DZIKIE ŻYCIE

Dzika odskocznia w Szwajcarii Chodzieskiej

Bartosz Świątek

Plany na ten dzień były zupełnie inne, ale koniec końców w samo południe w sobotę 15 października znalazłem się w centrum Chodzieży, miasteczka na północy Wielkopolski. Po drodze rozpadało się na dobre, ale nie czekam na rozpogodzenie, do zachodu słońca pozostało sześć godzin, chcę je dobrze spożytkować. Od razu „łapię” długodystansowy czerwony szlak pieszy, który ma swój początek w Czerwonaku koło Poznania, wiedzie między innymi przez Puszczę Zielonka i okolice Wągrowca, a swój 168-kilometrowy bieg kończy nad Jeziorem Płotki niedaleko Piły. Na bieżącym odcinku prowadzi przez kilka ciekawych miejsc miasta będącego niegdyś mekką sukienników, a dziś słynącego z fabryki porcelany i największego stoku narciarskiego w regionie. Dokąd zmierzam? Moim celem jest odległy o około pięć kilometrów szczyt Gontyniec (192 m n.p.m.), czyli najwyższe wzniesienie morenowych wzgórz zwanych od XIX wieku Szwajcarią Chodzieską – krainy rozciągającej się między Chodzieżą, Margoninem a Szamocinem. Gdzie powędruję potem jest sprawą drugorzędną, przede wszystkim chcę poznać uroki tutejszych lasów w jesiennej scenerii. Tereny te urzekły mnie już dawniej, byłem bowiem na Gontyńcu kilka lat temu wiosną. Tym razem inna pora roku i inna trasa.

Jezioro Strzeleckie w wieczornej mgle. Fot. Bartosz Świątek
Jezioro Strzeleckie w wieczornej mgle. Fot. Bartosz Świątek

Zaczynam w okolicy dużego Jeziora Chodzieskiego (116 ha) pełniącego funkcję ośrodka rekreacji i sportów wodnych. To tutaj odbywają się motorowodne mistrzostwa Europy lub świata. Później przechodzę obok rynku i ciekawych architektonicznie dawnych rzemieślniczych domów tkaczy z XVII/XVIII wieku. Te ustawione szczytowo, o konstrukcji ryglowej, kryte dwuspadowymi dachami posesje należą do najciekawszych obiektów tego typu w Wielkopolsce. W niektórych domach zachowane zostały tzw. czarne kuchnie i belkowane stropy, a na zapleczu drewniane warsztaty i lamusy tkackie. Tutejsze sukiennictwo i koronkarstwo przeżywało rozkwit zwłaszcza w pierwszej ćwierci XVIII wieku wraz z przybyciem tkaczy z Leszna. Jego upadek nastąpił od zaboru miasta przez Prusy.

Moją uwagę zwraca również wielki mural przedstawiający nieistniejący już kościół ewangelicki. Gdy wchodzę w pełną zabytkowych willi ulicę Moniuszki, towarzyszą mi dwa kolejne szlaki piesze: żółty i czarny. Co kilkadziesiąt metrów wystają z chodnika szklane plafony w kształcie różnych instrumentów muzycznych i napisem ChoJazz, jako że Chodzież słynie z międzynarodowych warsztatów jazzowych, odbywających się od 1971 r. Przechodzę w tunelu pod ruchliwą obwodnicą, będącą fragmentem drogi krajowej numer 11 Poznań–Piła i przy domu kultury podążam już tylko za znakami czerwonymi.

Po chwili zaczyna się sosnowy las, początkowo niespecjalnie ciekawy. Kilkaset metrów dalej krajobraz się zmienia. Sosna zwyczajna ustępuje miejsca kilku innym gatunkom drzew, a na skarpach jarów, w otoczeniu opadłych liści i leżących kamieni, masowo płoży się ciemnozielony mech złotowłos strojny. Ścieżka prowadzi w dół, nad brzeg Jeziora Strzeleckiego, nazywanego w XVIII wieku Koniecznym, Koniecznikiem lub Studenckim. Chwila odpoczynku przy powalonej kłodzie drewna opanowanej przez kilka gatunków grzybów i pierwszy zachwyt nad otaczającą przyrodą. Te taksony spotykam niezwykle rzadko.

Bujna plecha pustułki pęcherzykowatej zwarcie obrosła brzozę. Fot. Bartosz Świątek
Bujna plecha pustułki pęcherzykowatej zwarcie obrosła brzozę. Fot. Bartosz Świątek

Przestało padać. Cisza jak makiem zasiał, wiatr czeka cierpliwie na swój listopadowy występ, ustępując na razie miejsca babiemu latu prezentującemu w swoim repertuarze feerię kolorowych liści wespół z bogatym królestwem grzybów, stalowoszarych buków, dorodnych dębów, lip, grabów i jaworów. Niektóre drzewa nachylają się w stronę w całości otoczonego lasem polodowcowego jeziora. 18-hektarowy akwen, będący najmniejszym z chodzieskich jezior, jest siedliskiem wielu gatunków ptaków, wspaniałym terenem wędkarskim a także wymarzonym miejscem na aktywność fizyczną dla okolicznych mieszkańców.

Droga prowadzi wzdłuż brzegu. Mokre błyszczące liście doskonale oddają swój urok, ukazując różne barwy, kształty i fakturę. Szlak co kawałek wyprowadza na niewielkie widokowe zatoczki. Następnie mija fragment olsu, wyraźnie widać ogromne korzenie podporowe olszy na zalanym terenie. Liście tych drzew do momentu opadnięcia zachowują zielony kolor, pięknie kontrastując z wszechotaczającymi żółcieniami, brązami czy czerwieniami.

Trasa pozostawia jezioro z prawej strony, wiodąc dalej pod górę. Nie wiedzieć kiedy znalazłem się w dąbrowie z podszytem czeremchowym. Droga wiedzie na przemian, raz w górę, raz w dół, zmienia się tak samo jak mijany las. Czwórka biegaczy przemknęła chyżo wśród listowia. Byli to jedyni ludzie spotkani na całym szlaku, nie licząc widzianej dalej pary grzybiarzy i mieszkańców tutejszych wiosek.

Zwalniam tempo. Jest ciepło, zaczynam odczuwać wzrastającą temperaturę ciała. Ale niespieszny chód motywuję przede wszystkim chęcią kontemplacji natury. Z kilku mijanych poręb odsłaniają się dalekie widoki. Na ściętych pniach hurmą panoszą się opieńki. Pojawiły się też w obfitości muchomory – od pomarańczowych po czerwone, choć żaden urodą nie dorównuje wyjątkowemu okazowi spotkanemu przed laty w Lasach Koneckich. Porosty, zwłaszcza te nadrzewne, dobrze tu się czują. Słowem jest na czym zawiesić oko.

Czas leci, trasa zdaje się nie mieć końca, a przecież od jeziora na szczyt Gontyńca miało być tylko 3,5 kilometra. Nie jest to problem, lecz trzeba mieć na uwadze dystans planowany do przebycia tego dnia. Pierwotny zamysł zakładał przejście przez wzgórza aż do Doliny Noteci, do kryjącej kilka zabytków miejscowości Nietuszkowo. Póki co szlak wkracza w przepiękny starodrzew bukowy. Obok króla lasu, czyli buka, występuje tu też królowa – jodła oraz inne gatunki w domieszce. Buczyna, zwłaszcza ta na terenie pofałdowanym, jest jednym z najwdzięczniejszych typów lasu do odwiedzenia w październiku. Warto było trafić na bodaj najwspanialszy okres jesieni, kiedy na drzewach pyszni się jeszcze mnóstwo liści, a pod nogami szeleści już pokaźny kobierzec. Omszone pnie, długie powalone kłody obsypane kolorowymi liśćmi, rosochate sylwetki leśnych olbrzymów, rozpostarte na prawo i lewo niczym rozcapierzone macki ośmiornicy silne korzenie. W oddali słychać niepokojące głosy ptaków, musiały zwietrzyć człowieka. Przyroda pełną gębą!

Jeziorna zatoczka tuż po ustaniu deszczu. Fot. Bartosz Świątek
Jeziorna zatoczka tuż po ustaniu deszczu. Fot. Bartosz Świątek

Gontyniec

Około 14:25 szczyt zdobyty, urządzam półgodzinny postój. Miejsce jest wyjątkowe i zasługuje na szerszą charakterystykę. Nazwa Gontyniec pochodzi od słowa gontyna, czyli od słowiańskiej budowli sakralnej z czasów pogańskich. Świadczy to o istnieniu miejscowego ośrodka kultu, co zresztą nie jest rzadkością dla różnych wzniesień (idealnym przykładem jest Łysica w Górach Świętokrzyskich, Ślęża na Przedgórzu Sudeckim czy Rowokół w Słowińskim Parku Narodowym). Góry, pagórki czy wszelkie wzniesienia wybijające się poza otaczający teren, od pradziejów opływały w legendy i roztaczały nimb tajemniczości. Rolę jaką w przeszłości pełnił Gontyniec potwierdziły przeprowadzone w 2017 r. badania archeologiczne. Udowodniły, że na szczycie stała pradziejowa świątynia, o której opowiadano legendy. W czasie prac odnaleziono także wiele ciekawych przedmiotów, m.in. krzemienne zabytki z okresu mezolitu czy przepaloną ceramikę z czasów wpływów rzymskich. Do prasłowiańskiej historii wzgórza nawiązują niedawno ustawione na nim oraz przy pobliskiej leśnej drodze, drewniane rzeźby bóstw słowiańskich: Peruna, Mokoszy, Welesa, Trzygłowa i Swarożyca. Każda z tych wielkich rzeźb – uli ma 2,5 metra wysokości i waży około jednej tony. Co ciekawe, stoją one w odpowiednim porządku, poczynając od przedstawicieli słowiańskiego świata podziemnego, poprzez te, które według dawnych Słowian były obecne w ich życiu codziennym, aż do tych przebywających w niebiosach.

Kulminacyjny punkt pasma wzniesień Wysoczyzny Chodzieskiej nie oferuje dalekich widoków, ponieważ teren góry w całości pokrywa stary drzewostan liściasty i mieszany. Co prawda, znajduje się tu 34-metrowa dostrzegalnia przeciwpożarowa wykorzystywana przez Nadleśnictwo Podanin, ale obiekt jest niedostępny dla turystów. Rozległa kopuła oprócz wieży mieści wiatę z ławkami oraz drewniany słup ze szlakowskazami, a w 2021 r. postawiono tu dodatkowo wykonane z drewna krzyż i kapliczkę św. Huberta, patrona myśliwych. Jest także nowa propozycja dla amatorów ekstremalnych wrażeń – ci mogą się zmierzyć z profesjonalnym torem zjazdowym dla rowerów górskich i MTB.

Jeśli kiedyś tu traficie, to nie pomińcie mapki z opisem szlaku literacko-turystycznego poświęconego pamięci chodzieskiego pisarza Tadeusza Siejaka (1949-1994). Tutejszy przystanek numer 6 zachęca do zasięgnięcia szerszej informacji o nim i przeczytania którejś z jego książek. Prowadził bogate życie, był z zawodu inżynierem-elektrykiem, udzielał się społecznie, uprawiał kulturystykę, ale nade wszystko rozkochał się w pisarstwie. Zmarł przedwcześnie z powodu długotrwałej choroby nerek. Lokalne wzniesienie stanowiło dla autora „Oficera” odzwierciedlenie zmagań z własnymi myślami i niedomagającym ciałem. Chętnie zabierał tutaj rodzinę, 1 maja miał zwyczaj organizować wycieczkę rowerową z przyjaciółmi. Cały szlak liczy około 15 kilometrów i prowadzi zarówno przez tereny miejskie, jak również rekreacyjne i leśne.

Na szczyt Gontyńca można dotrzeć na kilka sposobów. Wybrany dzisiaj wariant jest najbardziej popularny z pieszych propozycji, zapewne z powodu relatywnie krótkiego dystansu do pokonania. Nieco większy wysiłek trzeba podjąć kierując się za żółtymi znakami tworzącego pętlę 20-kilometrowego szlaku dookoła Chodzieży. Wjazd na górę jest możliwy również dla zwykłych rowerzystów. Zmotoryzowani natomiast mogą wybrać którąś z kilku dróg leśnych wychodzących z miasta i zostawić samochód na jednym z parkingów, by już stąd samodzielnie zdobyć to najwyższe wzgórze Pojezierza Wielkopolskiego.

Cieszy fakt, że włodarze miasta wespół z instytucjami kultury i miejscowym nadleśnictwem dbają o zachowanie i promocję tego pięknego terenu. Jest tu czysto, przestronnie, zadbano o odpowiednią infrastrukturę turystyczną, szlaki są dobrze oznaczone. Dzięki temu mieszkańcy mają wymarzone miejsce do spacerów i uprawiania różnego rodzaju aktywności fizycznej, a turyści obiekt o dużych walorach przyrodniczych i krajoznawczych. Niemniej jednak przydałaby się tutaj wieża widokowa, z której rozciągałaby się rozległa panorama okolicznych lasów i nadnoteckich łąk. To oczywiście nie zarzut tylko postulat, a jego ewentualna realizacja zapewne zależy od wielu czynników. Natomiast znacznie mniej skomplikowana i kosztowna byłaby poprawa opisu na głównej tablicy informacyjnej, która wprowadza w błąd podając, że Gontyniec jest najwyższym wzniesieniem Wielkopolski. Berło najwyższego szczytu województwa dzierży Kobyla Góra (284 m n.p.m.) należąca do Wzgórz Ostrzeszowskich, które położone są na przeciwległym krańcu regionu. Gontyniec nie jest nawet najwyższym punktem północnej Wielkopolski, co byłoby już mniejszym błędem, bowiem w tym rejonie dominuje Brzuchowa Góra (207,8 m n.p.m.) w powiecie złotowskim. Jak widać, w beczce miodu znalazła się też łyżka dziegciu.

Rzeźbiarska podobizna dawnego Peruna, dziś strzegącego Gontyńca. Fot. Bartosz Świątek
Rzeźbiarska podobizna dawnego Peruna, dziś strzegącego Gontyńca. Fot. Bartosz Świątek

Decyduję się kontynuować wędrówkę czerwonym szlakiem do przysiółka Trojanka. Ostre zejście w dół przez buczynę i dąbrowę a nieco dalej przez litą jedlinę. Okolice Gontyńca charakteryzują się dużymi, jak na Wielkopolskę różnicami wysokości względnych, przez co nabierają podgórskiego charakteru. Odległa o siedem kilometrów Dolina Noteci jest niższa o 150 metrów. Po kilku minutach robi się prawie zupełnie płasko. Dookoła króluje teraz sosnowa tyczkowina, drzewa rosną w równych rzędach niczym żołnierze w szyku bojowym. Mimo że mamy tu do czynienia z lasem gospodarczym, to i tak jest ładnie, głównie z powodu wielkiego wysypu muchomorów, kani i innych grzybów, którym odpowiada takie siedlisko. Spotyka się także porosty nadrzewne takie jak misecznica proszkowata, szarek pogięty czy pustułka pęcherzykowata. Ten ostatni przedstawiciel lichenoflory zalicza się do IV strefy w skali porostowej, co świadczy o tym, że powietrze jest tu względnie czyste. Po przekroczeniu lokalnej dróżki pojawia się więcej brzóz. Wędrując dalej, przecina się drogę na Czarnków. Zaparkowane auto zdradza wreszcie obecność ludzi. Racja, niedługo potem pojawiają się grzybiarze z psem, niosą kosze wypełnione po brzegi.

Za zakrętem w lewo las zmienia się kolejny raz. Ponownie pojawiła się buczyna, teren pocięty jest licznymi malowniczymi jarami. Na tym odcinku idę razem ze znakami szlaku konnego i ścieżki przyrodniczej. Ścieżka wije się, co jeszcze bardziej dodaje uroku otoczeniu. Buki i mchy opanowały teren. Gęsty dywan liści zalega na skarpach i ziemi, szeleszcząc pod stopami. Spacer w tym ustroniu to prawdziwa przyjemność. Kto by sądził, że co chwilę będą czekać tak piękne niespodzianki. Tutejszy krajobraz przypomina Park Krajobrazowy Promno niedaleko Poznania i dorównuje mu urodą. Zadziwiające jest to, że eksploruję zwykły las, a nie park narodowy czy rezerwat przyrody, choć zachwycająca sceneria sugeruje, iż powinien to być obszar chroniony.

Dukt doprowadza do zespołu zbiorników przeciwpożarowych. W tafli pierwszego, niewielkiego o stromych brzegach, odbijają się sylwetki drzew. Lustro wody sowicie obsypane liśćmi. Miejsce zachęca by zejść na dół, spojrzeć na otoczenie z innej perspektywy i odpocząć nieco przy schylającym się ku wodzie martwym konarze. Od kolejnego, znacznie większego zbiornika dzieli raptem kilkadziesiąt metrów. Rząd drzew nachyla się koronami nad wodą, jakby składał pokłon zasobom zdolnym uratować je w przypadku pożaru. Mały drewniany pomost i ukryta w gęstwinie łódka dopełniają całości. Zanim jednak ruszę dalej, przystaję na dłuższy moment przy potężnej pomnikowej lipie. Nie widziałem dotychczas tak dorodnego osobnika z tego gatunku. Rosochaty olbrzym, gruby i wysoki, z potężnymi konarami większymi od niejednego osobnego drzewa. Tysiące liści zdobi go niczym wciąż bujna czupryna staruszka. Niemy świadek dziejów, prawdziwa perła. Niestety, nie było żadnej tablicy z informacjami o tym mocarzu, postanowiłem więc po powrocie zasięgnąć języka. Ciekawość wymiarów, wieku i historii lipy, początkowo uznanej za jesion, zwyciężyła. Oto, co udało mi się dowiedzieć u źródeł (mail przesłany przez pracownika Nadleśnictwa Podanin 20 października): „Nieopodal wsi Oleśnica, blisko Jeziora Papiernia, istniała osada leśna o nazwie Papiernia, gdzie w okresie II RP i ponad 20 lat po II wojnie światowej funkcjonowała leśniczówka o tej samej nazwie. W czasie okupacji hitlerowskiej mieściła się tutaj siedziba niemieckiego leśnictwa. Długoletni leśniczy Zdzisław Nowak dowiedział się od świadków, że Niemcy pod koniec wojny rozstrzelali w Papierni dwunastu radzieckich spadochroniarzy, schwytanych podczas obławy w okolicach Gontyńca.

Las na szczycie największego wzniesienia Pojezierza Wielkopolskiego. Fot. Bartosz Świątek
Las na szczycie największego wzniesienia Pojezierza Wielkopolskiego. Fot. Bartosz Świątek

Obok nieistniejącej już leśniczówki, do początku lat 80. zachowały się ruiny młyna papierniczego. Papiernię założył prawdopodobnie na początku XVIII w. Zygmunt Grudziński (właściciel Chodzieży), gdyż ogólny spis krajowy z 1773 r. podaje, że w Oleśnicy zatrudniony był jeden młynarz papierniczy. Młyn papierniczy usytuowany był obok strumienia wypływającego z Jeziora Papiernia o powierzchni 4,29 ha, który dostarczał wodę niezbędną do produkcji papieru i napędzał koło młyńskie. Należy przypuszczać, że pobliskie lasy należące do Grudzińskich dostarczały surowca drzewnego do produkcji papieru.

Rośnie tam blisko 300-letnia lipa drobnolistna (Tilia cordata) o obwodzie 741 cm, który daje jej III miejsce w rankingu Lasów Państwowych. Szerokość korony ok. 26 m, wysokość ponad 35 metrów. Uznanie za pomnik przyrody to rok 1956.

Podstawą prawną obejmującą drzewo ochroną ścisłą jest Rozporządzenie Wojewody, na wniosek Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody w Pile, wg stanu na 01.01.2002 r.

Niestety, lipa imienia nie otrzymała, ale może kiedyś...”.

Żegnaj nietuzinkowa lipo! Piękna leśna aleja z dorodnymi paprociami w runie po pięciu minutach wyprowadza na pewien czas z dużego kompleksu leśnego. Marszruta wkracza w otwarty teren rolniczy. Teraz wzrok może sięgać daleko i dostrzec liczne ptactwo, w tym łabędzie i kaczki, zamieszkujące ciąg słynnych w okolicy stawów hodowlanych z lat 70. XIX wieku. Obecnie mają one około 200 ha powierzchni. W 1995 r. stawy kupił dr nauk przyrodniczych, ichtiolog Eugeniusz Bogdan, który stworzył największy w Polsce ośrodek rybacki specjalizujący się w hodowli ryb jesiotrowatych. Oprócz jesiotra hoduje się tutaj karpie i pstrągi. Dzisiaj przedsiębiorstwo „Ryba” jest największym w Europie producentem i eksporterem narybku jesiotra syberyjskiego.

Jest bajecznie pięknie. Zielone oziminy, trzciny, lustro wody i las na horyzoncie. Spokój i sielankowość miejsca zakłócają jedynie natrętne muszki. Po lewej kolejny zbiornik. Piękna pokryta liśćmi aleja z zakrętami doprowadza do malutkiej wioski Trojanka. Prowadzi przez nią jedynie droga gruntowa. W kontrofercie do cywilizacji jest sielski późnopopołudniowy krajobraz. Dużo kur, dynie w czyimś ogródku. Czas opuścić czerwony szlak i skręcić w prawo w rowerowy. Przez pierwsze dwa kilometry wiedzie on długą wielogatunkową aleją. Kasztany, klony, jawory, lipy, czego tu nie ma. Po obu stronach pola, w oddali majaczy las. Muszki jeszcze raz przypuszczają atak, na szczęście ostatni. Rozpogodziło się na dobre, w ostatnich promieniach słońca wygrzewają się żaby.

Rowerówka nie omija ciekawej wioski Oleśnica z ładną kapliczką słupową z sercem Jezusa i Maryją depczącą węża. Jest tu także zabytkowa szkoła podstawowa (pełniąca dawniej funkcję pałacu) im. Marii Skłodowskiej-Curie, a na jej fasadzie nowa tablica z podobizną wynalazczyni radu oraz jej pięknym cytatem o nauce. Interesujące przyrodniczo miejsce stanowi park dworski. Można tam spotkać bardzo różne gatunki drzew i krzewów oraz pomniki przyrody, a perełką jest wspaniała aleja grabowa. Będąc w Oleśnicy, warto również zobaczyć zabytkowy dwór, będący pamiątką po dawnych właścicielach.

Kupuję w lokalnym sklepie kawałek sernika i dwie duże kostki ptasiego mleczka, ponieważ na Gontyńcu spałaszowałem cały prowiant. Leśna droga żółtego szlaku prowadzi obok niewielkiego zbiornika wodnego, nad którym unosi się już wczesnowieczorna mgła. Las różnorodny, choć nie tak urokliwy jak chociażby na zboczach Gontyńca. W miejscach gdzie gęściej występuje brzoza, pojawia się też więcej grzybów. Coraz wyraźniej słychać drogę numer 11, to nieuchronny znak, że wycieczka ma się ku końcowi. Trzeba kilkaset metrów kroczyć wzdłuż ulicy, ale za to mija się secesyjną willę Straszny Dwór z 1904 r., niegdyś posiadłość właściciela fabryki fajansu Stanisława Mańczaka, dziś mieszczącą pensjonat i restaurację. Za posiadłością skręt w prawo. Kamienne schody, wzdłuż ładnej kaskady, prowadzą w dół, na przeciwległy brzeg Jeziora Strzeleckiego. Nad taflą wody rozpostarła się romantyczna mgła. Jest osiemnasta, zachód słońca. Wędkarze, para z psem, kilku spacerowiczów. Ładna ścieżka spacerowa kusi, by co kawałek zatrzymać się przy interesujących tablicach edukacyjnych przedstawiających głównie miejscową ornitofaunę, w podziale na ptaki leśne, łąkowe, polne, wodne, łowne, dzięcioły itd. Moim zdaniem jezioro, z uwagi na swoje walory, ma duży potencjał turystyczny. Na początku XX wieku było wspaniale zagospodarowane dla celów rekreacyjnych. Na przykład przy północnym brzegu, który aktualnie wizytuję, znajdowała się restauracja „Zamek wodny” oraz przystań łodzi rybackich i swego rodzaju gondoli przewożących spacerowiczów przez jezioro do restauracji Sedanplatz.

Trakt opuszcza ostatecznie sąsiedztwo akwenu kierując się stromą skarpą pod górę. Jest już prawie ciemno. Ostatni monotonny odcinek, prowadzi lasem sosnowym do centrum Chodzieży. Słychać strzały myśliwych, na moje ucho nie dalej niż kilometr stąd, a to przecież teren miasta! Od rozstaju szlaków przy Chodzieskim Domu Kultury wracam po swoich śladach do auta. Jem nabyte słodkości i nieco odpoczywam. Cała trasa liczyła niecałe 20 kilometrów. Obiecuję sobie wracać tu jeszcze nie raz, o różnych porach roku, by dalej odkrywać ten piękny i ciągle stosunkowo dziki zakątek Wielkopolski.

Bartosz Świątek

Bartosz Świątek – wielkopolanin, miłośnik przyrody, gór, Polski, uczestnik licznych rajdów i maratonów pieszych. Jako mąż i ojciec zaraża rodzinę swoimi pasjami, od małego wprowadzając dzieci w świat przyrody, literatury, umiłowania piękna i rozbudzając ich ciekawość świata. Szachista, autor książki „Życie jak partia szachów”. Autor artykułów o tematyce krajoznawczej, przyrodniczej i szachowej.