Czy mamy wzorować się na rdzennych ludach w podejściu do przyrody?
Okruchy ekozoficzne
Opis wierzeń i praktyk ludów pierwotnych może sugerować, że istota ludzka u swego zarania lub pozbawiona wpływów cywilizacji posiadała szczególnie pozytywny stosunek do przyrody, którego nam współczesnym dzisiaj brakuje. Jednak to założenie, że ekologiczny raj istniał w zamierzchłej przeszłości lub jest domeną obecnie żyjących ludzi w „dzikim” stanie, stanowi część mitu o „szlachetnym dzikusie”.
Tam, gdzie warunki były sprzyjające, nasi praprzodkowie eksploatowali zasoby środowiskowe często aż do ich wyczerpania. W ten oto sposób około 10 tysięcy lat temu w Ameryce Północnej zniknęło około 80 procent gatunków dużych roślinożerców, a także 60 procent wielkich drapieżników. Podobny proces miał miejsce 40-50 tysięcy lat temu w Australii. Również tutaj istnieją uzasadnione przesłanki, że przyczyną tego zjawiska był człowiek.
Po przybyciu Europejczyków do Ameryki Północnej wielu rdzennych mieszkańców włączyło się w prowadzony przez nich handel skórami zwierząt i futrami. Rdzenni Amerykanie nie mieli skrupułów i wątpliwości – zabijali masowo zwierzęta, by otrzymać od Europejczyków zachodnie towary. Jako że szczególnie cennym surowcem były futra bobrów, poszczególne szczepy toczyły ze sobą wojny o kontrolę nad handlem nimi. Futra stały się nawet rodzajem waluty, co doprowadziło niemal do całkowitego wytępienia bobrów na terenach zamieszkanych przez rdzenną ludność. Doniesienia te wskazują, że przedstawiciele rdzennych ludów byli oportunistami – wykorzystywali okoliczności, by zwiększyć swoje szanse przetrwania w zmiennych i nie zawsze korzystnych warunkach środowiskowych. Jeśli nie doprowadzili do katastrofy ekologicznej na miarę naszych czasów, to prawdopodobnie dlatego, że ich narzędzia oddziaływania na otoczenie były raczej skromne (w porównaniu do tych, którymi my dysponujemy), a liczebność populacji relatywnie niezbyt duża.
Podobnie możemy oburzać się na okrutne traktowanie zwierząt, które były pozyskiwane nie dla mięsa, ale dla ozdób lub w celach związanych z wierzeniami. Np. wojownicy indiańscy z północnych prerii robili frędzle upiększające koszule i czapki z ogonów gronostajów. Podobnie było z wilkami i lisami, z których kości, zęby i skóry pozyskiwano w celach ozdobnych. Czy to oznacza, że Indianie kierowali się zachciankami i zadawali bezsensowną śmierć zwierzętom? Bynajmniej! Wszystkie te zachowania przyczyniały się do podtrzymywania więzi z elementami przyrody, wzmacniały poczucie „bycia pod opieką” sił nadprzyrodzonych, duchów zwierząt, a co za tym idzie sprzyjały umacnianiu siebie, wzmagały chęć życia i przyczyniały się do lepszej adaptacji do warunków środowiskowych. Jeśli więc „opłacało się” nadmiernie eksploatować przyrodę lub było to możliwe dzięki odpowiednim narzędziom – robiono to (jak w przypadku handlu skórami bobrów), jeśli zaś warunkiem przetrwania było ograniczenie swej ingerencji, umiar lub wycofanie się z określonej działalności, to stosowano właśnie taką strategię.
Mamy sporo doniesień o tym, jak pierwotne społeczności w zrównoważony sposób gospodarowały terenem, na którym żyły. Wiedza gromadzona przez grupy tubylcze na przestrzeni setek i tysięcy lat poprzez uważną obserwację przyrodniczych cykli, innych gatunków oraz poprzez połączenie z istotami pozaludzkimi stała się częścią tego, co obecnie nazywamy tradycyjną wiedzą ekologiczną. Kluczem do zrozumienia tego fenomenu jest uświadomienie sobie, że np. rdzenni Amerykanie zintegrowali wiedzę o przyrodzie i duchowe wglądy, włączając je w tradycyjny sposób życia, który pozwolił im przetrwać przez dłuższy czas w zmiennych i mało przewidywalnych warunkach ekologicznych. To wszystko bez stosowania pestycydów, posiadania ogromnych stad zwierząt domowych czy rolnictwa na dużą skalę.
Jeśli pierwotni ludzie manifestowali jakieś prośrodowiskowe nastawienie, a z pewnością było i jest ono obecne np. wierzeniach szamańskich czy religiach animistycznych, to miało ono charakter nieświadomy. W tym znaczeniu stosunek do przyrody pierwotnych społeczności przed zetknięciem się z Europejczykami nie był ani ekologiczny, ani nieekologiczny. Nie myśleli oni o pozaludzkich członkach ich wspólnot jako o „naturze” lub „dziczy”, która istnieje gdzieś tam. To wszystko traktowali jako część swojego środowiska społecznego. Przemieszczając się, nie tyle opuszczali swoje schronienie i „wchodzili do natury”, co po prostu przenosili się do innych części własnego domu. To, co my nazywamy naturą, dla pierwotnego człowieka było przedłużeniem jego biologicznej istoty, dlatego tradycyjne wspólnoty nie były „otoczone przez naturę”, a po prostu były naturą.
Duchowość rdzennych i tradycyjnych społeczności jest szczególnym fenomenem, który próbujemy zrozumieć, używając do tego współczesnych kategorii pojęciowych. I nawet jeśli częściowo zafałszowujemy w ten sposób pierwotny charakter relacji człowieka z przyrodą, to opis szamańskich i animistycznych wierzeń wyrażających połączenie ze środowiskiem stanowi dla nas współczesnych ważną inspirację. Nie chodzi więc o idealizowanie rdzennych społeczności i podtrzymywanie mitu „szlachetnego dzikusa”, nie chodzi o powrót do „ekologicznego raju”, ale o odnalezienie kosmologicznych, filozoficznych i duchowych podstaw pomagających odkryć, kim w istocie jesteśmy i jaki rodzaj relacji łączy nas z całym światem.
Ryszard Kulik