Bądźmy promotorami kontaktu z naturą. Rozmowa z Berndem Heinrichem
W listopadzie 2022 r. liczba ludności na świecie przekroczyła 8 miliardów. Jakie refleksje towarzyszą Panu Profesorowi, gdy patrzy na tę liczbę?
Prof. Bernd Heinrich: Myślę, że przeludnienie jest największym wyzwaniem, przed jakim stoi obecnie ludzkość. Zresztą stoi przed nim już od bardzo dawna i od dawna jest źródłem większości naszych problemów. Napisałem kilka listów na ten temat – zostały one opublikowane w „New York Times” ponad 50 lat temu. Teraz myślę o tym coraz częściej.
Jakie tezy i przemyślenia znajdowały się w tych listach?
Zasadniczo w tamtym czasie ludzkości doskwierał kryzys energetyczny, czyli strach przed niewystarczającą ilością benzyny, takiej jej ilości, aby sprostać wymaganiom naszej cywilizacji. Domniemane rozwiązanie polegało więc na tym, że wydobywamy więcej węgla, pompujemy więcej ropy, przechodzimy na energię jądrową itp. I tak zrobiliśmy – jedno po drugim.
Biologiczna zasada wszystkich gatunków jest taka, że mnożymy się dotąd, dopóki nasz komfort nie przerodzi się w dyskomfort. Gdy tak się stanie, rozwiązaniem dla wszystkich organizmów, w tym również ludzi, jest przestawienie się na coś innego lub ruszenie naprzód i np. napadanie innych. Jak za dawnych wieków, przez stulecia.
Oczywiście, kiedy teraz widzę, jak nasza populacja ostatnio – niemal gwałtownie – podwoiła się do 8 miliardów, to myślę o mechanizmie podwojenia destrukcji Natury i ostatecznym osiągnięciu punktu zagłady całego systemu. Na myśl przychodzi wcześniejsze plejstoceńskie wytępienie wielkich stworzeń, tak samo ważnych jak my.
Nieuzasadniona wiara w chwilowe naprawianie sytuacji polega na tym, że zapewniamy sobie nieograniczone źródło energii, z którego będziemy korzystać bez rozsądnych ograniczeń. Nie zważając na nic będziemy nadawać coraz większe tempo, co w konsekwencji doprowadzi, prędzej czy później, do wyeliminowania ostatnich przejawów życia na naszej Planecie. Będziemy wówczas, my ludzie, żyć w zapieczętowanych kapsułach. Niektórzy zresztą podsuwają takie rozwiązanie.
Wracając jednak do rozwiązań – osobiście podoba mi się nasze obecne poleganie na rozszczepieniu jądrowym oraz wykorzystywaniu roślin – zwłaszcza drzew – jako mechanizmu przechwytywania energii słonecznej. To takie żywe panele fotowoltaiczne, które się rozmnażają, a dodatkowo usuwają dwutlenek węgla z atmosfery, a tym samym ograniczają globalny wzrost temperatury. Także poleganie na energii słonecznej wydaje się rozsądne i w tym kierunku należy podążać. To pewne źródło energii, ponieważ jego trwałość wynosi trzy miliardy lat i to powinno być dla nas wystarczającym argumentem. Milionom gatunków na naszej Planecie słońce przynosi korzyści. My także powinniśmy zrobić wszystko, aby z nim współpracować.
Czy w Stanach Zjednoczonych ochrona przyrody jest ważnym tematem debat publicznych? Czy osoba będąca spoza środowiska przyrodniczego ma szansę usłyszeć np. z mediów, że ochrona i szacunek do środowiska to elementy niezbędne, abyśmy mogli myśleć o dobrym życiu w przyszłości?
Wydaje mi się, że nie jest to temat, który media są w stanie łatwo podejmować ze względu na jego specyfikę. Typowy medialny temat to taki, który można przypisać konkretnemu, nagłemu wydarzeniu, które przyciąga uwagę swoją natychmiastowością. Aspekt ochrony środowiska, której zaniechanie może doprowadzić nas do katastrofy, to z kolei temat, który skrada się jak drapieżnik, starając się nie zdradzić swojej obecności. A jeśli nawet jakiś sygnał się pojawi, jest on subtelny, pozornie niegroźny, można nie zauważyć, że nadchodzi.
Czy wraca Pan czasami myślami do wyprawy do Afryki w 1961 r.? Pisze Pan w swej książce „Chrapiący ptak”: „Jednocześnie była to bowiem ostatnia klasyczna wyprawa zoologiczna, zmierzch tradycji sięgającej wstecz przeszło sto lat, do czasów wiktoriańskich i przedsięwzięć moich bohaterów, badaczy takich jak Darwin, Wallace, Humboldt, Audubon. Tego rodzaju tradycyjna praca w terenie ustępowała miejsca nowej biologii. Kilka lat później nie sposób już było liczyć na to, że za pośrednictwem badań terenowych odkryje się nowy gatunek ptaków. Nowe gatunki zaczęto wyodrębniać wyłącznie na podstawie badań genetycznych bardzo podobnych do siebie okazów muzealnych. Po kilku kolejnych latach stało się coś niewyobrażalnego, a mianowicie w ogóle ustały doniesienia na temat odkryć nowych gatunków. Zamiast tego informowano o degradacji środowiska i wymieraniu nawet pospolitych do niedawna gatunków”.
Tak, tak właśnie jest i dzieje się do tej pory. Ale wówczas nie spodziewałem się, że obejmie to nawet owady, które są oczywiście podstawą łańcucha pokarmowego wielu ptaków.
Był Pan świadkiem wielu niezwykłych zwrotów akcji, przełomów i zmian, jakie wydarzyły się na przestrzeni niemal całego XX wieku. Także zmian w sposobie myślenia człowieka o sobie samym oraz o otaczającej go naturze. Co na przestrzeni lat najbardziej Pana zaskoczyło?
To, co dziś jest oczywiste wtedy w świadomości nie istniało. Globalne ocieplenie. To coś, o czym wtedy nie myślano zbyt wiele, ale przypominam sobie, jak kiedyś, jako student, zwróciłem uwagę, że skład gazów w atmosferze zmieniał się tak bardzo, że można to było zmierzyć. Był to nadzwyczajny wzrost poziomu dwutlenku węgla. Pamiętam, że cholernie mnie to wtedy przestraszył.
Czy nie uważa Pan, że walka o środowisko naturalne powinna być w pierwszej kolejności prowadzona na skalę globalną, a później lokalnie? Jak rozkładać akcenty? Czy nie powinniśmy skierować całej swej energii na walkę z gigantycznymi koncernami wyniszczającymi ostatnie skrawki dzikiej przyrody, a dopiero później skupić się na udzielaniu ostrych reprymend sąsiadowi, który zbyt często przycina swój trawnik albo zgrabia z niego wszystkie liście, które spadną jesienią?
Dobre pytanie. Od czegoś trzeba zacząć. Lokalnie trzeba, bo tak najprościej. I chyba od tego powinniśmy zaczynać. Z kolei nie wszyscy mają siłę albo po prostu nie zdają sobie sprawy, że można podejmować działania globalnie. Mogą też nie wiedzieć, w jaki sposób to czynić. Tym niemniej skala globalna jest bardzo ważna. W ogóle działanie jest ważne. Jakiekolwiek. Bo działanie to dawanie przykładu. A że jesteśmy istotami społecznymi, wówczas przynosi to skutek.
Jakie rady podsunąłby Pan współczesnym popularyzatorom wiedzy o przyrodzie? Jakie drogi obierać, by skutecznie o nią walczyć?
Na pewno ważną sprawą jest promowanie samego kontaktu z naturą. Najpierw poprzez własne działania, ale także przez szkolne programy nauczania. W szkole, do której uczęszczałem, nie uczono pasji do przyrody. Miałem jednak szczęście, mogąc to nadrobić, dzięki mojemu ojcu, którego niemal fanatyczna miłość do Ichneumonów [gąsieniczniki – nadrodzina błonkoskrzydłych z podrzędu Apocrita i grupy owadziarek. Obejmuje około 80-100 tysięcy gatunków, co czyni ją najliczniejszą wśród błonkówek; parazytoidy owadów i pajęczaków – dopisek BS], z których większość jak przypuszczam wiesz, znajduje się w Warszawie w kolekcji, którą mój ojciec zakopał w Borówkach [wieś obecnie leżącą na terenie Polski, w której przed II wojną światową znajdował się rodzinny dom Bernda Heinricha – dopisek BS] podczas wojny. Przyszłą pasję musisz pokochać. Nie ma innej drogi.
Co w swoim życiu ceni Pan sobie bardziej – bycie naukowcem, czy pisarzem popularyzującym wiedzę naukową?
W mojej opinii to nie jest wybór pomiędzy jednym a drugim. To działanie równoległe. Widzenie, znajdowanie, eksplorowanie cudów natury doprowadziło mnie do potrzeby zobaczenia tego wyraźniej i szerzej – stąd zrodziła się potrzeba analizy, która była możliwa dzięki nauce. Konieczne było też moje dzielenie się tymi odkryciami z innymi. Jeśli moje odkrycie nie jest znane nikomu poza mną, to jest to strata czasu i wysiłku. „Ekspozycja” odkrycia tworzy sprzężenie zwrotne – spotyka się z zainteresowaniem i uwagą innych. Wówczas to, co chcę pokazać zostaje utrwalone.
Jak dziś wygląda u Pana w praktyce realizowanie swojej pasji – miłości do przyrody?
Mieszkając w tym samym miejscu przez większość mojego życia, ciągle widzę zmiany – to, co dostrzegam teraz, bez codziennej, wnikliwej obserwacji byłoby nie do wychwycenia. Na przykład – w tym roku nie ma sójek niebieskich. Również w tym roku prawie wymarłe kasztanowce amerykańskie po raz pierwszy zakwitły i wydały nasiona, które nazwałem moimi wnuczkami. Dlaczego? Bo marzyłem, aby tak się stało, śniłem o tym. Są mi bliskie. Tak dziś wygląda moja miłość do przyrody.
Dziękuję za rozmowę.
Bernd Heinrich (ur. 1940 r.) – emerytowany profesor biologii na uniwersytecie w Vermont, autor kilkunastu książek z zakresu zoologii, ekologii i ewolucji. W swojej pracy koncentruje się zwłaszcza na badaniach nad fizjologią i zachowaniami owadów i ptaków oraz nad strategiami adaptacji ewolucyjnych. Nawiązując do klasycznego pisarstwa przyrodniczego, Heinrich dzieli się z czytelnikiem osobistymi refleksjami i eseistyczną erudycją. W Polsce, nakładem wydawnictwa Czarne, ukazało się jego pięć książek: „Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci” (2014), „Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii” (2016), „Umysł kruka. Badania i przygody w świecie wilczych ptaków” (2018), „Drzewa w moim lesie” (2018) oraz „Zimowy świat. Jak zwierzęta radzą sobie z zimnem” (2019).
Współpraca: Barbara Sobańska, Paulina Machnik