DZIKIE ŻYCIE

Świat jest ogrodem

Adam Barcikowski

Permakultura nadziei

Koniec lata i początek jesieni to czas zbiorów. Jak to jednak w Naturze bywa, nic nie jest zero-jedynkowe i liniowe, jedne warzywa i owoce są dostępne do zbioru dłużej, na przykład ziemniaki, które można zbierać całe lato, a gdy przeleżą w ziemi do późnej jesieni to też nic wielkiego się nie stanie. Inne, jak pomidory, trzeba zbierać na bieżąco, gdy akurat dojrzeją. Jeszcze inne, jak jarmuż są gotowe już latem, ale to właśnie jesienią są najsmaczniejsze, a zimą również dostępne. Niemniej, to właśnie na przełomie lata i jesieni typowy ogród warzywny czy sad owocowy wydaje najwięcej plonów w jednym czasie.

Jesienne aksamitki w grządkach z ziemniakami. Fot. Anna Korn-Barcikowska
Jesienne aksamitki w grządkach z ziemniakami. Fot. Anna Korn-Barcikowska

W strefie klimatu umiarkowanego występuje wyraźna sezonowość warunków wegetacyjnych, więc przez dużą część roku plony są niedostępne albo są dostępne w bardzo małych ilościach. Dlatego, aby zachować warzywa i owoce na zimę, należy je przetworzyć w inną, bardziej odporną formę. Dżemy, soki owocowe, kiszone warzywa, gotowane przetwory i przeciery, wszystko to jest znane od lat i zostało wypracowane właśnie w celu zachowania plonów na dłużej. W czasach rolnictwa przemysłowego i globalizacji szykowanie przetworów traci na znaczeniu, bo niemal wszystkie produkty żywnościowe są dostępne w każdym miejscu przez cały rok, niemal od ręki. Niemniej, takie oszukiwanie Natury odbywa się pewnym kosztem, o którym już kilkukrotnie pisałem na łamach „Dzikiego Życia”. W tym miejscu, dodam jedynie, że tworzenie przetworów warzywnych i owocowych, w naszym klimacie jest jedną z bardziej racjonalnych metod ograniczania zanieczyszczeń i emisji gazów cieplarnianych do atmosfery (oczywiście tych związanych z produkcją żywności). I to nawet wtedy, gdy warzywa lub owoce kupimy. Ważne jest po prostu, aby nabyć je z produkcji sezonowej: od lokalnych rolników na targu czy bazarku, a nie w sklepie czy od wielkich producentów.

Nie można zaprzeczyć, że zbiory, a następnie ich przetwarzanie, wiąże się z istotnym wysiłkiem i pracą do wykonania. Jeśli do tego dodamy jesienne porządki, sadzenie roślin ozimych, przygotowanie gleby i drzew do zimy, okaże się, że w ogrodzie jesienią jest dla człowieka naprawdę dużo pracy. A to może być dość zniechęcające do działania, wtedy pójście po dżem do supermarketu może się okazać kuszącą alternatywą.

Wielu osobom prowadzenie gospodarstwa czy praca w ogrodzie kojarzy się właśnie z tym: pracą, w dodatku fizyczną. Ciężkim znojem, z którego rodzice lub dziadkowie z całych sił próbowali się wyrwać. Zagonieni w codziennych obowiązkach związanych z uczestnictwem w systemie współczesnej gospodarki kapitalistycznej, ludzie często zwyczajnie nie mają czasu ani siły się w to angażować. Ogród pozostawiają hobbystom, działkowcom, a w żywność zaopatrują się w sklepach, okazjonalnie na bazarkach osiedlowych.

Tymczasem cały świat jest ogrodem. Każda, najmniejsza nawet forma życia, uprawia swój mały ogródek i jednocześnie dokłada swoją pracę do wspólnej, globalnej uprawy. Aby to dostrzec, wystarczy zatrzymać się na chwilę i spojrzeć dokoła, bez myśli o sobie i swoim miejscu w tym, co widzimy. Po prostu obserwować.

Możliwe, że w pierwszej kolejności zobaczymy owoce. Dzikie grusze czy jabłonie zrzucają dojrzałe, niewielkie ulęgałki, które dojrzewają jeszcze u podnóży pni. Gdy przyjrzymy się bliżej, może dostrzeżemy osy i szerszenie, jak z zapałem wgryzają się w soczyste owoce, aby zgromadzić jeszcze trochę zapasów na zimę, aby zapewnić młodym matkom jak największe szanse przetrwania do wiosny.

Odejdźmy trochę na bok i poczekajmy albo wróćmy w to samo miejsce wcześnie rano lub na koniec dnia. Wtedy przy ulęgałkach pojawią się nowi goście. Sarny i dziki bardzo chętnie korzystają z dodatkowych węglowodanów i cennych mikroelementów przed ciężką zimą, której, w przeciwieństwie do większości owadów, nie będą przesypiać. Gdy czekamy na przybycie czworonożnych mieszkańców lasu, obok nas może przelecieć pszczoła. Ona również szuka jeszcze kwiatów, z których mogłaby pobrać trochę nektaru. Wróci do gniazda i przetworzy go na zimę w postaci miodu. Nawłoć już dawno przekwitła, ale dopóki temperatura pozwoli, pszczoły będą wciąż szukać.

Gromadząc zapasy, czy też według naszej nomenklatury, szykując przetwory, wszystkie te zwierzęta uprawiają swoją część ogrodu. Jednocześnie jednak pełnią taką rolę, jak ogrodnik z taczką: roznoszą materię organiczną na większej przestrzeni niż podnóża danego drzewa i dodatkowo zasiewają nasiona, od razu z dawką świeżego nawozu.

Gdy oczekujemy na sarny, wówczas z pewnością spadnie obok nas suchy liść lub dwa. Drzewa zrzucą niebawem korony, przykrywając ziemię kołdrą z organicznej materii. Trawy na łące usychają i kładą się na ziemi dodatkowo tworząc grubą ściółkę, która utrzymuje wilgoć przy glebie, chroni ją przed nagłymi przymrozkami i dodatkowo daje schronienie niezliczonej liczbie istot, które również pracują, każde w swojej małej branży. Liście i trawy przykryją również nasiona gruszek, które spokojnie będą czekać na wiosnę.

Gdzieś poniżej ściółki ciężko pracują krety. Efekty ich wysiłków widzimy w postaci kopców wystających znad usychających traw. One też pracują uprawiają swój kawałek ogrodu. Poszukują pod ziemią dżdżownic i innego pożywienia oraz napowietrzają swoje podziemne korytarze. Przy okazji dopuszczają tlen do głębszych pokładów gleby i mieszają jej warstwy, przez co działają jak ogrodnik z haczką na polu po ziemniakach, ale lepiej niż najbardziej zaawansowany wertykulator. Podobnie działają wspomniane już wcześniej dziki, poszukując pożywienia wokół drzew.

Tylko, czy opowiadanie tego wszystkiego ma jakikolwiek sens dla nas, inny niż dostarczenie wrażeń estetycznych i może zaspokojenie ciekawości?

Ostatnią z podstawowych zasad permakultury, którą chciałbym przekazać w tej części cyklu „Permakultura nadziei” jest właśnie to, że każdy element ekosystemu uprawia swoją część ogrodu (ang. everything gardens). Mając tego świadomość, możemy obserwować różnych uczestników środowiska i ich pracę oraz wyciągać wnioski. Gdy dowiemy się, jak dane rośliny, czy zwierzęta zmieniają ekosystemy, możemy znaleźć nie tylko sprzymierzeńców dla naszych działań, ale również odnaleźć zrównoważoną rolę dla nas samych w ekosystemie globalnym. Zamiast wciąż dostosowywać świat zewnętrzny do swoich, krótkoterminowych potrzeb, możemy dostosować siebie do świata zewnętrznego. I czerpać z tego pełnymi garściami, jako pełnoprawny uczestnik ekosystemu.

Przykładem może być wykorzystywanie ściółki, którą w Naturze wielu uczestników tworzy wytrwale (trawy, drzewa, zwierzęta roznoszące nasiona i zwierzęta przekopujące glebę). Możemy wykorzystać efekt ściółkowania poprzez naśladowanie tego, co odbywa się w Naturze. Zyskujemy dzięki temu mniejszą pracę przy odchwaszczaniu, podlewaniu czy pilnowaniu nasion przed szkodnikami.

Innym przykładem może być wykorzystanie naturalnych cech zwierząt hodowlanych. W tym miejscu chciałbym od razu zaznaczyć, że zwierzęta są potrzebne przy prowadzeniu gospodarstwa, tak samo, jak są niezbędne w Naturze. Bez zwierząt, w naszym klimacie człowiek nie jest w stanie przeżyć z tego, co wyprodukują uprawy (przy założeniu oczywiście, że nie importujemy dojrzałych pomidorów z Hiszpanii, awokado z Meksyku czy migdałów z Kalifornii). I nie chodzi tu od razu o jedzenie lub niejedzenie mięsa, w tym przypadku to kompletnie nie ma znaczenia. Zwierzęta pełnią w gospodarstwie dużo większą i bardziej złożoną rolę niż zwyczajne dostarczanie produktu, który możemy konsumować lub nie. Niemniej to jest temat na odrębny materiał. W tym miejscu chciałbym tylko zwrócić uwagę na to, jaką rolę odgrywają zwierzęta w naszym małym ekosystemie.

Amator przydomowych gruszek. Fot. Anna Korn-Barcikowska
Amator przydomowych gruszek. Fot. Anna Korn-Barcikowska

Przykładem mogą być kury. Na pierwszy rzut oka, kury dostarczają nam jaj i mięsa. I jeśli tak do tego podejdziemy, to kury nie są uczestnikami systemu, a jedynie producentami. A my konsumentami. Natomiast kury to przede wszystkim ptaki grzebiące, pochodzące ze środowiska leśnego. Dodatkowo produkują nawóz bogaty w azot oraz wydzielają dwutlenek węgla i ciepło. Żywią się natomiast zarówno bezkręgowcami, jak i ziarnem czy resztkami roślinnymi.

W tym kontekście możemy do hodowli przykładowej kury podejść tradycyjnie, tj. zapewnić jej minimum zasobów (pożywienia, ciepła, ochrony, wody), aby uzyskać maksimum produktu (jaj, mięsa). Takie podejście jest powszechnie stosowane we współczesnej gospodarce i pozostaje nakierowane na maksymalizację zysku finansowego. Możliwe jest jednak również podejście polegające na integracji kur w małym ekosystemie, którym opiekujemy się w naszym gospodarstwie czy nawet przydomowym ogrodzie. Możemy zapewnić kurom warunki najbardziej zbliżone do naturalnych i poprzez kontrolowany wybieg (ogrodzoną przestrzeń lub mały, ruchomy kurnik, które zmieniają miejsce co kilka dni) pozwalać im zaspokajać instynkt ptaka grzebiącego w zmiennym środowisku. My zyskujemy na tym kontrolę chwastów oraz nawożenie gleby, a także w odpowiednich porach roku, kontrolę populacji szkodników w ogrodzie. Kury natomiast zaspokajają instynkty oraz mają zmienne środowisko, bezpieczne przed drapieżnikami i ze świeżym pożywieniem. Natomiast ciepło i gazy wytwarzane przez kury w trakcie przebywania w kurniku w zimne dni można wykorzystać poprzez połączenie kurnika ze szklarnią lub niewielkim rozsadnikiem. Kury zyskają dodatkową ochronę przed chłodnymi wiatrami, natomiast rośliny w szklarni otrzymają dodatkową dawkę ciepła i dwutlenku węgla oraz innych gazów. W końcu, kury można od czasu do czasu karmić resztkami roślinnymi, które w innym przypadku wylądowałyby na kompoście. Ptaki pomogą przerobić je w jeszcze bardziej wartościowy nawóz. Zmieszanie go z grubą warstwą organicznej ściółki (trocin, słomy) pochłonie nieprzyjemne zapachy i jeszcze bardziej przyspieszy rozkład ściółki. Powstały kompost i nawóz możemy wykorzystać w ogrodzie i domknąć w ten sposób koło wzajemnej zależności.

Przy tym wszystkim, mięsa wcale nie musimy jeść. Nieśność kur spada w pewnym wieku, niemniej przy wszystkich zaletach obecności tych ptaków w ekosystemie, zabijanie ich na mięso wydaje się zwyczajnym marnotrawstwem, pomijając już nawet kwestie moralne. Natomiast z jaj możemy korzystać przy okazji, ponieważ kury i tak będą je znosić. A będą to robić tym chętniej, im bardziej będą zadowolone z życia.

Powyżej podałem tylko kilka przykładów integracji jednego gatunku zwierząt do ekosystemu przydomowego gospodarstwa. Można je jednak rozciągnąć właściwie na całą Przyrodę. W momencie, gdy zapraszamy kury z naszego przykładu do ogrodu, one stają się częścią naszego świata, a my częścią ich świata. Nasza praca jest wykorzystywana przez nie, a ich przez nas. Już ta prosta, dwustronna zależność przyczynia się do wzrostu produktywności naszego małego ekosystemu.

Stosując podobne podejście, połączone z uważnością, obserwacją i wrażliwością, niejako automatycznie będziemy wdrażać w życie podstawowe zasady permakultury. Zaczniemy działać jak uczestnik ekosystemu, a nie konsument produktów, które nam dostarcza.

Wtedy dostrzeżemy, że cały świat jest ogrodem, a my jesteśmy jego częścią.

Adam Barcikowski

Adam Barcikowski – doktor nauk prawnych i ekonomista, projektant permakultury, prowadzi niewielkie gospodarstwo permakulturowe na skraju Puszczy Kampinoskiej, autor powieści i opowiadań fantastycznych.