Prawa ludzi i prawa zwierząt
Widziane z morza
Kolejne międzynarodowe spotkanie na temat Arktyki „Arctic Frontiers” w styczniu 2023 r. w Tromsø odbywało się w cieniu wojny w Ukrainie. Premier Norwegii, ministrowie spraw zagranicznych państw arktycznych (bez Rosji) oraz reprezentanci ludów rdzennych – od Alaski po Laponię dyskutowali przed liczną publicznością, jak poradzić sobie z zagrożeniami na północnej granicy NATO, gdzie od Rosji oddzielają nas tylko ogromne połacie bezludnej tundry. Jak skłonić ludzi do pozostania w coraz szybciej pustoszejących izolowanych ludzkich osiedlach, skąd wszyscy uciekają do wielkich centrów miejskich. Zagrożeniem jest zarówno bezpośrednie zagrożenie militarne, jak i bardziej prawdopodobne przerzucanie przez Rosję setek tysięcy imigrantów z globalnego południa na niepilnowaną północną granicę, co znakomicie i bez wielkich kosztów destabilizuje każde państwo. Niedługo zresztą, niezależnie od losów wojny, pojawią się na Północy miliony migrantów klimatycznych, uciekające z miejsc zalanych morzem lub zbyt suchych i gorących, żeby tam żyć. Pomysły są bardzo różne, ale generalnie sprowadzające się do hasła „więcej infrastruktury”, czyli dróg, linii energetycznych, środków transportu itp. Tym co może przyciągnąć ludzi do mieszkania w trudnych warunkach Północy jest tania energia, praca i łączność z resztą świata.
Kłopoty z tą ideą są dwa – pierwszy to emancypacja rdzennych mieszkańców, którzy niedawno uzyskali pełnię praw do ziem, na których mieszkali od wieków. Teraz chcą mieć decydujący głos i stanowczo sprzeciwiają się, żeby dawni kolonizatorzy znów urządzali im życie – tym razem planując nowe osadnictwo i decydując o kierunku rozwoju. Mocny głos w Europie mają Saamowie – czyli Lapończycy – oczekujący, że będą mogli samorządnie gospodarować w tradycyjny sposób na ogromnym obszarze Północnej Skandynawii. Tyle, że dawniej bogata rodzina lapońska miała kilkaset renów, a dziś dzięki opiece weterynaryjnej, dotacjom państwowym stada liczą po kilka do kilkunastu tysięcy. Do tego hodowcy, w ramach respektowania ich praw do Tradycyjnego Trybu Życia żądają eliminacji wilków, rosomaków i rysi – każdego drapieżnika, który zagrozi ich rozrastającym się stadom. No i oczywiście nie życzą sobie żadnego masowego osadnictwa.
Drugi kłopot to fakt, że ostatnie wielkie obszary pozbawione infrastruktury (tzw. roadless areas) w Europie są właśnie w subarktycznej strefie Skandynawii. Ten obszar jest przyrodniczo bezcenny właśnie przez brak ludzi i urządzeń. Teraz grozi mu albo rozwinięcie sieci drogowej i osadnictwa albo zamiana w wielkie pastwisko z pasterzami w luksusowych Volvo i skuterach śnieżnych.
Norwegia, która bardzo chce uchodzić za państwo najlepiej zarządzające swoją przyrodą, nie miała problemu z obroną bezludnych i pozbawionych infrastruktury obszarów na Svalbardzie – bo nigdy nie było tam rdzennej ludności. Kiedy jednak powstał problem podobnych terenów na kontynencie – dzika Przyroda przegrywa z polityką i „tradycyjnym trybem życia”. Poczucie winy za krzywdy, które małym narodom wyrządziły państwa europejskie wyniosło do poziomu obowiązku politycznego zabezpieczanie ich tradycji. Tyle, że bardzo starą i popularną tradycją w Europie było palenie czarownic i leczenie czarami. Tylko patrzeć jak ktoś odwoła się do ochrony odwiecznych obyczajów naszego ludu.
Prof. Jan Marcin Węsławski