Naukowcy zmienili zdanie?
Widziane z morza
Dla osób zainteresowanych Bałtykiem i jego zdrowiem wielkim wydarzeniem była przez wiele lat wiadomość o kolejnym wlewie wód z Morza Północnego. Słabo zasolony (średnio 7 kg soli/tonę wody) Bałtyk co kilka lat, nieregularnie, ale w miarę przewidywalnie, dostawał porcję słonej, ciężkiej (zwykle 30 kg soli/tonę) wody, która przez cieśniny duńskie wlewała się do naszego półzamkniętego morza, i jako ciężka, powoli przelewała się po dnie, wypełniając kolejne zagłębienia i w ciągu kilku miesięcy potrafiła dotrzeć do Głębi Gdańskiej.

Wlewy od lat były śledzone, szacowano ich objętość i prędkość przemieszczania się. Zwykle zdarzały się w porze jesienno-zimowych sztormów, kiedy warunki meteorologiczne układały się w wyjątkowy sposób. Od początku XX wieku wlewy rozpoznano jako najważniejszy czynnik, który buduje tzw. wodę dorszową, czyli wodę o wysokiej zawartości tlenu, zasoleniu powyżej 14 kg soli na m3 i temperaturze poniżej 10 °C. Tylko w takiej wodzie na Bałtyku mogła rozwijać się ikra dorsza, więc każdy wlew był witany jako dobra wiadomość dla rybaków i dobra prognoza wzrostu biomasy tej ryby. Wlewy zdarzały się zwykle co kilka lat, ale w ostatnich dekadach były coraz rzadsze, z przerwami rzędu 12-13 lat. Brak wlewów był często podawany jako jedna z przyczyn załamania się populacji dorsza, rozprzestrzenianie się martwych beztlenowych stref w głębiach Bałtyku i inne nieszczęścia. Zwykle pierwsze doniesienia o kolejnym wlewie pochodziły z obserwatoriów niemieckich, potem obserwacje wlewów przejmowały polskie statki badawcze Baltica i Oceania, a prasa rybacka uważnie śledziła objętość i zasięg wlewu.
Ostatnie lata przyniosły jednak zaskakującą zmianę stanowiska naukowców, dobroczynne wlewy teraz uważane są za jedno z kolejnych obciążeń dla bałtyckiego ekosystemu. Wszystko przez globalne ocieplenie. Północna półkula, a szczególnie Bałtyk, ogrzewa się bardzo szybko, co powoduje, że lód morski na Bałtyku pojawia się tylko w odległych północno-wschodnich krańcach Finlandii i Szwecji. Jeszcze 30 lat temu zdarzały się zimy, gdzie lód tworzył się na środku morza, wówczas sól (gęsta słona woda) z zamarzającej w krę lodową wody opadała w głąb, przenosząc tlen z powierzchni i mieszając wodę od góry do dołu.
W ostatnich latach Bałtyk staje się coraz silniej uwarstwiony – ciepły i pozbawiony soli na powierzchni i chłodniejszy oraz bardziej słony przy dnie. Uwarstwienie powoduje, że tlen z powierzchni nie może przedostać się do wód na dnie, i stąd martwe azoiczne strefy dna pokrytego siarkowodorowym mułem. Wlewy w tej sytuacji tylko pogarszają sytuację, bo dzisiejsze wlewy są nie tylko słone, ale też cieplejsze (co znaczy, że zawierają mniej tlenu). Niewielka ilość tlenu w wodach z wlewu jest szybko zużywana przez mikroorganizmy, lub wykorzystana na utlenianie siarkowodoru w głębiach. Pozostaje sól. Mamy więc jeszcze silniejsze uwarstwienie – bez możliwości odświeżenia wody w czasie zimowego mieszania i pogłębienie deficytu tlenu.
Kiedy moi koledzy geochemicy skomentowali wiadomość o nowym wlewie jako o kolejnym nieszczęściu, znajomy dziennikarz obruszył się „dlaczego naukowcy zmienili zdanie?”. Nie zmienili zdania, to świat się właśnie zmienił.
Prof. Jan Marcin Węsławski