Ten spektakl jest nagi
Infracienkie
Pisząc to zdanie zastanawiam się, jak je przetłumaczyć na Polski Język Migowy, żeby nie zmienić intencji. Nie wiem. Nie tłumaczę i świadomie wybieram napisanie tekstu w języku, w którym odczuwam przyjemność myślenia. Mogę swobodnie dotykać skojarzeń, kontekstów, pozwolić sobie na strumień myśli, który jest moją wolnością.
A że w teatrze słowo ma swoją przestrzeń życia, podwajam tę przyjemność, mogąc je tam obserwować. Aktor idzie za nim, ożywia je – emocją, energią – tym wyczuwalnym dla widza „tętnem”, które nazywamy „obecnością sceniczną”. Wchodzi w słowo, wychodzi ze słowa, ucieleśnia słowo. Używa go w związku lub bez związku z ekspresją i prawdą wewnętrzną. Może uważać na to, co mówi i myśleć zanim wypowie lub paplać, zużywać słowa – żuć je i wypluwać, bez sensu.
Język foniczny ma swoją melodykę, rytm, szczeliny niedopowiedzeń. A jak to jest ze znakami w języku migowym? Polski Język Migowy jako przestrzenno-wizualny jest scalony z aktorem? Ciało aktora staje się tekstem? Da się oddzielić ekspresję i prawdę wewnętrzną od znaku? Słyszak mógłby zapytać, jak odróżnić migi klasyczne od migów eksperymentalnych, codzienne od scenicznych, potoczne od literackich? Ale to pytanie jest audystyczne, z kultury słyszących, nie Głuchych. Język polski i Polski Język Migowy mają inne modalności i swoją autonomię.
Więc gdzie mogą się spotkać migi i głoski? To może zabrzmi banalnie, ale życie i teatr to dwa bieguny, w których język się odsłania – czasem jako nieporadny, innym razem egzaltowany. Jak przy stole – codziennym i ceremonialnym, obskurnym i obrzędowym, w przysiędze małżeńskiej i awanturze, wyznaniu i rozstaniu, przytuleniu rodzica i dziecięcej złości, komplemencie i „wkurwie” (mogłabym tu użyć słowa wulgaryzmie, bluźnierstwie, ale to potoczne jest dobrane świadomie, bo o tej wolności słowa mowa).
Słyszący rodzą się w rodzinach głuchych, głusi w rodzinach słyszących, a tam głoski i migi się często naturalnie mieszają. Żywy język zawsze jest mieszanką, takim panoptikum życia, a teatr trochę sobie to życie przywłaszcza, miniaturyzuje, żeby móc o nim w jakiś sposób rozmawiać.
I jeśli głuchy i słyszący, w życiu, rozmawiają, migają, mieszają znaki jednego i drugiego, to znaczy, że w teatrze można taki układ języków przestudiować. Przyjrzeć się mu jak oku muchy pod mikroskopem (kto widział, wie o czym piszę).
Do tego układu języków trzeba jeszcze dodać różne formy przekazu – audiodeskrypcję, napisy, dźwięk wzmocniony pętlą indukcyjną, świadomość przestrzeni, różnic w odbiorze osób niewidomych, głuchoniewidomych, migających, słyszących.
I z tą świadomością staram się patrzeć na spektakl, który dojrzewa wraz z aktorami. Ten spektakl jest świadomym pokazaniem tego, że mimo wielu konwencji i tradycji teatralnych, do tej pory w teatrze nie zajmowano się pograniczem języków fonicznych i migowych, ich psychologią, ich relacją w warunkach scenicznych. Przenoszenie tej relacji z życia na deski teatru to budowanie tego języka od nowa.
Aktorzy mówią i migają, a przestrzeń migów spinają napisy, które już nie tylko są elementem dostępności, ale pomagają odnaleźć się w przerzucance między tekstami.
Ktoś miga, ktoś mówi. W życiu jest podobnie i symultanicznie. Te światy się na siebie nakładają, współbrzmią fonicznie i wizualnie. Świadomość, że tzw. czwartą ścianę tworzą – osoby niewidome korzystające z audiodeskrypcji, potrzebujące dokładnego plastycznego opisu słowem, głuchoniewidome korzystające z alfabetu Lorma, słabosłyszące oczekujące pętli indukcyjnej, niesłyszące potrzebujące napisów, Głuche oczekujące gry aktorskiej w Polskim Języku Migowym i słyszące, nie znające migowego, a wśród nich być może nadwrażliwe na bodźce, w różnych spektrach, o które nikt nie będzie pytał ani ich sprawdzał, sprawia, że nie ma oczywistych rozwiązań.
Zoomuję się w trakcie spektaklu i dociera do mnie, ile strumieni percepcji krzyżuje się nieustannie w tej sali, w różnych konfiguracjach. Wzrok przełącza się z napisów na aktora migającego w PJM, z aktora migającego na tłumacza PJM, z aktora mówiącego na napisy. W odtwarzaczach audio równolegle, linearnie, w ciągłym logicznym porządku odtwarzana jest audiodeskrypcja. Nie widziałam, ale wyobrażam sobie, dłoń w dłoń, równoległy, przekład Lorma i odczuwanie bodźców z przestrzeni – drgań podłogi przy rzuconym krześle, oddechów aktorów, zapachów – całego sensorium, które dla niektórych ludzi będą podstawą do odbioru spektaklu.
Ten spektakl jest nagi, ale w odróżnieniu od króla z bajki Andersena, nie udaje, że ma na sobie szaty cesarza. I to jest sytuacja, w której może zacząć szukać nowej metody, nowych rozwiązań, które połączą działanie artystyczne z różnymi formami tej samej narracji, która ma dotrzeć do różnych osób z tą samą intencją. Ten spektakl to również przykład tego, jak mało wiemy o naturze człowieka, choć w bibliotekach regały uginają się od opracowań naukowych.
Ten spektakl przede wszystkim warto zobaczyć. Kolejny raz będzie to możliwe podczas Festiwalu Bez Granic w Cieszynie pod roboczym tytułem „Łabędź”, a z uwagi na obecny w nim język migowy, nie sposób pomylić go z innym punktem programu.
Dagmara Stanosz