Dzikość
Infracienkie
Z lipca 1997 r. pamiętam listy od koleżanki, której woda zabrała dom, „Pałac lodowy” Tarieiego Vessasa czytany na poddaszu, lipiec bez atmosfery lata i leśne ścieżki przypominające potoki. Skala Powodzi Tysiąclecia w tamtym czasie chyba do mnie nie docierała. Świadomość przyszła później i trwała długo dzięki „Wielkiej wodzie” Zbigniewa Preisnera.

Listy z Raciborza mam do dzisiaj. Pisane przez dziecko do dziecka, bo byłyśmy wtedy dziećmi. I to jest dla mnie cenny kawałek zamkniętej w szafie historii. W 2024 r. świat wygląda inaczej, choć nadal jestem w grupie geograficznie uprzywilejowanych. Informacje o stanie wody aktualizowane są na bieżąco, do znajomych mogę napisać, zapytać, czy są bezpieczni, wszyscy wszędzie jesteśmy dostępni on-line. Sieć kontaktów i wsparcia działa błyskawicznie. Nie trzeba czekać na list.
W drodze do Poznania mijam zalany po korony drzew Lewin Brzeski, na dworcu we Wrocławiu pustawo, atmosfera przełomu jesieni i lata, spadkowa i zróżnicowana. W relacjach zagranicznych mediów powódź łączy się z kontekstem kryzysu klimatycznego, polskie media celebrują tragizm i bohaterstwo. Szerszy kontekst, refleksja, dyskusje przyjdą później.
W tym trudnym czasie jadę, jak na ironię, do Ośrodka dla Dzieci Niewidomych w Owińskach. Z zamkniętymi oczami próbuję poczuć jak to jest odczytywać ciałem kształty – iść prosto, po łuku, na skos, przed siebie, w lewo, w prawo, sprawdzać, jaka roślina jest przed, obok, za, jak daleko jadą samochody, co dzieje się z dźwiękiem w szpalerze żywopłotów, bez możliwości widzenia. W bezpiecznych, laboratoryjnych warunkach Parku Orientacji Przestrzennej, z zamkniętymi oczami, sprawdzam, na ile dźwiękiem i dotykiem mogłabym wytłumaczyć sobie świat, próbuję przynajmniej w ułamku odczuć, jak robią to inni. Z przestrzennym doświadczeniem wracam sobie potem do niewygodnej refleksji o tym, że „wielka woda” nigdy nie płynie do „grupy docelowej”, nie wybiera. Może przez ten dziecięcy list z 1997 r. przez moment przemyka niepokojące wyobrażenie wielkiej wody w Owińskach. Co by było gdyby… I oby nigdy nie było… I jak działają te alternatywne ścieżki informacji, ewakuacji, bezpieczeństwa, jak wartościowane są zmysły w społeczeństwie, czy jesteśmy na tę różnorodność przygotowani? Czy ją rozumiemy? Czy zaglądamy pod podszewkę oczywistości?
Przejmująca scena z wodą z kranu z filmu „Cudotwórczyni” o głuchoniewidomej Hellen Keller mogłaby być ilustracją relacji człowieka ze światem, który chce się oswoić językiem, nazwać, zrozumieć, wiedzieć, być częścią tej złożonej sieci, w której jesteśmy wszyscy posplatani. I w tej scenie jest esencja „dzikości”, o której coraz częściej słyszę w narracjach na temat przestrzeni i architektury. Od nostalgii za estetyką brutalizmu przez kult odchwaszczania i regulowania, zakładania naturze postmodernistycznych „kagańców”, krok po kroku wracamy do naturalności, narracji o samoregulacji ekosystemów, chodzeniu po trawie, dzikich łąkach, potrzebie biologicznej równowagi, różnorodności, synergii. W tym wszystkim jest miejsce na narracje o zmysłach, doświadczaniu i uprzywilejowaniu, które chcemy zastąpić równością. Żeby to zrozumieć wystarczy zamknąć oczy, wyjść w miasto, poczuć dzikość w zagubieniu i wyostrzeniu zmysłów, które nas łączą ze światem.
Dagmara Stanosz