shallow and the Deep, Long-Range Ecology Movement: A Summary” dając początek temu, co dziś nazywamy filozofią głębokiej ekologii. Praca niemal natychmiast odbiła się echem na całym świecie. Może dlatego, że Naess wyrażał radykalnego ducha tamtych czasów, poszukując jednolitej wizji łączącej zagrożenia związane z konsumpcjonizmem, przemysłowym kapitalizmem, wyzyskiem i uciskiem krajów Trzeciego Świata oraz niszczeniem przyrody. W swoim artykule rozpoznawał ich korzenie w antropocentryzmie kultury zachodniej cywilizacji.
Naess swoją refleksję na temat zagrożeń środowiskowych oparł na przesłankach naukowych. Jak sam pisał: „międzynarodowy, zakrojony na szeroką skalę ruch ekologiczny rozpoczął się mniej więcej od »Silent Spring« Rachel Carson”. Naess był pod wrażeniem pracy Carson, która w swojej książce ukazała potężny i często negatywny wpływ, jaki ludzie wywierają na świat przyrody. Podkreślała, że pestycydy, w tym głównie DDT, mają szkodliwy wpływ na środowisko. Naess uważał, że Rachel Carson w głęboki sposób zakwestionowała założenia nowoczesnego społeczeństwa i tym samym obnażyła zasadnicze cechy argumentacji płytkiego ruchu ekologicznego.
Mniej więcej w tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych kiełkował nowoczesny i zarazem radykalny ruch ochrony przyrody. Kiedy David Brower został pierwszym dyrektorem wykonawczym Sierra Club w 1952 r., otrzymał do przeczytania egzemplarz „A Sand County Almanac” Aldo Leopolda. Autor kwestionował w nim antropocentryczny światopogląd, twierdząc, że ludzie są zwykłymi członkami społeczności biotycznej i że powinniśmy nauczyć się „myśleć jak góra”. Duch amerykańskich romantyków przyrody z Henrym Davidem Thoreau na czele powracał z zapomnienia. W 1967 r. Brower zamieścił całostronicową reklamę w „New York Times”, wzywając do utworzenia Earth International Park w celu ochrony tego, co pozostało z dzikich gatunków i ekosystemów na Ziemi. Zachęcił również Paula Ehrlicha, ekologa z Uniwersytetu Stanford, do napisania „The Population Bomb” w 1968 r., która sprzedała się w 3 milionach egzemplarzy i zwróciła uwagę opinii publicznej na to, co ekolodzy mówili o przeludnieniu planety już od lat pięćdziesiątych.
W tym intelektualnym tyglu, w którym rodziła się głęboka ekologia, swoje miejsce ma też Gary Snyder – buddysta zen i poeta. Jego artykuł z 1969 r. „Four Changes” był pierwszym kompleksowym manifestem głębokiego stanowiska ekologicznego. Snyder omówił w nim przeludnienie, zanieczyszczenie chemiczne, nadmierną konsumpcję i zwrócił uwagę na potrzebę ochrony dzikiej przyrody. Wysunął radykalne twierdzenie: „Jeśli człowiek ma pozostać na Ziemi, musi przekształcić trwającą pięć tysiącleci tradycję cywilizacji urbanistycznej w nową, ekologicznie wrażliwą, zorientowaną na harmonię, dziką kulturę naukowo-duchową”. Przekonywał, że: „Aby przeprowadzić zmiany, musimy dotknąć samych podstaw naszego społeczeństwa i naszych umysłów”.
Radykalny znaczy głęboki, niekoniecznie skrajny
Głęboka ekologia wyróżniała się na tle innych filozofii środowiskowych radykalizmem. Chodziło bowiem o to, by dotrzeć do samej istoty naszych problemów, do ich korzenia. Źródłosłów słowa „radykalny” odwołuje się właśnie do korzenia – wszak „radix” w języku łacińskim znaczy „korzeń”. Główny nurt refleksji ekologicznej i wypływająca z niego praktyka społeczna nie miały takich ambicji. Jeśli pojawiały się jakieś problemy na styku relacji człowiek – przyroda, to wierzono, że dadzą się one rozwiązać przy pomocy doskonalszej technologii. Dymiące kominy wypuszczające w atmosferę toksyczne substancje miały zostać uzbrojone w filtry i urządzenia wychwytujące zanieczyszczenia, zalegające w lasach odpady miały zostać wyzbierane i odwiezione na wysypiska lub spalone. Powszechnie wierzono (co nie zmieniło się do dzisiaj), że świat da się posprzątać, produkcję energii uczynić czystą, a rolnictwo zmienić tak, by było przyjazne dla przyrody.
Głębocy ekolodzy nie mieli złudzeń co do tego rodzaju rozwiązań od samego początku. Podkreślali, że to nie tyle brak lepszego wariantu technologii jest problemem, ale nasze nienasycenie oraz przekonanie, że jesteśmy koroną stworzenia, a przyroda powinna nam służyć. Jeśli więc chcemy zatrzymać niekorzystne trendy, to musimy zmienić dosłownie wszystko: nasze przekonania, kulturowe narracje, instytucje nastawione na eksploatację planety, modele produkcji i konsumpcji, ekonomię opartą na nieustannym wzroście czy społeczne rytuały pozbawione duchowej łączności z Ziemią.
Ten radykalizm nie tyle prowadził do skrajnych propozycji rozwiązań problemów środowiskowych, ile do całościowego i głębokiego ich charakteru. Zielony kolor tego podejścia stawał się ciemny i wyrazisty w odróżnieniu od jasnozielonego cechującego główny nurt płytkiej refleksji środowiskowej.
Ciemnozieloni nadzieją na przyszłość
Przebudzenie ekologiczne z końca lat 60. XX w. ostatecznie niewiele się zdało. Wprawdzie staliśmy się zdecydowanie bardziej świadomi destrukcyjnego wpływu cywilizacji na przyrodę i różnorodnych zagrożeń z tym związanych, a mimo to środowisko naturalne obecnie jest w zdecydowanie gorszym stanie niż 50 lat temu. Ludzka populacja wzrosła w tym czasie z 3,7 mld do prawie 8 mld, poziom CO2 w atmosferze wzrósł z 320 ppm do ponad 400 ppm, a różnorodność biologiczna zmniejszyła się o prawie 60 procent. Naukowcy podkreślają, że stoimy jako ludzkość przed największym zagrożeniem w historii naszego gatunku, które może doprowadzić do naszego wymarcia. Dzieje się tak mimo coraz bardziej zaawansowanych zielonych technologii, programów chroniących przyrodę i gotowości ludzi do działań na rzecz środowiska. Zdecydowanie coś poszło nie tak. I dalej postępujemy ku przepaści.
Wyraźnie widać, że jasnozielony, czyli płytki główny nurt przepełniony obietnicami zielonego wzrostu zderzył się ze ścianą i pękł jak bańka mydlana. Chciałoby się powiedzieć: ten król jest nagi! Ciągle jednak zbyt wielu w niego wierzy, a ludzie w większości dają się uwieść kolejnymi obietnicami bez pokrycia.
Co innego naukowcy. Tutaj co jakiś czas pojawiają się głosy nie pozostawiające złudzeń. „Ostrzeżenie naukowców z całego świata dla ludzkości” z 2018 r. podkreśla, że „zagrażamy własnej przyszłości przez swoją niepohamowaną (...) konsumpcję i niedostrzeganie nieustannego szybkiego wzrostu populacji”1. W dokumentach Unii Europejskiej analizującej stan środowiska czytamy zaś: „w planowaniu przyszłości powinniśmy wyjść poza izolowane problemy związane z efektywnością, technologicznymi innowacjami czy zmianą w zakresie źródeł energii. Zamiast tego należy zająć się w sposób zintegrowany systemami produkcji i konsumpcji, które zaspokajają potrzeby społeczne. Perspektywa taka zakłada skoncentrowanie się nie tylko na wykorzystaniu konkretnych zasobów czy materiałów, ale także skupienie się na systemach społecznych, gospodarczych i środowiskowych, które determinują użytkowanie zasobów przez społeczeństwo”. I dalej: „prawdopodobnie najbardziej fundamentalną zmianą w nowoczesnym społeczeństwie w XXI w. będzie określenie na nowo, co oznacza wysoki poziom jakości życia, przy jednoczesnym zaakceptowaniu i uwzględnianiu ograniczeń naszej planety”2. To prawdziwie radykalne głosy pochodzące nie z niszowej bańki głębokoekologicznej, tylko z głównego nurtu dodatkowo wspartego rzetelną nauką i twardymi danymi. Jeśli nie działają dotychczasowe rozwiązania, trzeba poszukać ich gdzie indziej. Jak widać refleksja głębokoekologiczna w czasach nasilającego się kryzysu środowiskowego jest coraz bardziej aktualna i potrzebna jak nigdy dotąd.
Duży obraz, mały obraz
Niemniej jednak Jasnozieloni mają ciągle dominującą pozycję. Wydaje się, że jako cywilizacja zmierzamy nieustannie w kierunku coraz bardziej wyrafinowanej kontroli procesów naturalnych i jeszcze większego oddzielenia od przyrody. Polem tych procesów przestała być tylko środowisko, a stał się nim sam człowiek. Yuval Noah Harari pisze o tym, że mamy aspirację stać się Bogami, co oznacza przejęcie pełnej kontroli nad własnym ciałem i psychiką z procesami wolnej woli i poczuciem indywidualności. Algorytmy, sztuczna inteligencja i maszyny mają nas wyręczać coraz bardziej i tworzyć wirtualną rzeczywistość, w której nie będziemy musieli już tak cierpieć jak w twardej rzeczywistości. Harari wieszczy, że oznacza to nie tylko koniec natury poddanej cywilizacyjnej presji, ale też koniec człowieczeństwa.
Wchodzimy więc w kolejną odsłonę odwiecznej batalii. Zagrożeniem jest już nie tylko utrata natury, ale ostatecznie utrata nas samych jako integralnego elementu natury.
Tak czy owak głęboka ekologia w ograniczony sposób radzi sobie z tymi wyzwaniami. Jej największą bolączką jest to, że dążąc do prawdziwie głębokiej i pełnej wizji rzeczywistości, do „Dużego Obrazu” wikła się w podstawowy dualizm i sprzeczność. Już pierwsi krytycy tego podejścia wskazywali na mizantropię radykalnych ekologów. W ciemnozielonej narracji człowiek i rodzaj ludzki był dziwnym tworem, który oddzielił się od natury i zaczął ją bezwzględnie niszczyć. Mało tego, pogląd ten został przyjęty również przez główny nurt ochrony przyrody i zmaterializował się w postaci koncepcji ochroniarskich opartych na rezerwatach i parkach narodowych. Miały one być oddzielone od cywilizacji i od samego człowieka. Współczesna ochrona przyrody, to koncept, który wprowadza człowiek, by chronić przyrodę przed samym sobą. To jednak podtrzymuje przeświadczenie, że jesteśmy czymś oddzielnym od przyrody, że nie jesteśmy elementem natury, a nasz świat jest sztuczny, czyli nienaturalny. Tak oto mamy kulturę, która jest przeciwstawiona naturze.
Ten „mały obraz” wykluczający człowieka z natury z perspektywy głębokoekologicznej jest paradoksalny, bowiem to przecież Ciemnozieloni nieustannie podkreślają, że jesteśmy jako ludzie częścią natury. Konsekwencje tego paradoksu widać na przykładzie gospodarki leśnej. Leśnicy są zwolennikami integracyjnego modelu tej gospodarki, który zakłada brak form ochrony przyrody, bowiem sama gospodarka ma chronić przyrodę. Człowiek jest częścią środowiska i ma prawo w nie ingerować i zaspokajać swoje potrzeby, naśladując naturalne procesy. Zrównoważona i trwała gospodarka leśna nie potrzebuje więc ani rezerwatów, ani ochrony gatunkowej. Głębocy ekolodzy są zaś zwolennikami modelu separacyjnego. Jak sama nazwa wskazuje trzeba oddzielić gospodarkę od cennych przyrodniczo miejsc i objąć je ochroną, najlepiej bierną, tak by ludzka ingerencja była jak najmniejsza. Ta separacja jednak zaprzecza idei całości i integralności środowiska, które zawiera przecież człowieka jako jeden z gatunków sieci życia.
Paradoks polega na tym, że leśnicy, którzy oczywiście są daleko od idei głębokiej ekologii, nieświadomie opierają się na jej paradygmacie jedności, a głębocy ekolodzy mający na sztandarach jedność, nieświadomie jej zaprzeczają, zakładając separację człowieka od przyrody.
Gdyby konsekwentnie trzymać się „Dużego Obrazu”, który jest fundamentem głębokiej ekologii, to trzeba by założyć, że człowiek ze swoją cywilizacją jest rzeczywiście częścią natury i w związku z tym plastikowy woreczek jest tak samo naturalny jak źdźbło trawy. Ludzka cywilizacja jest wynalazkiem procesu ewolucji i jakkolwiek zagraża życiu, to nie różni się specjalnie od innych naturalnych zagrożeń, takich jak wybuchy wulkanów, kolizje z obiektami kosmicznymi czy zlodowacenia.
Przesłanie na przyszłość
Czy w związku z tym ekologia głęboka jest nie na miejscu, piętnując ludzkie zachowania niszczące przyrodę? Nie! Jeśli konsekwentnie trzymać się metafory „Dużego Obrazu” to głęboka ekologia jest takim samym wynalazkiem natury co cywilizacja. Jest naturalną przeciwwagą dla toksycznego systemu, który jakkolwiek również pochodzi od natury – to stanowi źródło cierpienia niezliczonych istot. Tak, życie występuje przeciwko życiu i okazuje się, że prawdopodobnie jesteśmy jedynymi na tej planecie, którzy zdają sobie z tego sprawę. A jeśli tak jest to mamy do wykonania określoną pracę będącą efektem naturalnego procesu. Mamy przebudzić się z uśpienia i letargu oraz odkryć, że jesteśmy częścią Ziemi. Uzyskując tę świadomość, mamy następnie rozpoznać, że szkodzimy sami sobie na wiele różnych sposobów; mamy w końcu doświadczyć bólu, którego jesteśmy źródłem i którego przyjęcie daje nam szansę na wyjście z pułapki, w jakiej się znaleźliśmy. Przyroda nieustannie daje nam informacje zwrotne, a my wciąż w dużym stopniu jesteśmy na nie głusi i ślepi. Ale to właśnie głęboka ekologia zdaje się głosem samej natury. To nasz wewnętrzny głos, który jest wyrazicielem głosu samej Ziemi.
W tym znaczeniu głęboka ekologia jest ścieżką osobistego rozwoju, jest rodzajem indywidualnej praktyki mającej na celu odkrycie, kim w istocie jesteśmy. Ta ważna praca zdaje się mieć podstawowe znaczenie dla wprowadzenia zmian systemowych. Nie zdarzą się one, jeśli nie będziemy mieć odpowiednio przygotowanych polityków, decydentów i zwykłych obywateli. Dopóki nie odkryjemy w sobie „góry”, jeśli nie będziemy „myśleć jak ona”, co postulował Aldo Leopold, to żadna zmiana technologiczna, żaden, nawet najlepszy, paragraf nas nie uratuje.
Czas na taką przemianę jest najlepszy z możliwych. Kryzys jest sposobnością; prowokujemy go, by dać sobie szansę na przebudzenie się. Wydaje się póki co, że potrzebujemy jeszcze większej prowokacji, jeszcze potężniejszego zagrożenia, by dotarła do nas oczywista prawda: jesteśmy całością razem ze złożoną siecią życia. Czas się zatrzymać i zreflektować. Głęboka ekologia już od 50 lat jest na wyciągnięcie ręki. Jej oferta jest aktualna jak nigdy dotąd. Już najwyższy czas z niej skorzystać.
Ryszard Kulik
Przypisy:
1. „Ostrzeżenie naukowców z całego świata dla ludzkości” scientists.forestry.oregonstate.edu.
2. „Środowisko Europy 2015. Stan i prognozy. Synteza” eea.europa.eu/soer/2015.