O książce „Wolność dla zwierząt”
Jest to książka o ludziach, którzy uwalniają zwierzęta z laboratoriów badawczych i pseudobadawczych. Wiadomości o losie więzionych zwierząt, zaiste koszmarnym, zbulwersowały ich tak bardzo, że gotowi są narazić się na szykany władz, długoletnie więzienie, niezrozumienie wśród najbliższych osób.
PETA, People for the Ethical Treatment od Animals (Ludzie na Rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt) to organizacja istniejąca oficjalnie, chociaż nie hołubiona przez władze. Ma swoją siedzibę, wydaje czasopismo. Jej amerykańska kierowniczka, Ingrid Newkirk, napisała książkę o założycielce ALF – Animal Liberation Front (Front Wyzwolenia Zwierząt) w Stanach Zjednoczonych, którą nazywa fikcyjnym imieniem Valerie. Bo ALF działa w pełnym ukryciu. Jego działacze zajmują się zbieraniem informacji o istniejących laboratoriach, co jest bardzo trudne, po czym włamują się do nich, uwalniają jak najwięcej zwierząt, zabierają dokumentację, szukają bezpiecznego schronienia dla uwolnionych istot oraz informują opinię publiczną o tym, co zobaczyli w środku.
Najpierw więc trzeba dowiedzieć się, jak naprawdę przebiegają doświadczenia, w jakich warunkach pędzą życie ich ofiary; kim są ci badacze, jak ten swój materiał badawczy traktują. I czy te badania na pewno są niezbędne dla nauki. Lecz to właśnie trzymane jest w ścisłej tajemnicy przed społeczeństwem, dostęp do laboratoriów mają jedynie pracownicy, o uzyskanie pozwolenia na kontrolę jest bardzo trudno. Dlaczego? Jeśli te badania są tak niezbędne dla nauki czy dla zdrowotności ludzi, to przecież powinno się chętniej informować o nich społeczeństwo. Prace te są finansowane z pieniędzy podatników, mają więc oni prawo wiedzieć, na co przeznacza się ich pieniądze.
Kandydaci na aktywistów przygotowują się do działania. Valerie trafia do obozu szkoleniowego w Anglii – gdzie? Nie wiadomo dokładnie, przez ostatni odcinek drogi jest wieziona z zawiązanymi oczami. Polskiego czytelnika zainteresują metody działania w konspiracji; wprawdzie mamy własne długie tradycje w tej dziedzinie, jednak pomysły Brytyjczyków i Amerykanów mogą zainspirować polskich działaczy. Uczestnicy obozu nie znają wzajemnie swoich nazwisk ani personaliów; na wstępie zostają poddani rewizji osobistej, czy nie noszą aparatów do nagrywania. Rewidowane są również ich portfele i przeglądane dokumenty. Nie wolno posługiwać się telefonem, nie wolno robić notatek. W rozmowach w trakcie akcji posługują się zaszyfrowanym słownictwem. Na obozie roztrząsane są filozoficzne podstawy działania: ludzki egoizm gatunkowy, dlaczego pozbawia się inne stworzenia prawa do życia. Uczestnicy przyswajają sobie wiele umiejętności. Na przykład metody walki i obrony: jak wytrącić broń przeciwnikowi, jak uwolnić się z jego uchwytu. Jak posługiwać się krótkofalówką; jak wyłączyć alarm przez rozłączenie przewodów, jak sprawdzić, czy w pomieszczeniu jest ukryty alarm; jak bezdźwięcznie usunąć szybę; jak haczykiem z drutu otwierać zamki i jak je blokować, jak przekraczać wysokie ogrodzenie z drutu kolczastego; jak unieruchomić samochód – i wiele innych pożytecznych umiejętności. A także jak opiekować się cierpiącymi zwierzętami.
Valerie wraca do USA. Zaczyna poszukiwać współpracowników i zdobywać informacje, w czym pomaga jej PETA. Powstaje ALF. Jego działalność będzie finansował przyjaciel Valerie, zamożny biznesmen.
Oto przykład takiej akcji: Instytut Badań Behawioralnych. Doktor T., pracujący z małpami, zajmuje się ich okaleczaniem i „monitorowaniem procesu rehabilitacji”. Gabinet tego pana zdobią małpie czaszki; z wysuszonych małpich dłoni wykonano popielniczki. On sam pozwolił uwiecznić się na zdjęciu, jak droczy się z makaką, której uprzednio pousuwał palce: teraz częstuje ją rodzynkami i z szyderczym uśmiechem obserwuje, jak wygłodniałe zwierzę na próżno usiłuje je podnieść. Owe „procesy rehabilitacji” przebiegają w totalnym brudzie i bałaganie, w pomieszczeniach nigdy niesprzątanych, pełno w nich karaluchów, biegają szczury. W ciasnych, półmetrowych klatkach zalegają nieusuwane odchody, panuje przejmujący odór. Okaleczone małpy karmi się przeterminowaną żywnością; nigdy nie zmienia się im bandaży, wiele z nich ma zainfekowane rany. Są półobłąkane od nieustannego stresu: kołyszą się bez przerwy, obgryzają swoje członki, wykonują inne bezsensowne ruchy.
W tym przypadku obrońcom zwierząt udało się doprowadzić do nalotu policji na placówkę badawczą, gdzie oficjalnie stwierdzono cały szereg uchybień w zakresie higieny i traktowania zwierząt. Kilkanaście małp zostało uwolnionych, a doktorowi T. wytoczono sprawę sądową. Zwierzęta umieszczono w prywatnym domu, pod opieką weterynarza, gdzie powoli dochodziły do siebie. Jednak Instytut wynajął bardzo dobrych prawników, cały proces odbył się pod silnym naciskiem środowiska naukowego. Sąd orzekł, że małpy są własnością doktora T. i muszą zostać mu zwrócone. Wówczas ich obrońcy pod osłoną nocy wynieśli zwierzęta z ich tymczasowego schronienia i wywieźli je w nieznane miejsce. Sprawa ciągnęła się dalej, ze zwrotami to w jednym, to w przeciwnym kierunku. Gdy jedna z instancji uznała doktora T. winnym, on wniósł apelację i poprosił o wsparcie szereg osób ze środowiska naukowego. Ci oczywiście przedstawili sprawę ze swojej strony. „Walczą w obronie biznesu badań naukowych” – powiedziano o nich. „To jest biznes” – orzekł ktoś inny. Ostatecznie zwierzęta musiały wrócić do doktora T.
Sytuacja będzie się powtarzała. Członkowie ALF będą wykradali zwierzęta i dokumentację, po czym informowali społeczeństwo w jakich warunkach są trzymane są i jak się traktuje zwierzęta doświadczalne. Czasem doprowadza się do oskarżenia i procesu sądowego, lecz na ogół sprawcom udaje się ujść bezkarnie. Do laboratorium nie wolno wejść nikomu z zewnątrz, nawet policja musi mieć nakaz sądowy – w takich warunkach nietrudno o nadużycia. Sprawy sądowe kończą się umorzeniem lub udzieleniem błahej przestrogi – wszak działalność ta leży w interesie ministerstwa zdrowia i wielu innych osób. W komisjach do spraw zwierząt laboratoryjnych zasiadają ludzie z tej samej branży, zatwierdzają nawzajem własne protokoły, a gdy któryś z nich zostanie oskarżony o okrucieństwo, energicznie wybielają jego osobę i działalność. „Wsadza się za kratki tych, co nielegalnie uwalniają zwierzęta z rąk tych, którzy je legalnie torturują” – pisze z goryczą autorka. I dalej: „Osoba odpowiedzialna za te doświadczenia jest obecnie dyrektorem Instytutu Badań nad Zwierzętami przy Ministerstwie Zdrowia”.
Gdzie więc szukają wsparcia działacze ALF? W opinii publicznej. Natychmiast po każdej akcji ALF wysyła do PETA kopie dokumentów znajdowanych w laboratoriach, zdjęcia, filmy i nagrania. PETA organizuje konferencje prasowe. Dziennikarze podchwytują temat i nagłaśniają sprawy. Obywatele oglądają na własne oczy, co się wyrabia za ich pieniądze w imię nauki i ochrony zdrowia. Są poruszeni. Społeczeństwo dotychczas obojętne, bo nieświadome, nagle budzi się. I stwierdza, że to, co ludzie wyrządzają zwierzętom, jest nie do przyjęcia.
Jaka siła porusza członków ALF? „Sprzeciw wobec zniewolenia i bezsilności wywołanych przez chciwość i zachłanność”. Oni sami pozostają niewidzialni i bezimienni – zdemaskowanie jest niebezpieczne, ze społeczeństwem kontaktują się poprzez PETA. Oczywiście PETA także narażona jest na szykany. Lecz „Jeśli nikt nie narazi się na karę za łamanie prawa, to sprawy dalej tak będą biegły”.
Oto członek marynarki wojennej poinformował działaczy ALF, że w jego placówce dokonuje się doświadczeń na zwierzętach. Pracowników ostrzeżono, by ich emocje nie ważyły się kolidować z pracą. Ostrzeżenie to okazało się aż nadto potrzebne: psy i małpy, unieruchomione w specjalnych fotelach i poddane działaniu napromieniowania radioaktywnego zostały spalone do kości; oślepione, o pustych oczodołach, jeszcze żyły. Inne doświadczenia dotyczyły wpływu zanurzenia w komorze podwodnej. Zwierzętom pękały bębenki w uszach, krwawiły – czy to coś nowego? Eksperymenty powtarzano w nieskończoność, nie miało to nic wspólnego z nauką, przez dziesiątki lat nie wniosło niczego nowego do skarbca ludzkiej mądrości – jest nawet zapisana uwaga, że wyniki doświadczeń na psach nie mogą być ekstrapolowane na ludzi – lecz fundusze płynęły; działalność przynosiła prestiż, pozycję i wynagrodzenie. Źródło tego prestiżu i tych wynagrodzeń, psy, leżą na betonowej podłodze, w klatkach tak przepełnionych, że walczą ze sobą i zagryzają się na śmierć – ich rany pozostają zainfekowane i nie leczone. Do kości wstrzykuje się im substancje zakażone bakteriami, kości słabną, zwierzęta leżą z połamanymi nogami, lecz pozostawia się je bez opieki weterynaryjnej.
Dziennikarze, którym wyświetlono film z tego laboratorium, są poruszeni. Proszą o pozwolenie wejścia tam, lecz im odmówiono. Nagłaśniają sprawę, a następnie otrzymują mnóstwo telefonów od różnych ludzi. Do opinii publicznej dotarło, że ich marynarka wojenna ma coś do ukrycia. Owszem, ma jeszcze inne sprawy: wykorzystuje się delfiny do zadań podwodnych, jak wyszukiwanie min lub ich podkładanie. Chyba nie są to czynności miłe dla nich, gdyż wiele zwierząt ginie wskutek stresu, inne popełniają samobójstwa. Kolejne tajne doświadczenia: strzela się do zwierząt z nowych gatunków broni i bada się skutki: jakim uszkodzeniom uległy tkanki. Ten nonsens był tak oczywisty i tak kosztowny, że gdy ujawniły go media – minister obrony wydał zakaz strzelania do zwierząt. Więc jednak sprzeciw wobec okrucieństwa zaczyna przynosić skutki.
Inne koszmarne laboratorium wykryto na Uniwersytecie Pensylwańskim – wykryto, gdyż znajdowało się w piwnicy, wejście miało zakamuflowane. Nikt z zewnątrz nie miał tam wstępu. Nie było możliwości wyprowadzenia znajdujących się tam małp, więc tylko pozabierano kasety wideo i dokumenty. Zniszczono przy tym komputery, sprzęt wideo, dyski. Zadawanie strat materialnych ma na celu zniechęcić firmy ubezpieczeniowe oraz sponsorów tych, którzy eksploatują zwierzęta – żeby dotkliwie dać się we znaki ludziom czerpiącym zyski z takiego procederu.
Przy kopiowaniu kaset okazało się, że laboratorium to działało dla firmy produkującej kaski ochronne. „Praca” polegała na różnych metodach roztrzaskiwania głów małpom. Na jednej z kaset uwieczniono scenę, jak eksperymentatorzy kpią i wyśmiewają się z poszkodowanej małpy. Na innej – wstrzykiwanie do mózgu formaldehydu. Nie stosuje się tam środków przeciwbólowych, natomiast podaje się małpom środki odurzające, wzmagające lęk i inne doznania.
Film zmontowany z tych materiałów okazał się „porażający”. Wyświetliły go liczne stacje telewizyjne. Eksperci weterynarii poparli stanowisko obrońców zwierząt i podali w wątpliwość sens doświadczeń. Ministerstwo rolnictwa przeprowadziło inspekcję placówki; stwierdzono tam bardzo liczne przypadki łamania ustawy o ochronie zwierząt. Postawiono wniosek o usunięcie stamtąd małp. Podniosła się fala społecznego protestu; dotarła do Kongresu. Członkowie Kongresu domagają się wstrzymania doświadczeń; uniwersytet pensylwański i ministerstwo zdrowia zostały zasypane listami protestacyjnymi. Pani minister zdrowia zleciła wstrzymanie funduszy dla tej placówki. Potem, po zmianie na stanowisku ministra, wznowiono jej finansowanie, a samo ministerstwo opracowuje plan walki z narastającym ruchem obrońców zwierząt. Ale sprawa już zatoczyła szerokie kręgi. Studenci Uniwersytetu Pensylwańskiego kwestionują sens eksperymentów i bojkotują zajęcia z wiwisekcji, a pracownicy zaskarżają uczelnię i domagają się, by wstrzymać torturowanie i uśmiercanie zwierząt. Wskutek tych działań zmniejszono dotacje dla wydziału weterynarii.
Przytoczmy jeszcze jeden przykład błysku ludzkiego geniuszu. Na Uniwersytecie Kalifornijskim przeprowadza się program dotyczący utraty wzroku. Najpierw trzeba odebrać matkom-makakom ich nowonarodzone dzieci; takiemu maleństwu zszywa się powieki – niedbale i nieprofesjonalnie – i zakłada bandaż na oczy, żeby uczynić je niewidomym. Po czym przymocowuje się do głowy plastikowe pudełko, w którym mieści się urządzenie emitujące sygnały dźwiękowe. Pudełko jest niemal tak duże jak sama małpka i na tyle ciężkie, że ona nie może go utrzymać; głowa stale opada, zwierzę nie może się położyć. Laboratorium to zamierzało czerpać dochody z zastosowania owego urządzenia.
Dokumentację tego programu PETA przesłała do organizacji niewidomych z zapytaniem, czy takie urządzenie istotnie mogłoby czemuś służyć. Lecz przewodniczący organizacji był oburzony okrucieństwem eksperymentów i marnotrawstwem funduszy. Wystąpił w filmie, który jednoznacznie potępił ów program. W odpowiedzi winni zaprzeczyli wszystkiemu i dążyli do zatuszowania sprawy, co im się udało, gdyż odpowiedzialne za to ministerstwo zdrowia nie chciało, by ujawniono brak kontroli z ich strony.
Oczywiście, po każdej akcji poszkodowane laboratorium ogłasza szeroko, jaką krzywdę wyrządzono nauce i naukowcom. Ubolewa się nad przerwaną serią cennych doświadczeń i wylicza szkody w dolarach. Czasem sięga się po bardziej perfidne metody: ogłasza się na przykład, że uwolnione zwierzęta są zakażone jakąś chorobą i teraz ich kontakt z ludźmi grozi rozwojem epidemii. Wtedy włącza się PETA: rozpoznaje sytuację i ogłasza, co dzieje się naprawdę.
W wyniku kolejnej akcji i kolejnego ujawnienia warunków, w jakich przetrzymuje się zwierzęta, ministerstwo zdrowia przeprowadziło inspekcję we wskazanej placówce i stwierdziło cały szereg skandalicznych zaniedbań. Wstrzymano dotacje na doświadczenia, więc wstrzymano także przeprowadzanie doświadczeń, winnych ukarano grzywną. Wzrasta świadomość obywateli i ich oburzenie. Kongres musi wprowadzić poprawki do Ustawy o Ochronie Zwierząt i powołać komisję kontrolującą doświadczenia, a złożoną z osób nie związanych z „naukowym biznesem”. Czy to satysfakcjonuje obrońców zwierząt? Na krótko; zbyt wiele osób jest od tego biznesu uzależnionych finansowo. Wskutek zakulisowych rozgrywek wprowadzenie poprawek zostało anulowane.
I dalej toczy się walka. Obrońcy ogłaszają: szympansy nie umierają na AIDS, więc opracowanie dla nich szczepionki nie ma sensu w odniesieniu do ludzi. A jednak dalej zakaża się je tą chorobą, teraz, kiedy już są zagrożone wyginięciem. Odwiedziny Jane Goodall (znanej obrończyni szympansów) we wskazanym laboratorium i jej interwencja wymusiły zmianę warunków ich życia. Ale placówka nadal działa i nadal zajmuje się zakażaniem naczelnych ludzkimi chorobami.
Wojna rozwija się: ministerstwo zdrowia coraz intensywniej zwalcza rosnący w siłę ruch obrońców zwierząt; zwala się na nich rozmaite zaistniałe trudności i kłopoty – to stary trik, znamy go z własnego podwórka. Badacze usprawiedliwiają każdą okropność, potrafią przytaczać fałszywe dane, obrońców zwierząt obrzucają najgorszymi wyzwiskami, od terrorystów zaczynając. Obrońcy replikują: „Te badania niczego nie wniosły”, „Robicie kariery kosztem torturowania zwierząt”, „Wasza bezduszność przynosi hańbę środowisku naukowemu”. Cytują Gandhiego: „Doświadczenia na zwierzętach są na tym świecie największą zbrodnią”.
ALF ma swoje grupy wspomagające, osoby, które nie chcą łamać prawa, lecz zbierają fundusze, pomagają uwięzionym działaczom, wyszukują sympatyków. Uwolnionymi zwierzętami opiekują się weterynarze, choć grozi im to utratą licencji. Wszyscy oni uważają, że obojętność wobec przemocy jest przyzwoleniem na nią. I że „diabeł tryumfuje tam, gdzie dobrzy ludzie nic nie robią”.
Książka liczy 374 strony. Materiał niezwykle cenny, podano fakty ze starannie ukrywanej rzeczywistości laboratoriów, w których dokonuje się doświadczeń na zwierzętach, a także metody działania obrońców zwierząt. Byłoby lepiej, gdyby autorka ograniczyła się do przedstawienia tych faktów i zawarła je w postaci obszernego reportażu. Lecz chciała ona ten zasób informacji poszerzyć o różne kwestie z życia Valerie i innych osób, sądząc że dodadzą one tekstowi atrakcyjności. I to raczej się nie udało – pomieszane sceny z teraźniejszości, z przeszłości, z akcji i z życia prywatnego, błahe dialogi, wszystko to utrudnia śledzenie głównego wątku. Chwilami nawet denerwuje, gdy bezpośrednio po dość koszmarnym opisie doświadczeń – Valerie zrobiła sobie filiżankę herbaty i obserwowała wschód słońca. Albo gdy pracownikowi laboratorium polecono wykonać doświadczenie, nie wiadomo czemu służące, by unieruchomionej na specjalnym fotelu małpie zadawać „bodziec okaleczający” – ból w różnych częściach ciała. – I co? – pytamy ze skurczonym sercem. Nie wiadomo co dalej, następny akapit opowiada już o czymś innym.
Lecz oczywiście walory faktograficzne czynią tę książkę niezmiernie interesującą i godną polecenia.
Na koniec, do dyskusji na temat potrzeby prowadzenia doświadczeń na zwierzętach dorzucę swój głos. Wiemy już bądź zaczynamy rozumieć, że szansa na dalsze przeżycie ludzi to zgoda na współżycie z innymi istotami – współżycie, nie ich eksploatacja. Traktowanie zwierzęcia jak przedmiotu jednorazowego użytku jest zaprzeczeniem takiego nastawienia i przynosi nam szkodę, nie pożytek. Tak właśnie! Umiemy komponować skuteczne leki, konstruować pomysłowe urządzenia diagnozujące i przeprowadzać skomplikowane operacje. Do zasobu naszej wiedzy musimy dodać przypomnienie, że życiu każdej istoty i jej cierpieniu należy się szacunek. I włączyć ten szacunek do dalekowzrocznej dbałości o zdrowie.
Halina Dobrucka
Ingrid Newkirk, Wolność dla zwierząt. Prawdziwa historia Animal Liberation Front, tłum. Roman Rupowski. Wydawnictwo „Vega!Pol”, Opole 2005.
Kontakt z wydawcą: Wydawnictwo „Vega!Pol”.
Roman Rupowski, ul. Rybacka 4/16, 45-003 Opole, tel. 77 453 68 95; 600 074 740
e-mail: namor2@o2.pl, vivapol.most.org.pl