Padlina
Widziane z morza
Nasze codzienne doświadczenie przechodzi do porządku nad tym, jak wiele żywych zwierząt widzimy wokół siebie oraz jak rzadko, a przeważnie z zaskoczeniem i smutkiem, spotykamy się z martwym osobnikiem. Widok martwego łabędzia czy kaczki na brzegu morza wywołuje od razu odruch zaniepokojenia – ptasia grypa? Martwa foka czy delfin zwykle kojarzony jest z bezmyślnym ludzkim działaniem. Teraz dochodzi słuszna troska o gwałtowną zmianę klimatu i konsekwencje, jakie niesie to dla gatunków na całej ziemi – stąd martwy niedźwiedź polarny będzie zaraz kojarzony z brakiem lodu morskiego. Do zrozumienia, czy mamy do czynienia z katastrofą lub zbrodnią, czy też ze zjawiskiem naturalnym, przydaje się statystyka i wprawa w obserwacjach terenowych.
Po pierwsze, w naturalnym środowisku zwierzęta martwe są zwykle szybko usuwane przez drapieżniki i padlinożerców, a rzadko zdarza się śmierć w tak widocznym miejscu jak szosa czy brzeg morski. Po drugie, śmiertelność naturalna w skali rocznej u ssaków to zwykle kilka procent populacji, oczywiście nierówno rozłożone w czasie. Oznacza to, że z populacji krajowej około 200 tysięcy jeleni w sposób naturalny (bez udziału wypadków) umiera około 6000 jeleni. Kto widział martwego jelenia w lesie? Bardzo niewiele osób.
Ciekawym przypadkiem takiego poznawczego zaskoczenia jest znakomity film dokumentalny, który można zobaczyć w internecie „Melting Sea Ice Pushes Walruses to the Brink”: youtube.com/watch?v=8mKBZ9dy5fQ. Wyemitowany przez „New Yorker”, autorstwa trójki rosyjskich dokumentalistów zrealizowany w 2020 r., przedstawia niezwykłą obserwację gigantycznego stada morsów, które jednego wieczoru przybyło na plażę na wybrzeżu Czukotki. Stado liczyło blisko 100 tysięcy osobników, które stłoczyły się na liczącej niewiele więcej niż 1 km plaży i spędziło tam kilka tygodni. Tak jak nagle przypłynęły tak szybko odpłynęły, pozostawiając zwłoki blisko 600 osobników. Przygnębiony narrator liczy martwe zwierzęta obwiniając o tę tragedię ocieplenie klimatu i brak lodu, który służył morsom za platformę do odpoczynku.Martwe osobniki były w większości ofiarami ataków paniki stada, gdy wielotonowe cielska zgniatały zwierzęta, które uciekały wolniej. Tym niemniej odsetek martwych zwierząt to tylko 0,6% stada (około 0,2% populacji tego podgatunku morsa pacyficznego). Przyczyną tego dramatycznego zjawiska nie musi być sugerowany przez film brak lodu morskiego, ale wyjątkowo korzystne warunki dla morsów, jakie w ostatnich latach panują w tym rejonie. Przez ocieplenie klimatu i napływ gatunków z Morza Beringa biomasa pokarmu morsów wzrasta, a brak polowań i obecności ludzi sprzyja gromadzeniu się nie niepokojonych zwierząt w wielkie stada. Stąd obserwowany w ostatnich latach sukces reprodukcyjny i wzrost populacji morsów pacyficznych. Przy mniejszej liczebności – jak to ma miejsce u morsów atlantyckich – zwierzęta są rozproszone równomiernie na dużym obszarze, żeby nie konkurować o pokarm, a ogromny ruch turystyczny zmusza morsy do szukania ustronnych miejsc. Gromadki kilkunastu, maksymalnie kilkudziesięciu, morsów leżących na plażach Grenlandii czy Svalbardu nie są dla siebie zagrożeniem.
Ekosystem sam się wyreguluje jeżeli nie będziemy w nim grzebać. Każdy gatunek dąży do maksymalnej ekspansji. Ale trzymają go na wodzy drapieżniki, choroby, zasoby środowiska, czy, jak w przypadku morsów z Czukotki, behawior, który był odpowiedni dla małej populacji, ale nie sprawdza się w wielkiej.
Wspomniany na początku zagłodzony niedźwiedź polarny w kilku sprawdzonych przypadkach okazał się wyjątkowo starym osobnikiem, który miał problemy z polowaniem. Wcześniej takich zwierząt się nie widywało, bo nie miały szans dożyć starości. Konkurencja o pokarm na lodzie była bardziej ostra i niewiele niedźwiedzi zapuszczało się na wybrzeże, gdzie można je było zobaczyć. Dziś populacja niedźwiedzi polarnych rośnie i znacznie częściej przebywa na brzegu, żerując na padlinie czy śmietnikach. Stare lub martwe zwierzęta mogą być dramatycznym sygnałem lub świadectwem odradzającego się naturalnego ekosystemu, który zaczyna się dostosowywać do nowego klimatu.
Prof. Jan Marcin Węsławski