Raj w życiu jest nad rzeką. Rozmowa z Cecylią Malik
Dokładnie miesiąc temu 22 marca byłyśmy razem pod Elektrownią Kozienice, gdzie protestowałyśmy przeciwko niszczeniu Wisły. Zanim zapytam Cię o Wisłę, ponieważ spotykamy się w Dzień Ziemi, zapytam to czy Ty dziś świętujesz?
Dzień Ziemi jest dla mnie codziennie. Czasami udaje mi się celebrować tego typu dni, udało nam się świętować Światowy Dzień Wody w Kozienicach, robiliśmy happeningi w Światowy Dzień Rzek. Nie mam ciśnienia, by w takie dni robić coś uroczystego. Ale jeszcze dziś będę pracować nad instalacją artystyczną, szykuję tablicę, na której będzie napisane, że wszystkie rzeki są siostrami. Będę więc dziś myśleć o Ziemi, o tym, że wszystkie rzeki łączą się przez wodę. Kiedy Wisła płynie do morza, to paruje zasilając chmury, a kiedy spadnie z nich deszcz, to może on zasilić Loarę, Dniepr. Również poprzez morza, rzeki łączą się w siostrzeństwie – malując dziś tę pracę, w ten sposób będę świętować Dzień Ziemi.
Cecylia, czy rzeki to Twoje ukochane miejsca w przyrodzie?
Rzeki mnie zachwycają. Zaprzyjaźniłam się z nimi i nad nimi czuję się jak w domu. Na potrzeby kolektywu Siostry Rzeki maluję rzeczne tabliczki – zawsze sprawdzam dostępne informacje o rzece, która dołącza do kolektywu i będzie brała udział w naszych happeningach w obronie wód. Mam marzenie, że kiedy przestanę malować te tabliczki, których namalowałam już kilkaset, kiedyś te wszystkie rzeki po prostu odwiedzę.
Rzeka, a właściwe rzeczka, którą najczęściej odwiedzam to Słupianka, nad źródłami której stoi mój dom rodzinny. To kilkukilometrowy dopływ Mierzawy, który ciężko znaleźć na mapach. Czy masz takie jedno miejsce, jedną ukochaną rzekę?
Moją ukochaną rzeką jest Białka. W Kolektywie Siostry Rzeki jestem właśnie nią. W dzieciństwie spędzałam nad nią wiele czasu, bo moi rodzice mają bacówkę na Spiszu pod górą Żar, skąd jest 1,5 godziny spacerem nad rzekę. Ale przed Białką były jeszcze inne górskie rzeki: Kamienica w Gorcach, Raba, Dunajec. Myślałam wtedy, że raj w życiu polega na pójściu nad rzekę, nad lśniącą, krystaliczną wodę.
Jestem z Krakowa, Wisła od dzieciństwa była dla mnie ściekiem. Straszono mnie, że jak wpadnę do niej, albo pies to zostaniemy kościotrupami, że tam są straszliwe substancje. Z drugiej strony znałam opowieści mojego taty, który w krakowskiej Wiśle się kąpał. Koło domu mojego dziadka i babci na Salwatorze w Krakowie była wielka plaża i kąpały się w niej tłumy ludzi. A potem przyszło pokolenie moich rodziców i w komunizmie rzeki zostały zniszczone, ludzie się od nich odsunęli. W efekcie nie znałam Wisły, znałam te rzeki górskie nad które jeździliśmy w wakacje.
Kiedy Twój aktywistyczny radar skierował się nad rzeki?
W 2011 r., kiedy poznałam Kazimierza Walasza, przy okazji mojego pierwszego ekologicznego protestu Modraszek Kolektyw, zwrócił moją uwagę na Wisłę. Broniliśmy wtedy zielonych terenów Zakrzówka, Walasz mi powiedział, że jeśli mnie interesuje to, co dzikie w mieście to są to tereny nadrzeczne, a nie Zakrzówek. To on zaczął mi opowiadać o Wiśle, a nasze spotkania zaowocowały projektem artystycznym „Sześć Rzek”, w którym spłynęłam ręcznie zrobioną łódeczką wszystkimi krakowskimi dopływami Wisły. Moje pierwsze pytanie do Kazimierza Walasza, dotyczyło tego, jak płynąć tymi krakowskimi brudnymi rzekami. Byłam nauczona, że tutejsze rzeki są straszne i się ich nawet nie dotyka. „Cecylia, nic nam nie będzie, już nie jest tak źle” – powiedział. Zaczęłam z nim pływać, on był moim pierwszym nauczycielem rzek. Projekt trwał rok, a po nim trafiłam do profesora Romana Żurka.
Przyszłaś do niego z pomysłem na jakiś protest lub konkretne działanie?
Profesora Żurka chciałam zapytać, czy jest możliwe by do Wisły wróciły jesiotry. Ale on mi pokazał prezentację, jak za unijne pieniądze niszczymy rzeki w Polsce – pokazał mi rzeki, które znikły, te niepotrzebnie uregulowane, te wykamieniowane bądź wybetonowane. W tym samym czasie dowiedziałam się od mamy, że moja babcia Róża, która była biolożką i pracowała w Katedrze Ochrony Środowiska w tej samej Akademii Nauk, co profesor Żurek, pracę doktorską poświęciła psychologii ryb. To było dla mnie znaczące odkrycie, dowiedzieć się, że moja babcia, którą nazywam Baciusią znakowała ryby nad Białką, kiedy budowano zaporę we Włocławku. Oczywiście uważała to za absurd. Również w tym samym czasie, dowiedziałam się od przyrodniczki Moniki Kotulak o konsultacjach dotyczących Białki. Prawie krzycząc powiedziała mi, że rzekę chcą regulować. Nie mieściło mi się to w głowie, dopiero co zobaczyłam te straszne zdjęcia u Romana Żurka. Miałam w pamięci słowa Kazimierza Walasza, który mówił, że póki rzeka meandrowała, pachniała, była czysta, szemrząca – żyła, a zamieniona w kanał przeobrażała się w śmierdzący szlam, czego doświadczyłam na własnej skórze.
Poczułam, że trzeba zrobić ogólnopolski protest, by wszyscy dowiedzieli się, że ktoś chce zniszczyć Białkę. Udało mi się namówić galerię Bunkier Sztuki, by protest robić w ramach wystawy „Rezerwat Miasto”. W akcję włączyło się całe środowisko krakowskie. To był mój rzeczny chrzest, bo poznałam aktywistów i naukowców związanych z obroną rzek i pokochałam ich.
Opowiadasz dziś o wygnaniu z raju, który polega na niszczeniu rzek oraz o wydarzeniach i ludziach, które i którzy doprowadziły Cię do rzecznego aktywizmu. Ale ja zaczęłam śledzić Twoje działania od akcji w obronie drzew „Matki Polki na wyrębie” z 2017 r., kiedy sama zostałam mamą. Dla mnie zawsze robisz „magic twist”, tematy związane kryzysem środowiskowym przekuwasz w motywujące do działania obrazy o potrzebie ochrony środowiska. Ciągle jest co chronić i dla kogo to robić. Tak widzę akcję „Matki Polki na wyrębie” ze swojej matczynej perspektywy. Na ile bycie mamą jest dla Ciebie motorem do aktywizmu?
Nie mam doświadczenia bycia nie mamą, bo zostałam nią na studiach, więc od początku aktywizmu miałam tę perspektywę. Z całą pewnością było tak, że mój pierwszy protest z 2011 r. Modraszek Kolektyw był motywowany rodzicielstwem. Myślałam wtedy, że jeśli zabudują blokami Zakrzówek za mojego życia, to Antek i Urszula zapytają mnie: „Jak Wy mogliście się na to zgodzić?!”. Od zawsze jest we mnie wiara, że to, co wydaje się niemożliwe jest możliwe, tylko musi się zebrać odpowiednio dużo przekonanych osób. Ten pierwszy protest wziął się więc z odpowiedzialności przed dziećmi.
A skąd wziął się kolejny protest dotyczący Białki?
Również płynął od dzieci, bo to z dziećmi chodziliśmy nad rzekę, to dzieci chciały się bawić kamyczkami, pływać w lodowatej wodzie. A pomysł plecenia warkoczy dla rzeki, wziął się z mojego zaplatania warkoczy Urszulce i z wyjazdu do Transylwanii. Tam zauważyłam, że romskie dziewczynki we włosach miały wplecione wstążki. To właściwie były bardzo długie pocięte materiały. Romki nauczyły mnie jak to się plecie. Urszulka chodziła przez rok w takich kolorowych warkoczach. I zaplatając te warkocze przyszło mi do głowy, by zapleść warkocz długości Białki, jako linę ochronną, oczywiście angażując masę ludzi. Potem Roman Żurek powiedział mi, że Białka jest nazywana rzeką o charakterze warkoczowym. Nie wiedziałam tego, to była moja intuicja. Ale właśnie tak mam, że po czasie okazuje się, że te akcje odkrywają swój sens naukowy. Podobnie figura Sióstr Rzek ma hydrologiczne znaczenie. Każda kobieta w kolektywie jest inną rzeką, to ilustruje zlewnię – żadna rzeka nie funkcjonuje sama. Rzeka tworzy się z rzek i strumieni które ją zasilają dookoła niej.
Stałaś się aktywistką-artystką znaną w całej Polsce.
Tak, ale gdy zaszłam w ciążę z Ignasiem i miałam 40 lat, to pomyślałam, że to już będzie koniec aktywistycznej działalności. Pomyślałam, że życie aktywistki przy Ignacym nie będzie możliwe. Jednak będąc w zaawansowanej ciąży znajomi aktywiści powiedzieli mi o Lex Szyszko. Miałam moment wciągania się w ogólnopolski protest, ale nie miałam na to siły.
Kiedy Ignacy był już na świecie, pewnego dnia rano powiedziałam do mojego męża Piotra: „Jedziemy na wyrąb”. Przestałam być wtedy aktywistką, byłam artystką, która robi performance. Codziennie rano robiliśmy zdjęcie, kiedy karmiłam na ściętym drzewie Ignacego. Po kilku dniach chciały do mnie dołączyć inne kobiety. To w ogóle nie było zaplanowane działanie, a finalnie wyszła z tego ogólnopolska akcja. Mam poczucie, że to Ignacy zrobił akcję „Matki Polki na wyrębie”, z których potem powstały Siostry Rzeki.
Kolejnym Twoim działaniem jest Wodna Masa Krytyczna.
To coś zupełnie innego – nie protest, a zabawa na rzece i przywracanie jej mieszkańcom. „Halo, dlaczego żaden Krakowianin nie pływa w Wiśle. Czy w ogóle wie, że tu można pływać?”. To pytanie było powodem akcji, którą wymyśliłyśmy z Gochą Nieciecką-Mac i Martyną Niedośpiał. Na pierwszą Wodną Masę Krytyczną ludzie przyszli z materacami i pontonami – to było coś nieprawdopodobnego. W tym czasie poznałam malarkę Ewę Ciepielewską i ludzi, którzy pływają Wisłą. Dowiedziałam, że ten kanał w Krakowie to nie jest cała prawda o Wiśle, bo Wisła jest rzeką fascynującą. Zaczęłam poznawać jej dzikie oblicze a moim marzeniem stał się spływ całą Wisłą, co zrealizowałam dzięki Siostrom Rzekom, a płynęłam z małym Ignacym.
W Twoich działaniach i Twojej opowieści o nich jest bardzo dużo radości. Kiedy myślę nad ciężarem spraw, z którymi jako wrażliwa środowisko osoba musisz się mierzyć, to przychodzi mi do głowy pytanie, o to, jak przekuwasz krzywdę w działanie. Ale zapytam Cię o coś innego. Angażujesz się od wielu, wielu lat. Powiedz mi proszę, co Ty lubisz w aktywizmie? Co się nakręca?
Trzy rzeczy. Bronię miejsc, które mnie zachwycają – jak jesteś nad Białką, na wiślańskiej łasze, w Puszczy Białowieskiej, bo protestowałam też w jej obronie – to przeżywasz zachwyt. Drugim elementem jest wiedza i spotkania z aktywistami i naukowcami. W rezerwacie Madohora profesor Mariusz Czop cudownie mi tłumaczył, jak drzewa chronią źródła. Tam widziałam te wszystkie małe źródełka i drzewa, które je utrzymują – zarówno ten widok, jak i wiedza są dla mnie piękne. Większość projektów, jakie robię z Siostrami Rzekami wynikają z wiedzy, którą przekładamy na język powszechnie zrozumiały. Więc jest zachwyt nad naturą, zachwyt wynikający ze zrozumienia jak ona działa.
A drugą ważną rzeczą, nagrodą dla mnie jest spotkanie z Wami – ludźmi, którzy żyją swoją pracą. To są fascynujące rozmowy, z Dianą Maciągą o energetyce, z profesorem Wiktorem Kotowskim o bagnach, z Andrzejem Mikulskim o wodzie. Kiedyś zapytałam go o to, co zrobić, by w Wiśle nie było takich strasznie niskich poziomów wód. A on mi powiedział, że trzeba nie wycinać lasów w górach. W górach pada najwięcej, jeśli nie ma drzew, woda spływa w parę sekund do rzeki, a po 10 dniach jest w morzu. Jeśli w górach są drzewa, są wszystkie piętra roślinności, woda powoli wsiąka i zasila źródła. Dla mnie to było olśnienie i równocześnie szok, bo jak my możemy wycinać Puszczę Karpacką i wszystkie lasy górskie? Z tych wszystkich spotkań najważniejsze było poznanie Jacka Engela, on pierwszy uwierzył w Siostry Rzeki i umówiliśmy się na wspólny protest przeciwko budowie na Wiśle zapory w Siarzewie w 2018 r. Był to pierwszy happening nowo powstałej Koalicji Ratujmy Rzeki. I wtedy nastąpiło to najlepsze połączenie wiedzy-mądrości ze sztuką i pięknem. I tak sobie płyniemy z Fundacją Greenmind już 6 lat. Fundacja Greenmind zaprosiła nas do projektu „Obywatele dla Wody” i stała się w pewnym sensie producentem happeningów i akcji artystyczno-społecznych.
Czyli tymi motorami działania są dla Ciebie spotkania z aktywistami, wiedza oraz piękno przyrody. A trzecia rzecz?
To sztuka. Jak wymyślę piękny protest i on się zadziewa, to dla mnie to jest nagroda. Sztuka daje nadzieję, bo jest kontrastem do beznadziei, smutku i przygnębiania. Z Jackiem Engelem, z Fundacją Greenmind byłyśmy z Siostrami Rzekami na terenach kopalni odkrywkowych, z którymi trzeba coś zrobić. W Wielkopolsce powysychały studnie. Jest problem z wodą. Wody Polskie i samorządy planują zalać dziury po kopalniach odkrywkowych wodą z Warty, chcą zabrać Warcie 1/5 wody. To ogromna ilość. Już teraz z powodu braku wody są zagrożone rozlewiska, które tworzą ptasie krainy. Jeśli wyschną rozlewiska Dolnej Warty, co wtedy stanie się z największym ptasim Parkiem Narodowym „Ujście Warty”? Raz, że jest mało wody przez zmianę klimatu, dwa, że z powodu odkrywek stracimy wodę z Warty będzie jeszcze gorzej.
Chcą tam też stawiać elektrownie gazowe, co pogłębi problem deficytu wód…
To strasznie trudny, ciężki i skomplikowany temat. A ja przez ten brak wody pomyślałam, że tu nawet nie ma jak pływać. Może na supach? To są takie deski do pływania. Ja bardzo szybko przeskakuję z poziomu obrony przyrody, tego ciężaru, raportów, pism na poziom kreacji i zabawy. Moje myślenie nie idzie torem skarg, myślę o tym, że tu trzeba płynąć na supach, bo to będzie dobrze wyglądało. Potem pomyślałam o ptakach, że potrzebujemy skrzydeł i rozkminiałam jakie skrzydła zrobić, by opór powietrza nas nie wywracał. Będąc z zupełnie innych powodów w Muzeum Narodowym w Domu Matejki w Krakowie zobaczyłam rzeźbę husarza ze skrzydłami z piór przez które przechodzi powietrze! Eureka! To był ten design i te ptasie pióra! Zwycięska armia, wiktoria, feminizm – takimi drogami idzie moje myślenie i jestem całkowicie skoncentrowana na wydarzeniu. I tak narodził się pomysł na płynącą husarię i Odsiecz dla Warty.
Cecylia, a skąd wziął się pomysł na Księgi Madohory?
Inicjatywę w tej sprawie podjęła cudowna aktywistka Ania Treit. W akcję była też zaangażowana Fundacja Greenmind, z którą Siostry Rzeki współpracują od początku i która jest naszym partnerem merytorycznym. Ania Treit włączyła do ochrony Madohory profesora Czopa, by chronić to miejsce, nie tylko ze względu na przyrodę – rośliny i zwierzęta, ale ze względu na wodę.
Pomysł na księgi przyszedł mi do głowy podczas spaceru po Madohorze. Wszędzie były źródełka, ja nad każdym chciałam zrobić kapliczkę w formie składanego tryptyku. Kiedy powiedziałam o tym Siostrom Rzekom, pojawiła się nazwa – Księgi Madohory. Wszystkie Siostry Rzeki wzięły tryptyki przygotowane przez mojego męża Piotra i wszystkie namalowały swoje autorskie obrazy. Obraz namalował też Jan Zieliński, aktywista związany z Andrychowem, miasta którego zasoby wodne zależą od Madohory i zrobiliśmy wędrującą wystawę. Szliśmy z obrazami na plecach, wyglądaliśmy jak leśne anioły. Przy tym happeningu wymyśliłyśmy też działanie angażujące każdego z uczestników. Wymyśliliśmy, że będziemy malować na drzewach, tak jak maluje się oznaczenia dla szlaków, niebieski znak falującej wody, trzy fale symbolizujące, że drzewa są strażnikami wód.
Księgi Madohory to happening, który zrobił na mnie duże wrażenie. Księgi to mądrość. Woda ma pamięć. Wycinając drzewa, zwłaszcza te chroniące wodę my odcinamy się od mądrości naszych przodków.
Teraz to, co powiedziałaś, to jest odpowiedź na częste pytanie, które słyszę, czym się różni aktywizm od sztuki. Różnica jest taka, że w sztuce jest zawsze wiele znaczeń, że możesz interpretować ją na wiele sposobów. W tych różnych akcjach, z Księgami Madohory, Matkami Polkami na Wyrębie, Żaglami pod kozienicka elektrownią – Ty odczytujesz sama przekaz i to Ciebie otwiera.
Przygotowując się do ostatniego happeningu pod elektrownią w Kozienicach opublikowałaś w mediach społecznościowych swoje zdjęcie w ciąży z 2016 r. Opowiesz co tam wtedy robiłaś?
Kiedy byłam w ciąży zaczęła się formować Koalicja Ratujmy Rzeki. Przyjaźnię się z Pawłem Augustynkiem Halnym z tej Koalicji, znam aktywistów Towarzystwa na rzecz Ziemi – oni wszyscy opowiadali mi o kozienickiej elektrowni i prosili mnie o działania. A ja się wtedy strasznie przejmowałam, że muszę te rzeki ratować.
Wtedy powstawał próg wodny na Wiśle, by umożliwić elektrowni kozienickiej pobór wody na potrzeby chłodzenia.
Tak, i aktywiści prosili mnie wtedy o zaangażowanie się. Ale ja w tej zaawansowanej ciąży mogłam jedynie tam pojechać. Zrobić zdjęcie, baner. Czasem robisz spektakularne akcje, a czasem mały gest, którym komentujesz rzeczywistość. Byłam w Kozienicach tydzień przed porodem. To był mój mały gest solidarności z ludźmi, którzy walczą o Wisłę. Ale nie miałam wtedy jak się włączyć w działania.
Później, kiedy płynęłam Wisłą galarem doświadczyłam, że próg uniemożliwia żeglugę. Zrobiłyśmy wtedy mini-protest z hasłem „Enea, nie zatrzymuj Wisły”. O tym progu opowiadam też w swojej książce o Wiśle skierowanej do dzieci, która ukaże się w lipcu. Chciałam zrobić tam większy protest, ale wspólnie z organizacjami uznaliśmy, że to jest za trudne, Kozienice są za daleko, temat jest ciężki. Ale po kilku latach znów temat do mnie wrócił za sprawą Ani Treit. Uczę studentów sztuki w przestrzeni społecznej i chcę z nimi podejmować tematy, które są prawdziwe, ważne i potrzebne a nie wymyślać zadania. Ania powiedziała mi: „Cecylia, Kozienice!” i doszło do mnie, że mam studentów i te Kozienice trzeba zrobić z przytupem.
Czy zdobycie i przekazanie wiedzy o negatywnego wpływie elektrowni na Wisłę było trudne?
W gruncie rzeczy to jest wspaniałe, że możemy uczyć się cały czas. Siostry Rzeki do tej pory głównie zajmowały się protestami przeciw budowie zapór na rzekach i przeciwko regulacji rzek. Energetyka jest nowym obszarem, ale nowym obszarem były też odkrywki, lasy wodonośne. W każdym z tematów bardzo łatwo jest zrobić przekłamania. Więc to na co zawsze uważam, to by nie przesadzić w aktywizmie. Moi studenci w ogóle nie mieli zrozumienia rzeki jako ekosystemu, więc zaczęłam nie od energetyki, ale od rzek i wód. By ich zaangażować potrzebowałam im wytłumaczyć, że dla stworzeń żyjących w wodzie, nawet trochę cieplejsza woda jest radykalną zmianą środowiska. Niezrozumiała dla większości ludzi jest też szkodliwość progu wodnego, grodzenia rzeki i tego, że woda płynie za szybko utrudniając migrację ryb. Dzieliłam się wiedzą etapami, by prace moich studentów były merytoryczne. Pomocą były filmy edukacyjne Towarzystwa na rzecz Ziemi dostępne na YouTubie.
Jakie studenci mieli wrażenia po happeningu pod kozienicką elektrownią?
Dla nich to było zupełnie niezwykłe doświadczenie. Pierwszy raz brali udział w czymś takim, byli wzruszeni. Zajmuję się aktywizmem długo. 10 lat temu pracując na uczelni i dzieląc się wiedzą o rzekach miałam wrażenie, że ludzie patrzą na mnie jak na kosmitkę. Dziś młodzież jest inna i świadoma zagrożeń klimatycznych. Oni wiedzą, że węgiel ociepla klimat. By się zaangażować potrzebowali tylko wytłumaczenia połączenia kwestii energetycznych z wodnymi. Wydarzenie w Kozienicach było na wielu poziomach bardzo mocne. Twoje złożenie podania o pracę na stanowisko prezesa kozienickiej elektrowni było świetnym akcentem aktywistycznym podczas tego happeningu – zrobionym z polotem i humorem. Mieliśmy wsparcie Karola Ciężaka i Roberta Wawrętego z Towarzystwa na rzecz Ziemi. Było dla mnie ważne, że w Kozienicach mogliśmy wesprzeć nie tylko Wisłę, ale ich wieloletnią walkę o rzekę.
Cecylia, co się musi zmienić, żeby Siostry Rzeki przestały protestować a rzeki zaczęły być traktowane z szacunkiem?
Jest bardzo dużo do zrobienia. Na przykład rzeki nie powinny być traktowane jak drogi, nie powinny być w Ministerstwie Infrastruktury. Ochrona rzek musi też obejmować wszystkie sektory, które dotyczą rzek: rolnictwa, energetyki. Siostry Rzeki powstały w odpowiedzi na straszne plany Prawa i Sprawiedliwości: dróg wodnych typu E40 czy zapór takich jak Siarzewo. Ale zmiana władzy nic nie dała. Takich posłanek jak Ula Zielińska czy Daria Gosek-Popiołek jest za mało. Donald Tusk po wygranych wyborach miał te swoje łzawe przemówienia, że trzeba bronić rzek, bo rzeki to woda a współczesne wojny będą o wodę, po czym przeszedł do czynów w postaci blokowania prawa o odbudowie przyrody. By rzeki zaczęły być chronione, władza dziadersów musi się skończyć.
Postawmy tu kropkę. Bardzo Ci dziękuję za rozmowę.
Cecylia Malik – malarka, performerka, edukatorka, ekolożka i miejska aktywistka. Ukończyła malarstwo na ASP w Krakowie. Organizuje protesty wspólnie z ekspertami i organizacjami dbając o ich sens i skuteczność zarazem kreując je, jako happeningi i dzieła sztuki w przestrzeni publicznej. W pracy artystycznej współpracuje z mężem Piotrem Dziurdzią, który m.in. dokumentuje jej performersy i buduje obiekty pływające. Mama Antka, Urszuli i Ignacego.