DZIKIE ŻYCIE

Bajka o tym, że dubla nie będzie

Radosław Pietkiewicz

Za rozległymi polami, za niedużymi wzniesieniami rósł las. Wiodła tam kręta droga, a drzewa na jej skraju stały na straży leśnej krainy. Czasami upuszczały na asfaltową nawierzchnię gałęzie. Sypały liśćmi w twarz. Siedzące w ich koronach ptaki otwierały dzioby, z których wypadały żołędzie lub kasztany. Wszystko po to, żeby zatrzymać nieproszonych gości. Byli też ludzie mile widziani. Wtedy te same drzewa specjalnie dla nich szumiały. Wiatr się uspokajał. Ptaki na niebie niczym gwiazdy wskazywały kierunek wędrówki.

Tegoroczna zima. Brak śniegu. Długa wyprawa przez Puszczę Borecką. Szedłem jedną ze ścieżek wychodzoną przez żubry. Pozostawione przez nie świeże tropy oraz odchody, świadczyły o tym, że są niedaleko. Drzewa skrzypiały, kruki się przekrzykiwały. Suche liście szeleściły pod butami, ale silny wiatr zagłuszał moje kroki. Nagle moje spojrzenie przyciąga ciemnobrązowy kolor, który rozlał się na całe zbocze. To one i jest ich dużo, bardzo dużo. Chowam się za pień drzewa, a potem od jednego pnia do drugiego, coraz bliżej żubrów. Pstrykam zdjęcia. Przyglądam się im przez lornetkę. Następnie one kierują swoje spojrzenia w moją stronę, a krowa o charakterystycznych rogach postanawia wyjść mi naprzeciw. Być może chciała się upewnić, że ja, to ja, a może miała dość śledzenia i chciała, tym zbliżaniem się do mnie, dać mi to do zrozumienia. Fot. Radosław Pietkiewicz
Tegoroczna zima. Brak śniegu. Długa wyprawa przez Puszczę Borecką. Szedłem jedną ze ścieżek wychodzoną przez żubry. Pozostawione przez nie świeże tropy oraz odchody, świadczyły o tym, że są niedaleko. Drzewa skrzypiały, kruki się przekrzykiwały. Suche liście szeleściły pod butami, ale silny wiatr zagłuszał moje kroki. Nagle moje spojrzenie przyciąga ciemnobrązowy kolor, który rozlał się na całe zbocze. To one i jest ich dużo, bardzo dużo. Chowam się za pień drzewa, a potem od jednego pnia do drugiego, coraz bliżej żubrów. Pstrykam zdjęcia. Przyglądam się im przez lornetkę. Następnie one kierują swoje spojrzenia w moją stronę, a krowa o charakterystycznych rogach postanawia wyjść mi naprzeciw. Być może chciała się upewnić, że ja, to ja, a może miała dość śledzenia i chciała, tym zbliżaniem się do mnie, dać mi to do zrozumienia. Fot. Radosław Pietkiewicz

Pewnego dnia do lasu zawitał mężczyzna w średnim wieku. Drzewa kojarzyły jego sylwetkę. Wiatr obserwujący przybysza zza przewróconego świerka, wzbił się i wypełnił głębokim wdechem. Po chwili wypuścił rześkie, poranne powietrze, które, w jesiennej mgle, utworzyło długi tunel. Przybysz wszedł do niego. Przez biały sufit przebijały dwie, niewyraźne sylwetki ptaków. Krakanie zdradziło ich tożsamość. Podążył za nimi. Frunęły w lewą stronę. Mężczyzna dotknął dłonią ściany tunelu chcąc się oprzeć, ale nie stawiała oporu i po chwili stał za nią. Pod pachą, niczym poranną gazetę niósł lornetkę. Aparat podtrzymywał prawą dłonią za obiektyw, żeby zminimalizować napieranie na szyję zaczepionego do niego paska. Dwa czarne punkty rozpuściły się we mgle, jak kostki czekolady wrzucone do ciepłego mleka. Opuścił wzrok. Patrzył teraz w linii prostej. Widział coraz wyraźniej. Przed sobą miał kilkanaście kształtów. Kolorem przypominały kruki, rozmiarem nie. Zatrzymał się i przygotował aparat. Lornetka przybliżyła go do miejsca, gdzie stały. Teraz już wiedział, kto na niego czeka. Niektóre z nich napierały na siebie. Inne leżały. Najmniejsze były w otoczeniu dużych. Włączył aparat i przykładając do prawego oka, skierował w ich stronę. Kręcił obiektywem, jakby obracał kalejdoskopem. Kiedy naciskał przycisk, obraz się rozmazywał. Zrobił kilka białych zdjęć, a dźwięk migawki zaniepokoił fotografowanych. Stanęli jeden obok drugiego. Zmrużyli oczy i wytężyli słuch. Mężczyzna postanowił, że nagra film. W myślach napisał krótki scenariusz. Wiatr dostarczył go aktorom. Chyba został przez nich zaakceptowany, bo z wolna ruszyli w leśną gęstwinę. Reżyser z wdzięcznością zarejestrował całą scenę i udał się w głąb kniei. Zdecydował trochę skorygować swój pierwotny pomysł dotyczący fabuły. Dzięcioł, uderzając dziobem w korę drzewa, alfabetem Morse’a zaznajomił obsadę amatorskiej produkcji filmowej o wprowadzonych zmianach. Mężczyzna przyspieszył kroku, żeby być przed aktorami w wybranym przez siebie miejscu. Nie musiał się martwić o scenografię, gdyż zawsze była cudowna. Niestety zanim dotarł do skarpy jaru, wszyscy już nim przeszli. Z góry widział jak pokryta zieloną roślinnością przestrzeń była poprzecinana ciemnymi, pofalowanymi liniami. Przypominały ślad pozostawiany na wodach jezior przez przepływający statek. Przywodziły na myśl żyłki liści. Jedną z nich niczym krew odpłynęła grupa ssaków, którą miał sfilmować. Dzień dopiero się zaczynał. Było dużo czasu, żeby powtórzyć scenę. Mężczyzna pomaszerował losowo wybraną przez siebie dróżką. Wychodząc z wysokich pokrzyw, zauważył niedużą postać. Leżała między świerkami. Na jego widok poderwała się na cztery łapy i uciekła. Tego aktora zatrudniłby bez względu na wysokość gaży. Oparł dłonie o cienką brzozę i przez chwilę stabilizował oddech. Postanowił nie odchodzić zbyt daleko od miejsca, gdzie przed momentem odpoczywała leśna gwiazda. Zdecydował się na niedługi spacer. Obszedł rozlewisko. Wszedł pomiędzy skupisko świerków. Stał w bezruchu i nasłuchiwał. W oddali jeleń powtarzał monolog, który też był zapisany w scenariuszu. Na buty reżysera spadły obumarłe gałązki. Nad głową zaszeleściły igły. Uniósł wzrok i zobaczył rudą, uśmiechniętą twarz. „Dubla nie będzie!” krzyknęła i przeskoczyła na sąsiednie drzewo. Spróbował ją sfotografować, ale zanim skierował w jej kierunku obiektyw, już jej nie było. Wypowiedziane przez nią zdanie, odbijało się echem w jego głowie. Chwilę trwało zanim się uspokoił. Bez oczekiwań, co do rozwoju dalszych wydarzeń na planie filmowym, zaczął iść przed siebie. Wrócił nad rozlewisko. Na wodzie trwała kacza dyskusja. Ptaki kwakały. Raz za razem zanurzały się oraz trzepotały skrzydłami. Następnie zaczęły się posilać rzęsą wodną, a wydawany przez nie dźwięk sprawił, że reżyser stał się bardzo zrelaksowany. Położył się blisko brzegu i czerpał radość z tak bliskiego obcowania z przyrodą.

W prześwicie między drzewami pojawiła się mgła. Usiadła na ściółce i przez chwilę przyglądała ptakom. Wiatr odpoczywał na wierzchołku dębu i przelatującym sójkom rzucał żołędzie. Po jakimś czasie mężczyzna odwrócił się plecami do wody i klęcząc rozejrzał dookoła. Znowu, tylko tym razem wyraźniej, słychać było kwestię jelenia. Mężczyzna wiedział, że jest mało prawdopodobnym, aby ten byk, sumiennie przygotowujący się do roli, zagrał u boku gwiazdy. Nie o tej porze dnia. Leśny celebryta filmowy nie tak dawno leżał niedaleko miejsca, gdzie teraz klęczał reżyser. W myślach twórcy była wizualizowana scena z udziałem sławnego aktora. Nadbiega z prawej strony. W linii prostej kieruje się w lewą. Niespiesznie. Zrelaksowany. Tak cicho, jak tylko on potrafi. Patrzący przed siebie miodowożółtymi oczami. Mężczyzna wzniósł wzrok ku niebu i szepnął: „proszę”. Z prawej strony zauważył ruch. Biegł bezszelestnie. Łapy unosiły się do góry z taką lekkością, jakby odbijały się od niewidzialnej trampoliny. Spojrzenie skupione. Mijał świerki slalomem. Język wystawiony. Zęby błyskały w pojedynczych promieniach słońca. Sierść lśniła niczym biżuteria. Mężczyzna na klęczkach. Jego powieki się zablokowały. Już wcześniej zasłonił do połowy twarz, a na dłonie założył rękawiczki. Aparat był przełączony na filmowanie, ale bez ustawionej ostrości. Słynny leśny aktor dobiegł na odległość kilku metrów i się zatrzymał. „Dubla nie będzie”. Usłyszane w myślach słowa sparaliżowały reżysera. Kręcił obiektywem i regulował jakość obrazu. Gwiazdor dał mu naprawdę dużo czasu. W końcu zawrócił i odbiegł na odległość kilkunastu metrów. Dopiero jak odchodził, mężczyzna włączył aparat i nagrał fragment jego ciała.

To był słoneczny wiosenny poranek. Kolejna wędrówka puszczańskimi drogami. Mijałem młodnik i nagle usłyszałem trzask, po którym nastąpiła chwila ciszy, a potem zadudniła ziemia. Odtworzyłem te dźwięki kilkukrotnie w swojej głowie, jakbym przewijał magnetofonową kasetę z ulubionym muzycznym nagraniem. Teraz byłem niemal pewny, że przed momentem uciekał przede mną jeleń. Szedłem przed siebie w zamyśleniu, z którego wyrwało mnie intensywne bujanie się gałęzi. Jeleń! – wykrzyknąłem, a kiedy zobaczyłem kto jest odpowiedzialny za ten ruch roześmiałem się. Wiewiórka uniosła ogon i przez moment zasłaniała nim pyszczek. Być może ją też to rozbawiło, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Fot. Radosław Pietkiewicz
To był słoneczny wiosenny poranek. Kolejna wędrówka puszczańskimi drogami. Mijałem młodnik i nagle usłyszałem trzask, po którym nastąpiła chwila ciszy, a potem zadudniła ziemia. Odtworzyłem te dźwięki kilkukrotnie w swojej głowie, jakbym przewijał magnetofonową kasetę z ulubionym muzycznym nagraniem. Teraz byłem niemal pewny, że przed momentem uciekał przede mną jeleń. Szedłem przed siebie w zamyśleniu, z którego wyrwało mnie intensywne bujanie się gałęzi. Jeleń! – wykrzyknąłem, a kiedy zobaczyłem kto jest odpowiedzialny za ten ruch roześmiałem się. Wiewiórka uniosła ogon i przez moment zasłaniała nim pyszczek. Być może ją też to rozbawiło, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Fot. Radosław Pietkiewicz

Po tym wszystkim długo jeszcze klęczał. Przepełniały go rożne emocje. Od wdzięczności, radości, miłości, do smutku i złości. Miał ochotę jak najszybciej odszukać rudą wyrocznię i usłyszeć od niej, że się myliła. Chciał aby go zapewniła, że jeszcze nie raz będzie miał okazję powtórzyć tą wyjątkową scenę. Wstał i udał się w drogę powrotną. Będąc na skraju lasu zobaczył, że na polu wyleguje się grupa aktorów, z którą posiada ujęcie we mgle. Słoneczne światło, przedzierające się przez niskie chmury, odbijało się od ciemnobrązowych rogów. Padało na poszczególne, potężne sylwetki niczym sceniczne światło. Reżyser postanowił, że sfilmuje ich z ukrycia. Spokojnie przygotował cyfrowe urządzenie. Już miał włączyć nagrywanie, kiedy z boku usłyszał szelest oraz znajomy głos. „A nie mówiłam, dubla nie będzie!”. Sprawnym ruchem skierował obiektyw na tę rudą czarownicę i zmieniając ustawienia aparatu wykonał kilka fotografii. Tak szybko jak się pojawiła, tak zniknęła. Był zadowolony, że udało mu się ją uwiecznić. Pragnął za nią wykrzyczeć: „A jednak!”. W mieszkaniu zamierzał dokładnie przestudiować każdy szczegół jej wyglądu. Cyknął jeszcze kilka zdjęć artystom z pola i z dłonią wiatru na ramieniu, pomaszerował do auta.

Kiedy szli, zrozumiał słowa rudej. Przecież, to nie była klątwa, a fakt. Niedaleko drogi usłyszał głośne, pojedyncze wycie. Po drugiej stronie lasu potężny ryk. W następnej, sfilmowanej przez niego bajce, niemożliwe stanie się możliwym. Dubla nie będzie ponieważ reżyser filmujący teraźniejszość go nie potrzebuje, a ona scenariusza, żeby była bajkowa.

Radosław Pietkiewicz

Radosław Pietkiewicz – miłośnik wszystkich istot żywych, głównie wilków. Ma zainteresowania artystyczne, inspiruje się obserwacją przyrody, ludzi i samego siebie. Spaceruje leśnymi ścieżkami, fotografuje faunę i florę. Pisze opowiadania, rymowane historie oraz bajeczki, które ilustruje autorskimi fotografiami. Twórczością dzieli się z odbiorcą na fanpage „Malowanie Słowem” facebook.com/radoslawPiet. Z wykształcenia ekonomista oraz opiekun medyczny. Prezes Fundacji Inicjatyw Społecznych „Impuls”, na co dzień pracuje jako opiekun środowiskowy w MOPS w Giżycku.