DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Bóbr – pomocnik w renaturalizacji ekosystemów. Rozmowa z Andrzejem Czechem

Grzegorz Bożek

Od kiedy zajmujesz się bobrami? Kiedy zacząłeś się nimi interesować?

Andrzej Czech: Przygoda z bobrami zaczęła się w drugiej połowie lat 80., w latach mojej nauki w technikum leśnym w Lesku.

Z Beskidu Niskiego do Uherzec Mineralnych przybyły wtedy bobry, które osiedliły się na dawnym wyrobisku żwirowym. Dzisiaj to rezerwat przyrody, wtedy opuszczony teren, który sukcesywnie dziczał. Okazało się, że zwierzęta, które tam się osiedliły kłusowane były przez lokalnego strażnika łowieckiego, którego przy takim procederze złapałem.

To wtedy temat bobrów mnie zainteresował, zaciekawiło mnie to zwierzę.

Andrzej Czech z podrośniętym bobrzym wychowankiem. Fot. Archiwum Andrzeja Czecha
Andrzej Czech z podrośniętym bobrzym wychowankiem. Fot. Archiwum Andrzeja Czecha

Czy po ukończeniu technikum leśnego kontynuowałeś naukę na kierunku leśnym?

Po ukończeniu technikum typowe leśnictwo mniej mnie interesowało. Tym bardziej, że nie było pracy w kulejących wtedy finansowo Lasach Państwowych. W związku z tym najpierw, na krótko, poszedłem na Politechnikę Krakowską, a później zrobiłem pracę magisterską na kierunku biologia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na UJ zrobiłem doktorat z biologii środowiskowej w temacie zmian środowiskowych dokonywanych przez bobry.

Ale szkoła leśna nie była przypadkowa?

Nie, bo lubiłem chodzić po lasach. Praca w lasach w tamtych czasach była prestiżowym, szanowanym zajęciem. Zawsze interesowałem się lasami i przyrodą. W związku z tym był to logiczny wybór.

Ten potężny staw powstał dzięki pracy bobrów w Michniowcu, na terenie Rancza EcoFrontiers w miejsce zdegradowanego potoku. Dzisiaj to prawdziwa perełka przyrodnicza, zaświadczająca, jak wspaniałe możliwości regeneracji posiada natura. Fot. Andrzej Czech
Ten potężny staw powstał dzięki pracy bobrów w Michniowcu, na terenie Rancza EcoFrontiers w miejsce zdegradowanego potoku. Dzisiaj to prawdziwa perełka przyrodnicza, zaświadczająca, jak wspaniałe możliwości regeneracji posiada natura. Fot. Andrzej Czech

Czy szkoła średnia Cię rozczarowała?

To były specyficzne czasy, innych wyborów za bardzo nie było. Więc jeśli interesowałeś się lasem, przyrodą to technikum leśne było optymalnym wyborem. W tej szkole było kilka przydatnych przedmiotów. Zajęcia były ciekawe, sporo zajęć terenowych, praktyk w lesie. W sumie fajna przygoda.

To, co pewnie zadecydowało o zmniejszeniu zainteresowania leśnymi sprawami wynikało z postrzegania warstwy produkcyjnej lasów. Z czasem bliższe stały mi się zajęcia obejmujące tematykę ochrony środowiska, dlatego wybrałem Politechnikę Krakowską na kierunku ochrona środowiska. Ale tam z kolei zbyt mocne podejście matematyczno-fizycznie nie spełniało moich oczekiwań. Dopiero biologia stała się optymalnym wyborem, gdzie najwięcej treści dotyczyło ekosystemów i tego, „jak działa natura”.

Bóbr z okolicy Bobrowiec na Mazowszu. Na ujęciu świetnie widać błonę na tylnych łamach zwierzęcia (która zapewnia napęd), chwytne przednie łapy, a przede wszystkim pozę przy intensywnym węszeniu. Bobry mają doskonały węch, jak na gryzonie przystało. Fot. Roman Głodowski
Bóbr z okolicy Bobrowiec na Mazowszu. Na ujęciu świetnie widać błonę na tylnych łamach zwierzęcia (która zapewnia napęd), chwytne przednie łapy, a przede wszystkim pozę przy intensywnym węszeniu. Bobry mają doskonały węch, jak na gryzonie przystało. Fot. Roman Głodowski

Czy na początku lat 90. byłeś jakoś związany z ruchem ekologicznym, uczestniczyłeś w nim? Czy docierały do Ciebie informacje o działaniach różnych organizacji prośrodowiskowych?

Mieszkałem w Lesku, w którym w zasadzie nic się nie działo. Miałem kontakt z różnymi organizacjami, prenumerowałem czasopisma, ale aktywnie nie uczestniczyłem w ich działaniu. Chyba zawsze byłem typem outsidera i instytucjonalne działania interesowały mnie mniej. Nigdy nie byłem aktywistą, raczej pracowałem na swój rachunek i w swoim tempie.

Zdarzało mi się pisać pisma do różnych instytucji, ale to co robiłem nie przebijało się lokalnie, gdyż ludzie żyli swoimi zwykłymi codziennymi problemami. Warto podkreślić, że to był trudny czas transformacji ustrojowej, pierwsze lata po PRL.

Napisałeś kilka książek, teraz ukazuje się „Król bóbr. Architekt przyszłości”, chyba najważniejsza książka, bo jest głosem, który ma wybrzmieć w różnych środowiskach, nie tylko przyrodniczych. Do kogo kierujesz tę nową książkę?

Nie nazwałbym jej jakimś opus magnum czy też monografią, natomiast jest to syntetyczne zebranie tego co wiemy o bobrach. Pokazuje ona dlaczego „bobry robią to, co robią”. Wyjaśnia co mamy zrobić, jeśli bobrza działalność w jakiś sposób koliduje z naszymi ludzkimi interesami. To są dwie podstawowe funkcje książki.

Książka wyjaśnia, jak znaczący wpływ mają bobry na środowisko wodne, jaką rolę pełnią w środowisku. Chciałem pomóc ludziom zrozumieć, jakie są bobry, abyśmy mogli zobaczyć, że mamy z nimi wspólne interesy.

Mama-bobrzyca z Dolinki Służewskiej. Chwytne bobrze łapy precyzyjnie obejmują nawet cienkie gałązki. Fot. Roman Głodowski
Mama-bobrzyca z Dolinki Służewskiej. Chwytne bobrze łapy precyzyjnie obejmują nawet cienkie gałązki. Fot. Roman Głodowski

Populacja bobrów w latach 90. była zdecydowanie niższa. To były niedobre lata dla tego gatunku. Skąd wzięła się jego lepsza sytuacja?

Bóbr powrócił. Warto podkreślić, że był eksterminowany już od początku średniowiecza, ponieważ wchodził w kolizję z rozwojem ludzkiej cywilizacji. Jego stanowiska były cenne także i dla człowieka. On sam był cenny dla człowieka, można go było zjeść, dzięki niemu się ubrać. Było też sporo przesądów związanych z bobrami, które wpływały na jego zwiększającą się eksterminację.

Trudny czas dla bobra to kilkaset ostatnich lat, natomiast w latach 70. XX wieku podjęto w Polsce udaną próbę przywrócenia tego gatunku. Ten sukces podawany jest jako znaczący nie tylko w Polsce i Europie, ale także na świecie. Okazało się, że jesteśmy w stanie odrestaurować gatunek, który kiedyś u nas w faunie był popularny.

Obecnie wciąż daleko od takiego stanu populacji bobrów jak kiedyś, gdy był dużo bardziej rozpowszechniony, ale zmiana wynika stąd, że obecne zanikanie terenów wodno-błotnych spowodowało, iż siedlisk bobrzych jest mniej.

Współcześnie bobry możemy wykorzystać aby przywracały warunki środowiskowe, które sprzyjają zdziczaniu, zwiększaniu bioróżnorodności. Bóbr jest pomocnikiem w renaturalizacji ekosystemów. Bóbr stał się ambasadorem przywracania naturalności środowiska.

Para rodzicielska z pociechami. Więzy rodzinna u bobrów są niezwykle silne. Młode pozostaną z rodzicami przez dwa lata, a czasem dłużej – jeśli w pobliżu nie ma wolnych miejsc do osiedlenia się i założenia własnej rodziny. Fot. Roman Głodowski
Para rodzicielska z pociechami. Więzy rodzinna u bobrów są niezwykle silne. Młode pozostaną z rodzicami przez dwa lata, a czasem dłużej – jeśli w pobliżu nie ma wolnych miejsc do osiedlenia się i założenia własnej rodziny. Fot. Roman Głodowski

Jak oceniasz współczesny stan populacji bobrów?

Stan populacji oceniany jest jako dobry. Nie musimy go ratować ze względu na to, że jest rzadki i ginący, jak w przypadku innych gatunków.

Ale ta populacja wciąż jest niewielka i mogłaby być większa gdybyśmy wykorzystali środowiskotwórcze zdolności bobrów. Mówiąc krótko: bobrów jest za mało, a powinno być jeszcze więcej, bo wtedy skorzystamy na tym wszyscy. Oczywiście nie wszędzie i nie w każdym miejscu jest to możliwe i konieczne, ale widać, że tam, gdzie wraca bóbr zmienia środowisko na tyle pozytywnie, że możemy to wykorzystać do celów poprawy jego stanu.

Napisałeś przed laty monografię przyrodniczą „Bóbr” wydaną przez Klub Przyrodników (rok wydania 2000). Czy od tamtego czasu mógłbyś wskazać kluczowe zmiany, które zaszły dla bobrów?

Zmieniła się percepcja odbioru, tego czym są te zwierzęta. Po pierwsze bobrów jest więcej niż było. Po drugie, na początku jego introdukcji, w latach 80. i 90., gdy populacja zaczęła przyrastać, był zachwyt spowodowany jego powrotem w różne miejsca. Później, gdy bobry zaczęły wchodzić w konflikty z gospodarką człowieka, ludzie zaczęli narzekać, że bobry weszły w szkodę, i że są z tego powodu problemy. Pojawiły się głosy, że trzeba je eliminować. A obecnie, wraz ze zwiększającą się wrażliwością na sprawy środowiska, ludzie zaczęli doceniać środowiskotwórczą rolę bobrów, jego zdolności do zwiększania retencji, gromadzenia wody. Teraz szerzej patrzymy na środowisko, widzimy bobry jako gatunek, który jest opiekunem środowiska, elementem inicjującym różnego rodzaju procesy. To jest ta kluczowa rzecz, która zmieniła się przez lata. Ludzie zaczynają rozumieć, że bóbr jest inżynierem środowiska, który faktycznie pełni rolę architekta środowiska. Wpływa poważnie na środowisko i wpływa pozytywnie na ludzką gospodarkę. To bardzo budujące.

Wbrew utartej opinii bobry nie jedzą drewna. Drzewa ścinają po to, żeby się dostać do smacznego i pożywnego łyka oraz kory. Fot. Roman Głodowski
Wbrew utartej opinii bobry nie jedzą drewna. Drzewa ścinają po to, żeby się dostać do smacznego i pożywnego łyka oraz kory. Fot. Roman Głodowski

Wspomniałeś o konfliktach. Co jest ich istotą?

Wszystkie konflikty pojawiają się gdy następuje kontakt działalności człowieka z bobrzą aktywnością. Oczywiście jest różna skala tej aktywności, np. wtedy, gdy przy rzece, która jest zamieszkana przez bobry, ludzie posadzili drzewa, a bóbr te drzewa wyciął. Taki człowiek nie miał wiedzy o tym, że bóbr może mu wszystko zlikwidować. Wtedy musimy zastanowić się, co można zrobić. I jeśli nasza inwestycja nie jest jakoś szczególnie istotna, nie jest nam żywotnie potrzebna, wtedy powinniśmy odpuścić. Zdać sobie sprawę z tego, że bóbr pozostanie i będzie „robił to, co robi”. Wtedy napięcie zmniejszymy od razu.

Inny przypadek jest wtedy, gdy mamy zagospodarowaną przestrzeń np. groble, park miejski, gdzie bóbr przychodzi i wykorzystuje ją jako element swojej infrastruktury. Przede wszystkim powinniśmy ją zabezpieczyć, zastosować różnego rodzaju środki, które zmniejszą nam konflikty z bobrami – siatki, ogrodzenia, zabezpieczenia pojedynczych drzew czy wybudowanie syfonu, który zmniejszy uciążliwość stanowiska bobrowego.

Są też przypadki, gdy bobry trzeba wyeliminować. Ma to miejsce w sytuacji obiektów ważnych z punktu widzenia infrastrukturalnego np. oczyszczalni ścieków. Wtedy bobry trzeba odłowić czy zabić.

Dużo zależy od tego czy człowiek, na którego terenie nastąpiła kolizja, ma właściwy stosunek do tego co się stało. Czasem wystarczy rozmowa, uświadomienie, że bóbr nie jest takim samym elementem środowiska jak wiatr, deszcz, śnieg czy płynąca woda, i nie ma sensu z nim walczyć, a wystarczy odsunąć się, i wtedy problem zostanie rozwiązany. W przypadku rolników to często wystarcza.

Czy pełnisz w rolę doradcy w takich sytuacjach?

Pytania dostaję na bieżąco. Współpracuję też ze Stowarzyszeniem „Nasz bóbr”, które aktywnie działa na tym polu. Ta publikacja też ma temu służyć, aby lepiej tłumaczyć ludziom sprawy związane z bobrami.

Ten potężny staw powstał dzięki pracy bobrów w Michniowcu, na terenie Rancza EcoFrontiers w miejsce zdegradowanego potoku. Dzisiaj to prawdziwa perełka przyrodnicza, zaświadczająca, jak wspaniałe możliwości regeneracji posiada natura. Fot. Andrzej Czech
Ten potężny staw powstał dzięki pracy bobrów w Michniowcu, na terenie Rancza EcoFrontiers w miejsce zdegradowanego potoku. Dzisiaj to prawdziwa perełka przyrodnicza, zaświadczająca, jak wspaniałe możliwości regeneracji posiada natura. Fot. Andrzej Czech

Czy te działania przynoszą sukcesy?

Moje doświadczenie jest takie, że wysłuchanie drugiej strony i szybkie doradzenie przynosi efekty. Są jednak ludzie w typie „dewelopera”, właściciela ziemskiego, ci zwykle nie wiedzą jak działa środowisko. Więc jak bobry wchodzą i zabierają im część gruntów, stają się dla nich obcymi, których należy zlikwidować. Ci ludzie nie rozumieją, w jaki sposób działa przyroda i środowisko. Co innego rolnicy, którzy gospodarują na swojej ziemi. Zwykle wiedzą, że na terenie podmokłym, blisko cieków, nie ma sensu zakładać np. upraw ziemniaków lub kukurydzy. I tam nie realizują swoich zadań. Takie miejsca wykorzystują raczej jako pastwiska lub pod mało intensywne uprawy. Tacy tradycyjni rolnicy wiedzą, że czasem trzeba odpuścić, zrezygnować z upraw. Wiedzą też, że jeżeli wszedł tam bóbr lepiej nie będzie. Najgorsi są ci ludzie, którzy uważają, że z każdego metra kwadratowego muszą wycisnąć jak najwięcej.

Jak postrzegasz wypowiedź premiera Donalda Tuska o bobrach i sprawę wojska, które w czasie ostatniej powodzi wypędzało bobry petardami?

Premier powiedział, że bobry należy zlikwidować, bo dziurawiły wały. To nie jest rzecz nowa. Ona pojawiała się co najmniej dwa razy w ciągu ostatnich kilkunastu lat, kiedy to błędnie uznawano, że bobry przyczyniają się do powodzi. Wypowiedź premiera, która zapewne padła w ferworze walki o ludzki dobytek, podczas jego wizytacji w miejscu gdzie zagrożenie powodziowe było znaczące, doprowadziła do wskazania kozła ofiarnego. Nie bez znaczenia w tej wypowiedzi był czynnik polityczny, czyli dokonanie ukłonu w stronę koalicjantów z PSL, którzy lubią polować na różne dzikie zwierzęta. Premier chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Ale w konsekwencji się ośmieszył. Zresztą później, po mocnej krytyce, z tej wypowiedzi się wycofał. I słusznie, nie miał zresztą wyjścia, gdyż ten głos odbił się szerokim echem również na świecie.

Drugim aspektem tej wypowiedzi były głupie działania podjęte wskutek posądzenia bobry o to, że kopią nory w wałach przeciwpowodziowych. To nie jest prawda. Wały powodziowe są z reguły oddalone od rzek i swoją funkcję pełnią dopiero wtedy gdy jest znaczący przybór wody. W czasie powodzi bobry zostały wypędzone z nor, które znajdują się na brzegach rzek, nory zostały zatopione. I w takiej sytuacji, podobnie jak ludzie, zaczęły chronić się w miejscach wyżej położonych. Najwyższym miejscem do którego miały dostęp, a które jest blisko rzeki, są wały przeciwpowodziowe. Tam się gromadziły i chciały przeczekać powódź. Działanie żołnierzy, które polegało na odstraszaniu ich petardami, było idiotyczne, pozbawione sensu ze względów biologicznych. To sytuacja, którą można przyrównać do takiej, w której ludzie po zalaniu swoich domostw schronili się na dachach budynków, a podjeżdżająca do nich straż miejska karała za to, że gromadzą się na dachach budynków, a to jest niebezpieczne i niszczące dla poszycia dachów. I strzelano by do nich petardami, aby jak najszybciej z nich zeszli.

Wbrew utartej opinii bobry nie jedzą drewna. Drzewa ścinają po to, żeby się dostać do smacznego i pożywnego łyka oraz kory. Fot. Roman Głodowski
Wbrew utartej opinii bobry nie jedzą drewna. Drzewa ścinają po to, żeby się dostać do smacznego i pożywnego łyka oraz kory. Fot. Roman Głodowski

Jakie widzisz zagrożenia dla bobrów w najbliższych latach? Co może być największym problemem?

To, że wchodzimy w miejsca, które są dla nich standardowym środowiskiem życia, czyli w otoczenia rzek. Likwidowanie terenów bagiennych, podmokłych, które bobry mogłyby zajmować i przywracać do środowiska, czyli wpływać też na podnoszenie się wód gruntowych, bioróżnorodność. Wchodzimy po prostu w miejsca najbardziej optymalne dla bobrów. I tu następuje kolizja.

Mamy wreszcie działania polityczne, które często nie biorą pod uwagę logiki gatunku czy ekosystemów. Podobnie jak w przypadku strzelania do dzików w imię walki z ASF, obawiam się nagonki na jakiś element środowiska, nagonki na bobry.

Kolejnym ważnym elementem jest zmieniający się klimat, obszary pustynnieją, zdarzają się okresy bardzo długiej suszy, która wpływa na różne gatunki zwierząt, a więc i na bobry, które z tego powodu nie mają gdzie mieszkać. Warto podkreślić, że bobry potrafią sobie nieźle radzić w takich warunkach i potrafią przeciwdziałać zmianom klimatu. Jeżeli odpuścimy gospodarowanie w terenach, które zajmują, będzie to korzystne dla wszystkich, łącznie z człowiekiem.

Na własnej ziemi, gdzie mieszkają też bobry, prowadzisz doświadczalne działania zdziczania terenu. Jakie masz wnioski z tych działań?

W swoich publikacjach odwołuję się często właśnie do moich doświadczeń zaobserwowanych na tej ziemi. Ten teren był wcześniej zdegradowany, przez lata pod presją dawnego PGR, a potok tam płynący mocno zniszczony. Był w zasadzie czymś, co przypominało wysychający rów melioracyjny. Z biegiem lat stał się inny, atrakcyjny. Obecnie to kilka dużych zbiorników wodnych, z których każdy wygląda inaczej. Zmienił się też krajobraz, pojawiły się gatunki wcześniej niewidywane, ptaki, ssaki, płazy.

W pierwszych latach nawet dla mnie było zaskakujące to, co zrobiły bobry, bo nie do końca odpowiadało moim oczekiwaniom. Ale z czasem okazało się, że z przyjemnością obserwowałem zachodzące zmiany.

Okładka książki „Król bóbr”
Okładka książki „Król bóbr”

Czy Ursa Maior wspiera bobrzą działalność?

W Ursa Maior warzymy i sprzedajemy piwo. Ale sprawy związane z ochroną środowiska i przyrody są mocno widocznym elementem działania firmy. Bazujemy na elementach przyrodniczych Bieszczad, nawiązujemy do nich wzornictwem, uwzględniamy to skąd jesteśmy, aby uświadamiać ludziom, że walory przyrodnicze i kulturowe są bardzo cenne. Bieszczady nie są terenem zapomnianym, niedorozwiniętym – są wartością, która przyciąga ludzi, magnesem, czymś w rodzaju usługi środowiskowej dostępnej dla całego kraju.

Ursa Maior działa w układzie powiązania, zdarza się, że bezpośrednio wspiera różne inicjatywy np. działania mikrorezerwatów, wtórnego zdziczania terenów. Ale przede wszystkim podkreślamy, że jesteśmy stąd, pracujemy dla dobra tego miejsca.

Dziękuję za rozmowę.

Andrzej Czech – doktor nauk biologicznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, leśnik i przedsiębiorca ukierunkowany na rozwiązania naśladujące naturalne procesy. Właściciel proprzyrodniczego gospodarstwa rolnego EcoFrontiers Ranch w Bieszczadach, w którym 30 hektarów gruntów zostało oddane naturze. Członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Od wielu lat bobry są w centrum jego zainteresowań naukowych i popularyzatorskich.

Andrzej Czech, Król bóbr. Architekt przyszłości, Libra PL, libra.pl, Rzeszów 2024

Książka ukazała się pod patronatem medialnym „Dzikiego Życia”.