Dzika przyroda ewangelickiego pogrzebniska w Łaznowskiej Woli
Zupełnie godnym uwagi są stare, często już opuszczone i przede wszystkim od czasu zakończenia II wojny światowej sobie pozostawione, by nie powiedzieć nietknięte ludzką ręką, ewangelickie pogrzebniska. Ewangelickie dlatego, gdyż niegdyś przez ewangelików użytkowane; po ich uchodźctwie straciły one swoich opiekunów, a pieczę nad nimi przejęły siły przyrody. I jeśli wpływ człowieka zaznaczył się na nich, to przede wszystkim poprzez niszczenie pomników czy usuwania ich kowowego (metalowego) wyposażenia: krzyży i nade wszystko bram i ogrodzeń, które po wojnie przekuwano na lemiesze. Przedmiotem kradzieży bywały niekiedy cenniejsze drzewa, głównie dęby, ale ta odmiana drzew występowała w tych miejscach raczej z rzadka.
W ogóle takie pogrzebniska spajały ze sobą jakby trzy wymiary rzeczywistości: przyrodniczy, kulturowy i duchowy, tworząc swoistą całość. Również swoista przyroda występowała na nich, wykazując zarówno właściwości dzikiego liściastego lasu, jak i zieleńcowego (parkowego), tak więc uporządkowanego według ludzkiej myśli, zadrzewienia.
Często takie miejsca łatwo rozpoznać już z daleka, gdyż tworząc wyspy drzew w rolnym otoczeniu, o ile nie chodzi o pogrzebniska będące we wsi przy drodze (rzadziej) czy przy lesie (częściej). Jednocześnie takie wyspy drzew są pokazem tego, co może przyroda uczynić, jeśli pozostawi się ją samą sobie. Należy bowiem zdawać sobie sprawę tego, że w umysłowości twórców tych miejsc, a następnie ich użytkowników nie było w zamyśle zazielenianie miejsc pochówków. Innymi słowy (niemieckie) ewangelickie miejsca pochówków pierwotnie nie przewidywały drzew czy krzewów wśród grobów, czyli przypominały one nagie powierzchnie, choć ze znacznie mniejszą ilością obrobionego kamienia, aniżeli ma to miejsce na współczesnych katolickich pogrzebniskach, bowiem poza (niekiedy) kamiennymi opasaniami grobów i kamiennymi pomnikowymi płaszczyznami ustawionymi głównie w pionie, groby były „otwarte”, a wewnątrz opasań znajdowała się ziemia z przeznaczeniem na ozdobne rośliny.
Przykładem takiego założenia może posłużyć pogrzebnisko w Łaznowskiej Woli (niegdyś Grömbach) w pobliżu Dna Wolbórki. Zresztą okolice Łodzi znają bardzo dużą liczbę takich miejsc1. Wieś Łaznowska Wola została utworzona przez niemieckich osadników w 1800 r. i w przeciągu kilkunastu lat osiadło w niej wraz z przychówkiem tylu ludzi, ile wówczas nie liczyła Łódź, natomiast na pogrzebnisko przeznaczono ledwie kawałek ziemi (o pow. 0,3 ha), zatem było zrozumiałym, że miejsca na drzewa tu nie było. Zresztą owo pogrzebnisko na początku XX w. z braku przestrzeni do pochówków zostało powiększone o drugie tyle oraz otrzymało ogrodzenie z wypalanej gliny (cegły). Wcześniej jego granicę najpewniej wyznaczały większe kamienie. Pierwsze drzewa pojawiły się w tej przestrzeni dopiero po powiększeniu tego miejsca, z których do dziś przetrwało tylko kilka; liczą one sobie ponad 100 lat, a są to lipy, klon2, kasztanowiec oraz dąb, który w latach 80. został zerżnięty przez jednego z miejscowych. Ponieważ pogrzebnisko utworzono na glebach względnie dobrych (IV i III bonitacji), to przy jego zakładaniu kierowano się względem najkrótszego dotarcia do niego przez mieszkańców najodleglejszych zakątków wsi, dlatego znalazło się ono w jej środkowej części, a tam występowały tylko dość zasobne ziemie. Ongiś były te obszary lesiste i do czasu przybycia osadników rosły tu dęby, buki, jodły i inne. Wieś powstała na tzw. zielonym korzeniu, czyli na obszarze wylesionym, wykarczowanym.
Co do rosnących drzew w tym miejscu, w dzisiejszej niemieckiej kulturze występuje przekonanie, że to dąb jest tym szczególnym drzewem Niemców, tak więc i ewangelików z Łaznowskiej Woli, zatem należałoby oczekiwać w tym miejscu właśnie tę odmianę. Tyle że dąb jako symbol trwałości, siły i wielkości narodu był wytworem Johanna Wolfganga von Goethego, zatem czasu wczesnego romantyzmu, a przybyli tu osadnicy nie mogli jeszcze niczego wiedzieć o tym symbolu. Jedynie wybijający się dębowy krzyż, wielkich rozmiarów, znak uświęconej ziemi, mógł jakoś wyróżniać to miejsce, lecz ów krzyż wykonywano z takiego właśnie drewna z myślą o jego trwałości. Pojawia się też symbolika złamanego dębu przy nagrobkach w postaci dębowych pni wykonanych z piaskowca, uzmysławiająca przerwane życie. Jednak i ona nie wynosiła dębu jako szczególnego drzewa w duchowym usposobieniu ewangelików. Zatem rosnące dęby na tym i innych miejscach pochówków nie odnoszą się do niemieckiej narodowej myśli. A jeśli już pojawiają się, to wyrosły one z żołędzi przyniesionych przez ptactwo czy wiewiórki. Nie można też wyróżniać klonu, kasztanowca, robinii (akacji) czy lipy. Te drzewa w Łaznowskiej Woli są – według mojej oceny – również dziełem przyrody, no może przy nieświadomym udziale człowieka (zwłaszcza kasztanowiec). Może nieco większą przychylnością cieszyła się lipa, lecz wówczas wskazywałaby ona na raczej polskie wpływy na ewangelicką świadomość. Z rzadka występowały żywotniki, drzewka młodszej pogrzebniskowej urody, chyba z powojennych nasadzeń.
Jedno jednak wydaje się dość pewne, że te miejsca nie posiadały iglastych odmian drzew, w tym cisa, choć to drzewo (czasami krzew) byłoby najwłaściwszą odmianą w tym miejscu. Oczywiście pomija się miejsca piaszczyste, na których rosły inne odmiany drzew, sosny, brzozy, choć właściwie te miejsca zasadniczo nie stanowiły śródpolnych ostępów.
Występowanie krz(ew)ów trudno odnieść od dawniejszych czasów, gdyż te ze swego przyrodzenia nie należą do długowiecznych roślin, a te dziś występujące na pogrzebnisku są dwojakiego pochodzenia: jedne z nasadzeń, na przykład bez lilak, inne zaś samosiejki, bez czarny, kruszyna. Szczególnie rozprzestrzeniający (zaborczy) stał się lilak na nieco odkrytych powierzchniach. Był wprowadzony w to miejsce ze względu na przyjemną woń w czasie kwitnienia, by zmarłym i ich odwiedzającym było po prostu przyjemnie; raczej nie posiadał on duchowej (pogrzebniskowej) symboliki. Natomiast bez czarny wprawdzie wykazuje pewne grobowe znaczenie, przynajmniej w przekonaniu Słowian, ale niczego nie wiadomo, by miał on takowe dla niemieckich czy nawet polskich ewangelików. Zresztą jest on rośliną wszędobylską, właściwą dla opuszczonych środowisk, na zasobniejszych ziemiach dość powszechną i szybko rozprzestrzeniającą się.
Z pozostałych krzów rosną tu kruszyna, głóg i inne, które znalazły się w tym miejscu samoistnie, przyniesione przez ptactwo czy wiatr, również lubiące opuszczone (dzikie) stanowiska (deserta).
W podszycie występowały/występują kobierce bluszczu, właściwie porastały one każdy skrawek uświęconego miejsca, lecz pojawiły się dopiero wtedy, gdy drzewa (względnie krzewy) nieco podrosły, dając ocienienie i opad listowia. Sprzyjające warunki do rozwoju bluszczu pojawiły się dopiero w XX w. Zatem nasadzenia bluszczem również nie są pradawnym zwyczajem. A zasobniejsza ziemia z osadem butwiejącego listowia powodowała szybki rozrost tej rośliny i to do tego stopnia, że obrosła ona nawet głowy (korony) drzew. Bluszcz jako zimozielona roślina znalazła szczególniejsze upodobanie w pogrzebniskowej symbolice. To samo można powiedzieć o barwinku pospolitym, zimozielonej roślinie, która zmaga się z bluszczem, dlatego jego stanowiska są tylko wyspowe.
Miejsca pozostawione siłom przyrody szybko zarastały powyższymi i dalszymi drzewiastymi roślinami, tak że zielne rośliny nie miały dużych zdolności przebicia się przez bluszcz czy krzewy, choć w miejscach nieco prześwietlonych pędziły ku górze z całą swoją mocą.
A. Białkowski określa te miejsca tak: „Wyrastające jak wyspa drzew na środku pola, stare, wiejskie cmentarze skrywają tajemnicę dawnych czasów”3. Pewne tajemnice mogą się kryć jedynie w kamiennych nagrobkach, ale nie w przyrodzie, która zresztą bardzo często nie jest aż tak stara, natomiast przemożna większość rosnących tu drzew jest podrugowojenna, zatem powstała wtórnie. Tym niemniej są to znakomite miejsca ukazujące działanie przyrody w ostatnich 70–80 latach. I bynajmniej nie do końca przypominają one tworzenie się leśnych środowisk odznaczających się pokoleniową przemianą (sukcesję drzew), od odmian lekko nasiennych do najciężej nasiennych. Zapewne wiąże się to także z dodatkowym czynnikiem, jaki wytwarzają ludzkie szczątki złożone do ziemi, zwłaszcza gdy dotyczy to roślin o płytszym ukorzenieniu. Młodsze drzewka mają zapewniony dobry rozrost, pojawiają się całymi kobiercami oraz odznaczają się szybkim wzrostem.
Takie miejsca stanowią również remizy dla ptactwa, zajęcy (już bardzo rzadkich), zapewniając im także stołówkę. Śródpolne ostoje są szczególnie cenne dla środowiska, urozmaicając je przyrodniczo i wzbogacając pięknościowo (estetycznie). A że są to stanowiska coraz rzadsze w krajobrazie, dlatego łatwo rzucają się w oczy.
Niech nawet te zdziczałe miejsca odznaczają się swoistą urokliwością, to jednak stanowią one obszary kultury, często wzięte pod prawną ochronę, i bynajmniej nie ze względu na ich przyrodniczą wyjątkowość. Można by rzec, że są one zasobami liściastych drzew i tylko przypadłościowo zeszpeconymi żywotnikami czy niepożądanymi robiniami i lilakami. Zatem czy powinno wkraczać się na te obszary z myślą przywrócenia im pierwotnego stanu, czyli pozbawienia ich dzikości?
W ostatnich latach upomniały się o nie różne stowarzyszenia pragnące przywrócić im pamięć i uczynić je bardziej ludzkimi. Krótko mówiąc, chodzi o odnowienie tych miejsc i przywrócenie im dawniejszego wyglądu. Oczywiście takie działania muszą nieść z sobą znaczny uszczerbek na (dzikiej) przyrodzie: wycinka suchych drzew i wywrotów, obłamanych czy zwisających gałęzi (ich usuwanie służy choćby względom bezpieczeństwa) czy gałęzi zagrażającym istniejącym pomnikom czy kamiennemu ogrodzeniu (w przypadku Łaznowskiej Woli), wytyczenie ścieżek dojścia i ich oczyszczenie, pielęgnacja wnętrz grobowych opasań itd. Chcąc przywrócić tym miejscom dostępność oraz ukazać także ich piękno, jakie kryją pomnikowe płaszczyzny, usuwa się zielsko, niewłaściwe krzewy, nadmiar drzewek. Należy jednak przyznać, że czyni się to zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem tych miejsc. I niekoniecznie ta działalność niesie z sobą jakieś pokłady uczuć do co bądź odmiennej kultury, choć zapewne żyją jeszcze potomkowie tych, których przodkowie tu spoczywają4. W końcu często wyróżniają te miejsca twórcze dzieła kamieniarskiego rzemiosła, głównie wykonane przez niemieckie kamieniarskie zakłady z Łodzi: Fiebiger, Puhan, ale są też wytwory Szymańskiego z Tomaszowa Mazowieckiego (przypadek Łaznowskiej Woli).
Te trzy wymiary: przyrodniczy, kulturowy i duchowy znajdują się tu w różnym położeniu: wymiar przyrodniczy odznacza się żywotnością, ale jest tu jedynie wtórny, duchowy znajduje się na wymarciu, kulturowy zaś zaczyna się wyraźniej zaznaczać, stając się wiodącym dla tych miejsc. Na tym tle rodzi się pytanie, jak daleko, o ile, wprowadzać zmiany w krajobraz dzikiej kępy zagajnika, która zawłaszczyła sobie kawałek niczyjej ziemi!5 Owo pytanie należy już do dziedziny filozofii (mądrowiedzy), która i tak nie udzieli jednoznacznej odpowiedzi. Zatem miłośnicy odnawiania (ewangelickich) pogrzebnisk kierują się chęcią zachowania dóbr kultury, zachowania twórczego dzieła oraz zarazem pogłębienia wiedzy o tych miejscach i o nieboszczykach w nich złożonych, czyli prowadzenia naukowej roboty6.
Ci miłośnicy pamięci czy raczej kultury często biorą na wzgląd wartość przyrody tych miejsc, starając się o zachowanie swoistej jedności przyrody, ukształcenia i ducha. Dlatego nie usuwa się drzew czy krzów właściwych temu miejscu. Na pewno nie zostaną zachowane żywotniki czy robinie, o ile ich usunięcie nie wywoła znacznego uszczerbku w otoczeniu, na przykład przez nadmiernie odkrycie podszytu (bluszczu) wrażliwego na światło7. Koniecznym stają się przerzedzenia nawet już większych drzew, lecz to musi dokonywać się zgodnie z leśnymi prawidłami, koniecznym staje się usuwanie drzew rosnących przy samym ogrodzeniu, bowiem ich korzenie rozsadzają jego podstawy i po prostu niszczą je, itd. Ponieważ – jak wyżej – nie ma jednej niepowątpiewalnej miary na określenie stopnia wnikania w takie miejsca, dlatego o określeniu stosunku tych trzech wymiarów rozstrzyga rozumienie przyrodoznawstwa, kulturoznawstwa i nabożynoznawstwa (religii) oraz oczywiście wola zachowania tych wszystkich, jak tylko to możliwe8.
Wojciech „Lutygozd” Wochna
Wojciech „Lutygozd” Wochna – z wykształcenia leśnik, filozof i językoznawca, z zamiłowania przyrodnik, regionalista, znawca religii rodzimej, słowianolub, b. akademik, pisarz i naukowiec, zamieszkały na Dnie Wolbórki.
Przypisy:
1. Zob. B. Bijak, Cmentarze ewangelickie w krajobrazie kulturowym wsi województwa łódzkiego, „Zeszyty wiejskie” 13/2008, s. 233–241; także ewangelickie pogrzebniska wokół Łodzi na stronie: cmentarzeewangelickie-lodzkie.pl; zob. obrys przygotowany przez P. Wypycha, w: A. Białkowski, P. Wypych, Kamienie pamięci, kamienie niepamięci – zapomniane nekropolie, Łódź 2011, s. 160.
2. W dość niecodziennych okolicznościach doszło do wyrośnięcia klonu: zob. W. M. Wochna, Grabsteine der Gefallenen des Ersten Weltkierges in Łaznowska Wola, „Weg und Ziel” 6-7/2022, s. 15; także tenże, Pierwszowojenne nagrobne kamienie poległych w Łaznowskiej Woli: cmentarzeewangelickie-lodzkie.pl/rp_pierwszowojenne.php?mn=publicystyka
3. A. Białkowski, Kamienie pamięci, kamienie niepamięci – zapomniane nekropolie, w: tenże, P. Wypych, tamże, s. 14.
4. Znany jest przypadek Eugeniusza Fuchsa, dziś już jednego z ostatnich żyjących mieszkańców niemieckiej Łaznowskiej Woli, w którym niemieckość pozostała jedynie w nazwisku. Podobnie można odnieść się do Bendingerów, Kulmannów, którzy gdzieś w Łodzi czy okolicy pomieszkują, itd.
5. Należy mieć na uwadze, że ewangelickie pogrzebniska często nie mają prawowitego właściciela, tak właśnie jest w Łaznowskiej Woli. Co więcej, często nie chce żaden przyznać się do nich i wziąć je w opiekę, co z kolei jest z korzyścią dla dzikiej przyrody. A jeśli ich właścicielem jest Skarb Państwa, to tak jakby nie miały gospodarza.
6. W przypadku pogrzebniska w Łaznowskiej Woli taką robotę wykonują Hanna i Marcin Szurczakowie oraz twórca tych słów.
7. Na kromie należałoby jeszcze zwrócić uwagę na okoliczność występowania piaskowcowych kamieni, które do swego dobrostanu wymagają wilgostnego powietrza i względnego ocienienia, a te warunki stwarza im bujna roślinność.
8. Zob. W. „Lutygozd” Wochna, Etos współczesnego człowieka wobec lasu, „Dzikie Życie” 5/2017, s. 18.