Jestem śmieciem
Obrazki pozaludzkie
Z pradawnych prochów powstałam, ale w proch się nie obrócę, a przynajmniej nieprędko. Ciało mam delikatne i gładkie, białawo-przezroczyste, niby łatwo mnie rozerwać, a jednak czy to w całości, czy w najmniejszych nawet częściach jestem praktycznie niezniszczalna.
I wcale mnie to nie cieszy.
Matka moja Nafta, ojciec mój Polietylen. Złączył ich człowiek i nawet czas nie może ich rozdzielić. Z czasem mam zresztą na pieńku. Jak to jest, że szczątki ryb, koralowców, trylobitów, widłaków, skrzypów i pierwszych iglastych potrzebowały setek milionów lat, żeby dać życie mojej babci Ropie Naftowej i dziadkowi Gazowi Ziemnemu, którzy przez kolejne miliony sobie spokojnie spoczywali pod ziemią, a ludzie rozumni wykończą ich oboje w zaledwie 200 lat?
Czym sobie człowiek zasłużył na rozciąganie i skracanie czasu według swoich upodobań, że tu przyspiesza spalanie, a tam przedłuża rozkład?
Zaprawdę powiadają amerykańscy naukowcy, że przy obecnym tempie wydobycia paliw kopalnych za 50 lat nie będzie już ni ropy, ni gazu. I wówczas zostaniemy po nich tylko my, foliowe sieroty, nanoplastikowe śmieci. Na wiecznym wygnaniu w glebie i skałach, morzach i oceanach, rozwiewane wiatrem, przenoszone w tkankach sałaty i świerka, muchy i krowy.
Kim jestem? Czym jestem? Przecież powstałam z wody, ognia, powietrza i ziemi, ale nie narodziłam się pod żadną jasną czy ciemną gwiazdą, tylko pod jarzeniówką w chemicznym laboratorium. A skoro się nie urodziłam, to i nie umrę?
Dlaczego i po co powołano mnie na ten świat?
Czy istnieję wyłącznie w celu wygodnego pakowania zakupów przez miliardy osób ludzkich, dla 15-minutowej służby od sklepu do domu?
Jedno, na co na pewno nie mogę narzekać, to na samotność. Dużo nas, dużo nas do przenoszenia chleba! Dużo nas w mieszkaniach, osiedlach, dzielnicach, miastach, aglomeracjach, w żółtych koszach, na wysypiskach. Dużo nas – i naszych pozostałości – w gniazdach bocianich, w norach lisich, w babrzyskach dziczych, w korzeniach brzóz, w mleku karmiącej matki i krwi noworodka.
Ale najwięcej to nas jest w oceanach. Sześć razy tyle, co planktonu i ciągle coraz więcej.
Zawsze chciałam zobaczyć polskie morze, załopotać jak żagiel poruszany bryzą, poczuć wolność, stopić się w jedno z ruchem fal. Jednak nie za taką cenę!
Był czerwiec, końcówka roku szkolnego, ostatnie dni przed wakacyjnym sezonem. Razem z innymi torebkami foliowymi wisiałam sobie na haczyku wewnątrz budki z drożdżówkami, u wejścia na plażę w Gdańsku-Brzeźnie. Leniwe popołudnie wolno płynęło w kierunku podwieczorku, sprzedawca gapił się w ekran telefonu, na oknie brzęczała pojedyncza mucha. Przez przybrudzoną szybę widziałam żółty piasek, niebieską wieżyczkę ratownika i hen w oddali szarobłękitną wodę zlewającą się w jedno z zachmurzonym niebem.
Senną atmosferę zakłóciło nagłe sapnięcie. I władczy głos:
- Da mi pan tę drożdżóweczkę z truskawkami, tę największą. O, i jeszcze drugą z serem. Ale osobno mi pan zapakuje, higienicznie ma być. Panie, pół godziny od parkingu idę, na głodnego, co to jest, żebym tak daleko od plaży musiał zaparkować! Ile się należy?
- Dziewiętnaście dziewięćdziesiąt.
- Panie, coś pan! Za tyle to ja cały obiad zjem w makdonaldzie! No ale jak raz nabrałem chęci na te drożdżówki... niech stracę...
- Drukować potwierdzenie?
- A pewnie, pokażę żonie ten paragon grozy, niech wie, co mnie kosztuje wyjazd nad polskie morze! Chciałem do Bułgarii, ale jak się kobita uprze...
Bardzo krótko otaczałam sobą pulchne, słodkie, truskawkowe ciasto. Zaraz po jego zjedzeniu nasz nabywca niedbale rzucił mnie w piach. Nie dotknęłam go jednak. Zawiało od lądu, zakręciło mną, podrzuciło w stronę wody. Wreszcie! Moje delikatne i gładkie, białawo-przezroczyste ciało unosiło się w ciepłym Bałtyku. Z zachwytem poddawałam się wodzie, fale miotały mną o piasek i porywały z powrotem, niemal rozpływałam się w pędzącej na ich grzbietach pianie. I jeszcze, i jeszcze, mogłabym tak się unosić i opadać do końca życia.
Czyjego życia?
Nocna bryza wywiała mnie dalej na głębokie morze, chociaż unosiłam się blisko powierzchni. Całkowicie poddałam się powietrzu i wodzie. Mijały mnie meduzy i glony. Wtem od spodu podpłynęła mała foczka, nieco zaspana, chyba chciała nabrać powietrza. Wplątała się głową w moje uchwyty, zacisnęła je sobie na szyi. Dławiła się, dusiła i topiła przez dłuższą chwilę. Nic nie mogłam zrobić.
Towarzyszyłam jej, martwej, przez kolejne dni i noce, już to zapadając w letarg, już to złorzecząc niebiosom, a może tej ślepej suce ewolucji. Nie chcę dalej być śmieciem! Chcę wrócić do obiegu materii, włączyć się w przemiany energii, ponownie połączyć się z Życiem!
Barbara Ewa Wojtaszek
Inspiracja: „Plastikowa torba, która żyje zaledwie kilkanaście minut, rozkłada się nawet 300 lat”. Cytat za: wyborcza.pl/AkcjeSpecjalne/7,178992,27023173,na-poczatku-byla-ropa-ale-jak-powstala-z-niej-butelka.html.
Barbara Ewa Wojtaszek – edukatorka (głęboko)ekologiczna, prezeska zarządu Fundacji Klub Myśli Ekologicznej, kotrenerka Szkoły Integralnej Ekopsychologii oraz organizatorka Koalicji Śląskie Kwitnące.