Koncept zmiany systemowej sypie się jak domek z kart
Okruchy ekozoficzne
Zwykliśmy narzekać na polityków, że nie słuchają naukowców alarmujących o fatalnej kondycji przyrody. Że w imię politycznego interesu są w stanie przehandlować każdą wartość związaną z dobrem wspólnym. Że są niedouczeni w sprawach środowiskowych lub brakuje im wrażliwości na przyrodę i los zwierząt. Fantazjowaliśmy, że gdyby było inaczej, to niemalże jednym podpisem byliby w stanie załatwić najważniejsze kwestie związane z zatrzymaniem postępującego Wszechkryzysu. Prawa zwierząt, transformacja energetyczna, ochrona przyrody oraz wiele innych spraw zostałoby rozwiązanych systemowo bez przenoszenia odpowiedzialności za decyzje na poszczególnych ludzi – zwykłych obywateli.
Właśnie obserwujemy kolejną porażkę tego sposobu myślenia. Ale zacznijmy od początku. Decydenci Unii Europejskiej pod wpływem alarmujących głosów naukowców zaproponowali pakiet systemowych rozwiązań służących przyrodzie i klimatowi w długiej perspektywie czasowej. Nazwali go Zielonym Ładem, w ramach którego istotną częścią były rolnicza strategia „Od pola do stołu” oraz „Prawo odtwarzania zasobów przyrodniczych”. Zapisy obejmowały między innymi takie rozwiązania, jak redukcja stosowania chemicznych pestycydów o 50 procent oraz zmniejszenie zużycia nawozów o 20 procent. Część areału rolnego miała być ugorowana, czyli pozostawiona sobie przez jakiś okres czasu. Hodowcy zwierząt mieli ograniczyć podawanie im leków i antybiotyków o 50 procent, co miało wymusić konieczność podniesienia dobrostanu zwierząt hodowlanych. Co najmniej 25 procent gruntów rolnych UE miała być uprawiana według zasad rolnictwa ekologicznego. To wszystko w perspektywie 2030 r. W tym samym czasie przywróceniu powinno ulec 30 procent osuszonych wcześniej dla rolnictwa terenów podmokłych; do 2040 – 40 procent, a do 2050 – 50 procent.
Dla wielu z nas te zapisy nie były wystarczająco ambitne, ale przyklasnęliśmy ostatecznie tym planom, bo przecież trzeba zrobić choć pierwszy krok. Ledwo go jednak zrobiliśmy, a już nastąpiło potknięcie. Obserwujemy właśnie, jak pod naporem społecznych protestów, głównie rolników, ten plan rozsypuje się jak domek z kart. Politycy wycofują się z zapowiadanych zmian naciskani przez różnego rodzaju grupy, ale też przez zwykłych ludzi, np. drobnych rolników, którzy nie są w stanie konkurować na rynku zmuszani do spełniania coraz bardziej wyśrubowanych standardów środowiskowych. Manfred Weber, szef centroprawicy Europejskiej Partii Ludowej największego ugrupowania w Parlamencie Europejskim zrzeszającego m.in. niemiecką chadecję, PO i PSL niedawno stwierdził z rozbrajającą szczerością, że „Polityka rolna nie jest i nie może być czymś podporządkowanym polityce ochrony środowiska”. Chciałoby się powiedzieć, że ten głos polityka jest wyrazem sprzeciwu mas pracujących miast i wsi. Pod tym naporem szczytne plany Zielonego Ładu prawdopodobnie trafią do kosza. Podobnie zresztą jak parę lat wcześniej stało się z naszą „Piątką dla zwierząt”, która pod presją głosów sprzeciwu pękła jak bańka mydlana. Nawet jaśnie panujący wtedy Jarosław, który osobiście zaangażował się w przeforsowanie ustawy zwiększającej prawa zwierząt, nie był w stanie uratować tego projektu.
To wszystko pokazuje, że zmiana systemowa, która nie ma wystarczającego poparcia zwykłych ludzi, nie ma szans na zaistnienie. Co zatem decyduje o poparciu jakiejś sprawy? Mogłoby się wydawać, że chodzi o rzetelną informację. Jeśli ludzie mają wiedzę, to łatwo ich przekonać. Nie jest to jednak takie oczywiste. Z pewnością to pierwszy krok, ale sama informacja czy oparta na niej edukacja niewiele zdziałają. Chodzi o to, że ludzie gotowi są poprzeć rozwiązania prośrodowiskowe tylko wtedy, gdy się osobiście angażują w ich przeprowadzenie. Innymi słowy, działanie w duchu oczekiwanych zmian jest najlepszym gwarantem poparcia jakiejś sprawy. Jeśli przestaję jeść mięso lub nawet ograniczam jego ilość, to z większym prawdopodobieństwem staję się rzecznikiem rozwiązania systemowego, które zmniejsza ilość produkowanego mięsa. Między zmianą systemową a indywidualną zachodzi szereg sprzężeń zwrotnych, które wzajemnie wzmacniają efekt proponowanego rozwiązania. Inaczej mówiąc, żeby zmiana systemowa rzeczywiście spotkała się z dobrym przyjęciem społecznym, potrzebujemy zaangażowanych obywateli i obywatelek sprzyjających danemu rozwiązaniu. W innym przypadku najlepsze nawet zmiany pójdą do kosza, a politycy z podkulonymi ogonami (szczególnie w roku wyborczym) podpiszą się pod populistycznymi hasłami.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nie mam niestety optymistycznej wizji na przyszłość. Obserwując rzeczywistość polską, europejską i globalną, widzę rzesze ludzi, którzy w imię wygody, komfortu, zysków i pozycji nie są gotowi do rezygnacji ze swojego stylu życia dla lepszej przyszłości. Tak wiele musi się zmienić w naszym sposobie życia, włączając w to pracę, czas wolny, konsumpcję, mobilność, wolność i własność, że nie widzę żadnej zmiany systemowej, która mogłaby to zadekretować. No chyba że wyobrazimy sobie przyszłość jako ekologiczną dyktaturę. To jednak mało prawdopodobne. Prędzej wyginiemy przytuleni do swoich smartfonów z błogim wyrazem twarzy na profilowym zdjęciu na Instagramie.
Ryszard Kulik