Przyroda w procesie terapii nie wystarczy nawet bogaczom – wokół książki „Ekopsychiatria”
Przyroda koi lęki. To żadna nowość. Ale że brak przyrody może generować lęki – to jest rozpoznanie, dla którego do książki „Ekopsychiatria” podchodzę z zaciekawieniem. Chociaż treści książki, szczególnie dla czytelników i czytelniczek „Dzikiego Życia”, mogą się wydawać dosyć znane, to ciekawym wątkiem jest to, jak ekopsychiatria walczy o swoje miejsce w dyskursie naukowym i terapeutycznym. Psychiatria bowiem kojarzy się wielu przede wszystkim z farmakologią, z kolei ekopsychiatria może konotować popularną od czasu pandemii naturoterapię, która przy okazji generuje rzesze szarlatanów. Zatem z pewnością pojawia się potrzeba uporządkowania tego dyskursu, a omawiana publikacja może nam pomóc w profilaktyce – z jednej strony wzmocnić zdrowie psychiczne, a z drugiej świadomie wybrać oferty warsztatów terapeutycznych, których coraz więcej na rynku wellbeingu czy mindfullnessu.

Depresja i zanieczyszczenie powietrza, lęki i zmiana klimatu, agresja a „odstawienie przyrody”. Brzmi znajomo, przynajmniej od 2015 r., kiedy temat zmiany klimatu mocno wdarł się do mainstreamu. Wiele razy słyszeliśmy, że zanieczyszczenie powietrza może generować różne choroby, w tym psychiczne. Dzięki ekopsychiatrii wiemy dodatkowo, że nie każdy lęk musi być patologiczny, bowiem lęk jest też reakcją behawioralną na pewne zmiany w otoczeniu. Psychologia w ostatnich latach zyskuje na popularności, o czym świadczyć może chociażby ranking najbardziej popularnych kierunków studiowania. Dotychczas jej absolwenci, bez specjalizacji, często lądowali w korporacjach reklamowych czy w dziale HR, teraz równie dobrze płatnym może być właśnie zawód ekopsychiatry. I chociaż książka nie daje nam do końca odpowiedzi, czym różni się psychologia od ekopsychiatrii, to jednak teraz każdy może zapoznać się z dziedziną, która już zyskuje na popularności, ale też na przydatności. Nasze środowisko się zmienia, a wraz z nią zmieniają się wyzwania dla zdrowia fizycznego i psychicznego.
Dla kogo ta książka?
Książka „Ekopsychiatria. Jak bliskość natury wspiera naszą psychikę” została wydana w 2024 r. Trauma czy szok pourazowy, która najczęściej jest w niej omawiana, to wynik pandemii covid-19. Mowa jest także o wyzwaniach zmiany klimatu, ale już w mniejszym stopniu. Może to efekt długiego procesu powstawania książki. W każdym razie nieobecność w niej po stronie bodźców stresujących wydarzeń powodziowych, jakie nawiedziły w tym roku całą Europę czyni w moim odczuciu tę publikację nieco niepełną. Nie oznacza to wcale, że sam problem pandemii i spustoszeń, jakich dokonała ona w skali całego świata, nie zasługuje na osobne omówienie. Wiemy dzisiaj, że same powikłania covidowe obciążają układ nerwowy, ale swoje zrobiła też izolacja społeczna czy nawet deprywacja od kontaktu z naturą chociażby przez pamiętne zamykanie lasów w Polsce.
Książka pod redakcją naukowców: Katarzyny Simonienko, Sławomira Murawieca i Piotra Tryjanowskiego, co jest niewątpliwą zaletą, pokazuje wiele przykładów wpływu szeroko pojętego środowiska czy bodźców środowiskowych na zdrowie psychiczne. Pokazuje terapeutyczną moc czasu jaki spędzamy w lesie czy w górach, ale wyjaśnia też, co takiego dzieje się z nami, że np. po pobycie w lasach liściastych czy po obserwacji ptaków poziom stresu wyraźnie opada. Książka używa do tego języka specjalistycznego, ale wciąż przystępnego. Jako minus upatruję m.in. brak słownika na końcu książki, który wyjaśniłby dobrze znane terminy, które na gruncie ekopsychiatrii mogą przyjmować odmienne znaczenie. Czasami można mieć wątpliwości, kto właściwie jest adresatem tej książki. Jeżeli naukowcy psychiatrzy, to zapewne dla znacznej części tego środowiska, nazywanie psychiatrią wsparcie dla procesu terapeutycznego może być odczytane jako nadużywanie pewnej fachowej terminologii. Jeżeli z kolei adresatem są po prostu osoby chcące poszerzyć swoją wiedzę, to z kolei aż się prosi o wyjaśnienie terminologii fachowej.
Przyroda na ukojenie łez
Jedną z ciekawszych tez, z jakimi czytelnik może się zapoznać w trakcie lektury, jest „zmiana paradygmatu” zdrowia psychicznego właśnie wobec wyzwań środowiskowych. Jak się okazuje – co wydaje się intuicyjne – problemy psychiczne to nie tylko efekt zaburzonego chemizmu układu nerwowego, ale także reakcja organizmu na czynniki stresowe, w tym środowiskowe.

Lęki, które dotychczas miały być traktowane jako reakcja „patologiczna”, teraz traktowane są jako „normatywne”. Zapewne nie wszystkie lęki mogą być uznane za „normalne”, ale wydaje się, że ekopsychiatria nie jest interwencją, która sprawdzi się w przypadku szczególnie chorych pacjentów. Nie każdemu bowiem w procesie leczenia pomoże „kąpiel leśna”, czyli bardzo specyficzne obcowanie z lasem, skupione, uważne, koncentrujące uwagę na zewnętrzu raczej niż na wnętrzu danej osoby. Na dobrą sprawę sedno książki sprowadza się do tego, że przyroda może odegrać rolę wspomagania terapii, może stanowić profilaktykę zdrowia psychicznego, ale wciąż jednak nie zastąpi terapii farmakologicznej, kiedy ta jest wskazana. Ta książka mówi o tym wprost i jest to jej zaleta, bo także po pandemii mamy obecnie wysyp pseudoterapeutów, którzy czasami pogardliwie nazywani są foliarzami czy płaskoziemcami. Pomimo to natrafiamy w niej na kilka niejasności, należy do nich m.in. rola przyrody w procesie terapeutycznym.
Już wiemy, że dla osób poważnie chorych żadna „kąpiel leśna” nie wystarczy w procesie zdrowienia. Nie jest jednak dla mnie zrozumiałe to, jak można w przyrodzie upatrywać jedynie wytchnienia, spokoju i balansu. Autorzy przyznają, że na znaczenie ekopsychiatrii wpływa zmiana klimatu i związana z nimi presja środowiskowa, jak np. wysokie temperatury, migracje, powodzie, lawiny, pożary. Wobec tego dosyć wątpliwe może być szukanie stabilności właśnie po stronie przyrody wśród osób, które właśnie ze strony otaczającego środowiska zaznały traumy. Skoro bowiem chcemy wykorzystać przyrodę w terapii, np. w redukcji stresu, to w jaki sposób będzie to możliwe, gdy np. dla powodzian sam deszcz staje się przedmiotem lęku? Jak będziemy chcieli wykorzystać kojący szum nurtu górskiej rzeki albo krajobraz górski, kiedy ta sama rzeka okazała się dla niektórych śmiercionośną siłą? Jak np. stosować ornitologię terapeutyczną w sytuacji, kiedy panuje ptasia grypa? Na ten temat za wiele w książce nie znalazłam, a do tego trafiłam na kilka tropów, które mogą wskazywać na romantyzowanie natury czy szukanie w niej czegoś, co raczej jest efektem projekcji ludzkich potrzeb właśnie na nią. W takiej sytuacji konfrontacja z bolesnymi faktami może wiązać się ze sporym rozczarowaniem.
Autorzy a zarazem terapeuci zwrócili w książce uwagę, że szczególnie podczas pandemii covid-19 oglądanie ptaków czy realizowanie innych aktywności na łonie przyrody sprzyjało wyciszeniu się, ale dawało też impuls do ponownego znalezienia sensu w przypadku, kiedy życie społeczne uległo załamaniu, a same kontakty międzyludzkie były źródłem zagrożenia dla zdrowia i życia. Przyroda właśnie tu miała stać się dowodem na to, że świat zawiera w sobie jakiś fundament pewności. Jak czytamy: „Takie poczucie stabilności korzystnie wpływa na samopoczucie osób, które nawiązują kontakt z naturą, ponieważ zaspokaja ich potrzebę czegoś trwałego i niezmieniającego się, co stanowi podstawę przekonania, że świat nie podlega trwałemu i ostatecznemu zniszczeniu” (s. 253). Zatrzymajmy się zatem na chwilę przy tym fragmencie tekstu. Mamy tu symptom w postaci lęków a może nawet jakiejś manii prześladowczej, która może być efektem traumy po pandemii covid. Ponieważ książka nie ma słowniczka pozostaje mi polegać na własnej intuicji i uznać, że lęk wywołany pandemią jest reakcją normalną, czymś co wciąż mierzy się w granicach normy. Następnie mamy propozycję wsparcia terapeutycznego w postaci kąpieli leśnych czy ptakoterapii, podczas których przyroda może być źródłem czegoś trwałego, „spokojnego, stabilnego świata, który nie poddaje się galopującym zmianom” (s. 253). Pytanie tylko, czy ta przyroda nie jest jedynie fałszywą projekcją i to na dwa sposoby? Po pierwsze, przyroda z istoty jest czymś zmiennym, a zmiany te dzieją się często niezależnie od nas i mogą iść w kierunku niepożądanym dla człowieka, np. pożar, powódź czy gradacja kornika skutkująca wysychaniem całych połaci leśnych itp. Po drugie, właśnie w dobie zmiany klimatu przyroda jest powoli ostatnim miejscem, gdzie możemy poczuć stabilność czy trwałość. Obecnie niektóre zmiany wywołane zmianą klimatu widać gołym okiem i wątpię, że wyschnięte koryto rzeki czy zdewastowane przez powódź, dodatkowo pełne ludzkich odpadów i domowych sprzętów może być źródłem spokoju.
Przyroda jako źródło stresu
Jak już wspomniałam, książka niewiele ma nam do powiedzenia na temat tegorocznych traum wywołanych powodziami w Europie. Wiemy jednak, że miejsca, które doświadczyły tej tragedii będą wymagać nie tylko odbudowy fizycznej, ale i psychicznej. Wiemy przecież, że sama powódź z 1997 r. dla wielu była tak szokującą cezurą czasową, że do dzisiaj daje się usłyszeć, jak ludzie mówią, że coś było przed, a coś po powodzi.
Dlatego tak ważna jest wiedza na temat terapii dla tych osób, ale także mechanizmów psychologicznych, które aktywują się w takich sytuacjach. Na początku powodzi, kiedy pomagają inni ludzie a adrenalina pozwala na walkę z żywiołem, problemy psychiczne wciąż są nieco ukryte, lecz pojawiają się gdy pomoc się kończy, ludzie zostają sami, często wciąż bez dachu nad głową. Wtedy zaczyna się ludzki dramat, który potrafi kończyć się nawet samobójstwem. Wtedy też zawodzi takie elementarne poczucie sprawiedliwości, bo trudno znaleźć w sobie „grzechy”, które mogły do tego doprowadzić. W takiej sytuacji ludzie czują się samotni ze swym bólem, bo dookoła są inni cierpiący i sytuacja wymaga trochę powściągliwości. Poza tym w takiej sytuacji czas nie leczy ran, bo właśnie katastrofa klimatyczna sprawiła, że nie mamy już do czynienia z powodziami stulecia czy tysiąclecia. Ludzie z Kotliny Kłodzkiej już wiele razy przeżyli powódź i nie mają żadnej gwarancji, że ta była ostatnią. Cokolwiek zrobią, pewności mieć nie będą.
Książka „Ekopsychiatria” nie porusza tego tematu, a jest to problem, z którym będziemy się mierzyć wszyscy. Lęki, o których książka wspomina, wydają się także dosyć klasowe, depresja klimatyczna dotyczy jednak nielicznych. A lęków jest sporo, podobnie jak nieporozumień. Większość ludzkich dramatów wywołanych zmianą klimatu związana jest z problemami materialnymi – rolnicy mierzą się z suszą i niemożnością ubezpieczenia plonów przed stratami, powodzianie i pogorzelcy z brakiem dachu nad głową, wreszcie miliony osób żyją w miejscach, gdzie jest po prostu za gorąco.
Profilaktyka przed szarlatanami
Publikacja pisana jest przez lekarzy psychiatrów, psychoterapeutów, ornitologów czy trenerów i pod tym względem mamy pewność, że dostajemy pracę naukową z elementami popularyzatorskimi. Terapia za pomocą natury, skupianie się na niej zamiast na obsesyjnym wałkowaniu własnych problemów i traum jest z pewnością czymś, co może pomóc w terapii. To ważne, gdyż na rynku, także tym online, można znaleźć całą masę warsztatów za całkiem duże pieniądze, które mogą się okazać wydmuszką. To, co oferuje książka to zdecydowanie profilaktyka zdrowia psychicznego metodami naturalnymi. Nie jest jednak żadnym przełomem ani remedium na totalną zapaść zdrowia psychicznego w Polsce i mimo, że jej narzędzia wydają się ogólnie dostępne i bezkosztowe, to jednak wciąż wyzwaniem jest to, aby ekopsychiatria nie stała się wyznacznikiem klasy społecznej.

Zakup i lektura książki „Ekopsychiatria. Jak bliskość natury wspiera naszą psychikę” może być tańsza niż godzina spędzona w lesie z przewodnikiem uważności. Może się mylę, ale chyba nie potrzebujemy dzisiaj płacić pieniędzy, aby dowiedzieć się od jakiegoś guru, że: „W naturze wszystko jest ze sobą połączone. Ludzie i zwierzęta żyją w nierozerwalnej symbiozie. […] Mamy świadomość, że nie ma nic cenniejszego niż inwestycja w siebie”. Takie opisy dotyczą wielu warsztatów i zdarzają się nawet „kąpiele leśne” online. „Ekopsychiatria” jako książka może być zatem dobrym przewodnikiem i źródłem wiedzy, aby wybrać „produkt” odpowiedni dla siebie i nie dać się wpuszczać w maliny.
Zapaść psychiatrii w Polsce
„Ekopsychiatria” to na pewno atrakcyjny tytuł, bo przecież psychiatria to dosyć poważna i skomplikowana dziedzina. Sama psychiatria ostatnimi laty często pojawia się w przekazach społecznych, a to dlatego, że dramatycznie wzrosło zapotrzebowanie na jej „narzędzia”, szczególnie wśród dzieci i młodzieży.
Po okresie zamknięcia podczas pandemii, w dobie mediów społecznościowych i sztucznej inteligencji, która poważnie zwiększyła możliwość cyberprzemocy, zdrowie psychiczne najmłodszych jest na skraju wytrzymałości. Dowiadujemy się o próbach samobójczych oraz o samobójstwach dzieci / nieletnich. Takie osoby potrzebują pilnej pomocy i zazwyczaj nie wystarczy już terapeuta czy rozmowa, ale poważne wsparcie farmakologiczne, często poprzedzone detoksem, pobyt w szpitalu pod obserwacją itp. W takim kontekście sam termin ekopsychiatria wydaje się trochę naciąganym, a narzędzia, które ona oferuje wydają się od dawna znane. Wyjazdy do wód, do sanatoriów od wieków traktowane są jako sposób na podreperowanie zdrowia fizycznego i psychicznego. Szpitale psychiatryczne nierzadko lokowane są w miejscach z ogrodami itp. W książce znajdziemy wskazówki, jak projektować budynki czy sale, aby sprzyjały zdrowiu psychicznemu. Okazuje się, że obecność drzewa za oknem a nie drugiego budynku, może się przekładać na ilość zażywanych środków przeciwbólowych. Pozycja może być zatem ciekawym uzupełnieniem edukacji dla architektów czy budowniczych, ale i lekarzy pierwszego kontaktu, którzy mogą przepisywać „zielone recepty”. I właśnie ta wielowątkowość rekomendacji sprawia, że samo znaczenie terminu psychiatria trochę się rozmywa.
Zastanawia mnie też używanie pojęcia psychiatria dla procesu, który sami autorzy, często także lekarze psychiatrii, nazywają „elementem towarzyszącym terapii”. Wobec wyzwań, z jakimi boryka się polska ochrona zdrowia psychicznego, zalecenia obecne w książce są na tyle łatwo wykonalne, że mogą zniekształcić realne problemy z jakimi mierzy się dzisiaj społeczeństwo.
Problemy psychiczne dotyczą całego społeczeństwa, ale niestety nie każdy może sobie z nimi poradzić sam. Chyba nie ma, poza stomatologią, dziedziny zdrowia, która w tak mocnym stopniu bazuje na usługach komercyjnych. Przy obecnej zapaści systemu, zielone wsparcie dla terapii wydaje się czymś ekskluzywnym, gdyż wciąż zdarzają się przypadki, że dzieci czy młodzież nie mogą liczyć nawet na pomoc konwencjonalną w szpitalach, które zresztą często wyglądają jak więzienia.
Ćwiczenie uważności, koncentracji czy wreszcie odcięcie się od bodźców aktywujących non stop układ nerwowy niedługo będą musiały wejść do standardu nauczania czy terapii zajęciowej. Mam ogromną nadzieję, że ekopsychiatria stanie się powszechnie dostępną metodą leczenia „odseparowania od natury” z czym boryka się coraz więcej dzieci i młodzieży. Już wiemy, że obecna młodzież mierzy się z zupełnie innymi problemami niż wcześniejsze pokolenia.
Uzależnienie od telefonów i Internetu czy samotność mogą poważnie wpłynąć na pokolenia, które za parę lat będą decydować o kształcie cywilizacji, podejmować kluczowe decyzje, rządzić firmami, państwami. W interesie państwa jest zatem masowa i dostępna terapia. Dobrze jednak wiemy, że szybko do tego nie dojdzie, chociażby dlatego, że potrzeby rosną wykładniczo z roku na rok. Jeżeli chodzi o młodzież to na razie mamy m.in. komercyjne oferty nakierowane na detoks od telefonu. Takie turnusy są zazwyczaj bardzo drogie, ale nawet dla tych majętnych mogą okazać się niedostępne. Mimo, że wakacje dopiero za pół roku, to już większość tych ofert ma już status wyprzedanych.
Hanna Schudy
Ekopsychiatria. Jak bliskość natury wspiera naszą psychikę, redakcja Katarzyna Simonienko, Sławomir Murawiec, Piotr Tryjanowski, Helion S.A., sensus.pl, Gliwice 2024