Trzydzieści plus
Infracienkie
„Moja rzeczywistość ma tylko albo aż »30 centymetrów«”1. Cytuję jeden z afazjańskich tekstów Karoliny Wiktor, artystki wizualnej, performerki, autorki poematu wizualnego „Wołgą przez afazję”. To jedna z tych niewielu publikacji-świadectw, które pozwalają zwizualizować sobie język jako złożoną sieć połączeń w mózgu, pozwalających nam rozpoznawać znaki, łączyć je w skomplikowane struktury, kodować w nich znaczenia, wyrażać je za pomocą ciała, które zamienia dźwięki w słowa, ruch i gest w znaki migowe, linie w litery, znaki alfabetu w wyrazy. A cała ta skomplikowana matryca tworzy się w mózgu organicznie, staje się soczewką rzeczywistości, w której dane nam jest dorastać, współtworzyć język, zmagać się z nowymi strukturami tych „obcych”, które mają inne kody i brzmienia, a czasem doświadczać rozpadu tej matrycy znaków w swojej głowie.
Ucząc się nowych języków, „lądujemy” zawsze w pierwszym obszarze znaczeń, pierwszym języku. To on jest naszą semiotyczną trampoliną, pozwalającą zapożyczać, neologizować, adaptować, rozróżniać style tłumaczeń, czuć melodię lub płynność tekstu, rytm, tempo, niezależnie od tego, czy są to języki mówione czy migowe. Granice języka są granicami naszego świata, jak pisał Ludwig Wittgenstein. I ten świat w całej swojej złożoności jest logiczny, uporządkowany, strukturalny.
Bywa i tak, że „wybuch mózgu” (udar) zostawia nas z rozsypanką, w której nic się ze sobą nie zgadza. Nie istnieje nawet pytanie: Co dalej?
Wiedza na temat zmian pod wpływem uszkodzeń mózgu poszerza wiedzę o samym języku. Kiedy mózg działa prawidłowo, trudno sobie wyobrazić stan, w którym wyrazy przestają znaczyć, te podobnie brzmiące wydają się takie same, litery zmieniają miejsca, porządek gramatyczny znika, a z nim czasem również możliwość zapisu, mowy, komunikacji.
Reprezentacje pojęć rzeczywistości przestają być zrozumiałe. Przesuwają nas na pogranicze światów w proces rehabilitacji – powrotu do języka wspólnoty. W takiej sytuacji był Sławomir Mrożek, Krzysztof Globisz, czy wspomniana wyżej Karolina Wiktor, dzięki którym te „afazjańskie zaświaty” stały się społecznie bardziej widzialne.
„Jakiej rzeczywistości potrzebuję by zobaczyć więcej?”.
Pytanie zadane przez Afazjankę w drodze do utraconego realu zatrzymuje w refleksji nad powszechnym rozumieniem języka i porozumiewania się z ludźmi. Jaka jest rzeczywistość językowa i miejsce w społeczeństwie osób, które straciły język, a z nim często również pamięć, możliwość mówienia, pisania, czytania, komunikacji, rozpoznawania twarzy, miejsc, a czasem pomieszania wszystkich logicznych porządków? Osoby z afazją, parafazją, demencją i wiele innych, najczęściej zamkniętych w swoich światach, wycofanych ze względu na trudności w komunikacji i samodzielnym funkcjonowaniu w przestrzeni społecznej są obok.
Czy jako społeczeństwo jesteśmy świadomi, jakie problemy komunikacyjne mogą być naszym doświadczeniem i jak nie wykluczać osób, które zmagają się z takimi barierami? W tym społecznym wymiarze istnieją zawsze dwa bieguny – medyczny, kiedy tracimy język z powodu uszkodzeń, i kulturowy – kiedy komunikujemy się w inny niż większość sposób. Pomiędzy jest najbardziej kłopotliwe pogranicze – medyczno-kulturowe, w którym widzimy zróżnicowane sposoby komunikacji osób niesłyszących czy w spektrum autyzmu. Język nie jest przez nas odbierany tak samo. Osoby konkretyzujące język nie zrozumieją metafor, osoby niesłyszące mogą pisać w gramatyce języka migowego, potrzebować tłumacza lub innej formy komunikacji.
Kiedy próbuję uprościć i wytłumaczyć, jak to działa, wyobrażam sobie, że mamy w głowie różnego typu przeglądarki – słowne, obrazowe, przestrzenno-wizualne. To system społeczny nie jest na tyle rozwinięty, żeby móc używać wszystkich na równym poziomie, uwzględniać różnorodność ich działania. Nie wypracowaliśmy tego, tak jak nie wypracowaliśmy algorytmów dla „sztucznej inteligencji w językach migowych”.
Osoba w spektrum może nie zrozumieć zdania „Mam to w małym palcu”. Jej język jest literalnie znaczeniowy, dosłowny. Osoba niesłysząca niekoniecznie zrozumie zwrot „Ma Pan muchy w nosie” lub „Ale z Pana dekadent”, bo język polski jest dla niej językiem obcym, a wiedza kulturowa zróżnicowana i zależna od stopnia rozumienia pojęć, kontekstów.
I ten tok myślenia doprowadził mnie do sprawy „Vectry” i zdania „My w tym salonie nie obsługujemy osób niedosłyszących”...2, które napisała Pani niesłyszącemu klientowi, który chciał przedłużyć umowę i komunikować się za pomocą tekstu pisanego na kartce.
Sprawa została nagłośniona, z naciskiem na potrzebę szkoleń pracowników pod kątem obsługi osób niesłyszących, które używają różnych form komunikacji. I słusznie. Trzeba takie sprawy nagłaśniać, uczyć ludzi. W tym wszystkim jest jednak pewne „ale” i kilka „jeśli”, które moim zdaniem w żadnej z relacji dziennikarskich nie wybrzmiały. Dla mnie to „ale” jest ważne, bo podkreśla, że nie chodzi o wskazywanie winnych, segregowanie na głuchych i słyszących, ale edukowanie o różnorodności. Moje „ale” to fakt, iż nie tylko osoby niesłyszące używają i potrzebują różnych sposobów komunikacji, których powinniśmy być świadomi. Nie tylko klienci, ale również obsługa może mieć problem z komunikacją. Bo co jeśli intencją Pani było podkreślenie, że nie ma w salonie osoby znającej język migowy, a zdanie literalnie to wyrażające zostało odczytane w kontekście społecznym, którego Pani nie rozumiała? Co jeśli miała zespół Aspergera? Co jeśli była imigrantką i język polski był dla niej obcy? I tak dalej.
Rozwiązywanie problemów z komunikacją wymaga przede wszystkim empatii, otwartości, a na poziomie systemowym – wiedzy z zakresu antropologii języka, zróżnicowania kulturowego, neurolingwistycznego i językowego. Każdy z nas ma swoją „trzydziestocentymetrową rzeczywistość” – własną bańkę, która wydaje się oczywista dla wszystkich, choć oczywista nie jest.
Dagmara Stanosz
Przypisy:
1. Karolina Wiktor, Wołgą przez afazję, Warszawa-Kraków 2014.
2. warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,29519169,nieslyszacy-tomasz-przychodzi-do-salonu-vectry-oto-co.html