DZIKIE ŻYCIE

Kozice

Ryszard Kulik

Migawka

Gdy idę w dzikie miejsca, zaznaczam swoją obecność tam w jak najmniejszym stopniu. Kiedy zostaję na noc, nie rozkładam namiotu, nie pozostawiam śmieci, nie rozpalam ognia, nie używam detergentów do mycia, a załatwiając się, kopię zawsze odpowiedni dołek tzw. „jednokupny”, który po wykorzystaniu dokładnie zasypuję ziemią. Tak czy owak moja obecność czasem bywa wyraźna w zaskakujący sposób. I przyciąga inne istoty, wzbudzając ich tajemnicze zainteresowanie.

Tak właśnie było, gdy ostatnio wybrałem się w Tatry. Preferuję słowacką część, bo tam ludzka obecność jest mniej wyraźna. Słowackie Tatry są ponad cztery razy większe od polskich, a Słowaków jest siedem razy mniej niż Polaków. Nie ma zatem tłumu turystów, stąd w wielu miejscach można doświadczyć prawdziwego spokoju i ciszy.

Kozice. Fot. Ryszard Kulik
Kozice. Fot. Ryszard Kulik

Tak  było i tym razem. Po wielu godzinach wędrówki dotarłem w górną część Doliny Jaworowej. Tam, na gęstym trawiastym kobiercu spędziłem noc. Pod rozgwieżdżonym do nieprzyzwoitości niebem.

Rano podczas śniadania podeszła do mnie kozica. Stanęła pięć metrów przede mną i uważnie mi się przypatrywała. Początkowo myślałem, że jest uwarunkowana przez ludzi i będzie żebrać o jedzenie, ale nie. Nie zmniejszała dystansu i była bardzo czujna. Każdy mój ruch głową podrywał ją do odstąpienia na dalszą odległość. Ale po wielokroć wracała i raz za razem wpatrywała się we mnie. Miała wielkie, ciemne jak ocean oczy. Patrzyliśmy więc na siebie, będąc w tajemniczym zespoleniu. Było jednak coś jeszcze. Kozica, stojąc w jednym i tym samym miejscu przy ogromnym głazie, metodycznie od czasu do czasu skubała trawę. Czyżby smakowita trawa była większą pokusą niż moja obecność? Nie, to było dwa w jednym. Między kolejnymi skubnięciami kozica podnosiła czujnie głowę i ponownie wlepiając we mnie oczy, przeżuwała następne kęsy. Wokół było mnóstwo kęp trawy, ale ona za każdym razem powracała w to jedno miejsce naprzeciwko mnie i skubała tę jedną wybraną przez siebie kępkę. Co jakiś czas zastygała w bezruchu i intensywnie pchając powietrze przez nozdrza, wydawała charakterystyczne syczenie, jakby przeciągłe „czszszsz”. Jej wielkie oczy badały mnie nieustannie. A moje dużo mniejsze odwzajemniały to samo.

Trwaliśmy tak przez wiele minut i wiele razy. Były momenty, że kozica odchodziła gdzieś dalej, ale w końcu wracała do mnie i do swojej kępy trawy. Powracając, zaznaczała swoje miejsce mocnym przytupem dwiema przednimi nogami, tak jakby chciała powiedzieć: „jestem tu, to mój teren”. Tak, oczywiście, ty jesteś tutaj u siebie, a ja jestem tu tylko gościem. I cieszę się bardzo, że mnie przyjmujesz i że czujesz się ze mną bezpiecznie.

W końcu odeszła gdzieś dalej. Nie na długo jednak. Po kilku minutach usłyszałem jakiś rwetes. A więc jest ponownie. I to nie sama. Tym razem pojawiło się całe stado kozic. Siedziałem jak na galerii, gdzie przed moimi oczami rozgrywał się cudowny spektakl. Mogłem podziwiać piękne sylwetki tych zwierząt bezpretensjonalnie pozujących na tle turni i błękitnego nieba. W słońcu połyskiwała ich brązowa sierść, mogłem przyglądać się zgrabnym ruchom ciała, zakrzywionym rogom czy ruchliwym i wrażliwym na każdy dźwięk uszom.

Moja przyjaciółka sprowadziła swoje towarzyszki, a jakże – by te zakosztowały prawdziwego rarytasu. Stawało się to dla mnie coraz bardziej dziwne. Co jest takiego w tej kępie, że ciągną do niej zastępy kozic. Teraz naliczyłem ich kilkanaście. Wszystkie kłębiły się w tym samym miejscu, próbując skubnąć choć raz legendarną kępę. Wszędzie wokół było mnóstwo soczystej, zielonej trawy, ale to właśnie ta kępa przede mną przyciągała je niczym magnes. Na tym szczególnym stanowisku następowała bezkonfliktowa rotacja kozic. Gdy po skubnięciu jedna podnosiła głowę, wpatrując się we mnie i metodycznie przeżuwając, jej koleżanki schylały głowy, by dobrać się do następnej porcji. Gdy jakaś dłużej mi się przypatrywała, miętoląc trawę w pysku, delikatnie zostawała wypierana przez inne dopychające się do upragnionej kępy. No dobra, chyba chodzi tu jednak mnie, bo każda z kozic bacznie mi się przyglądała. Moja obecność stała się chyba wydarzeniem dnia w tej części doliny. Wieść się rozniosła i kolejne kozice pielgrzymowały do dziwnego osobnika. A może jednak do kępy obiecanej? No właśnie, co takiego jest w tej kępie? Rozumiem, że to ja mogłem budzić zaciekawienie, ale dlaczego wszystkie kozice kłębiły się zawsze w tym samym miejscu i za wszelką cenę starały się skubnąć trawę z tej jednej wybranej kępy?

Zastanawiałem się i zastanawiałem nad tym tajemniczym faktem, aż w pewnym momencie mnie olśniło. Przecież wcześniej dwa razy się tam wysikałem.

Ryszard Kulik