DZIKIE ŻYCIE

Michowskie opowieści

Krzysztof Wojciechowski

Wraz z końcem 2005 r. ukazała się książka pt. „Dziwy spod strzechy i wierzbowej dziupli”. Osoba autora, a raczej redaktora tej niewielkiej książeczki nie jest czytelnikom „Dzikiego Życia” obca. Jest nim bowiem Michał Chomiuk, prezes Stowarzyszenia Ekologiczno-Społecznego „Zielona Swoboda” z Michowa na Ziemi Lubartowskiej. Michał wraz ze swoim stowarzyszeniem od wielu lat prowadzi kampanię na rzecz ochrony enklawy dzikiej przyrody „Las Bankowy” oraz Doliny Dolnego Wieprza. Jednakże działalność kampanijna i ochrona przyrody to nie jedyne zajęcia aktywistów z Michowa. Zajmują się oni ponadto szeroką edukacją ekologiczną oraz dokumentowaniem lokalnej wiejskiej tradycji, historii i folkloru.

I owocem takiej właśnie pracy jest książka, którą chciałbym tu zaprezentować. Jest ona zapisem różnorodnych opowieści, legend, podań i wspomnień zasłyszanych we wsiach w okolicach Michowa. Michał zebrał je i uporządkował. Przeczytawszy te „wierzbowe dziwy”, pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi na myśl było to, że jest to książka na wskroś bioregionalna. Silnie zakorzeniona w lokalnej specyfice i folklorze wiejskim, ale też i w przyrodzie charakterystycznej dla tego obszaru. To tutaj bowiem, w równinnym terenie doliny Wieprza znajdują się bagienka, w które czarty i utopce zawsze wciągać chciały nieostrożnych wędrowców. Tu czarny koń uwodził na trzęsawiska, a w zbożu buszował czarny baranek – diabeł zbożowy. Takich i podobnych opowieści pełna jest cała książka. Czytelnik brnąc w tę gęstwinę wiejskich wierzeń, czarów i przesądów nie może wyjść z podziwu, jak wielka i pełna jest wyobraźnia ludowa, potrafiąca zawsze i wszystkie zjawiska życia wyjaśnić. Niekiedy ogarnia szczery, niepohamowany śmiech, gdy czyta się, iż najlepszym sposobem na odczynienie uroku jest omiatanie zauroczonego stworzenia chłopskimi kalesonami tudzież porządny ochrzan tego, który urok zadał, zaś sposobem na odczynienie zaczarowanego mleka jest wylanie go do wychodka. Wprawia w zadumę wszechstronne wykorzystanie licznych ziół, z których najcenniejszym jest rozchodnik, bo „mo łogrumno moc” i rozsyła chorobę na wszystkie strony, byle dalej od ciała. Za to połunicek, zwany również grzmotkiem, grzmocił kamienie nerkowe na drobny piasek, a jednocześnie chronił dom od grzmotów.

Okładka
Okładka

Różnorodność i znaczny stopień odrealnienia prezentowanych w książce opowieści sprawiają, że momentami czyta się ją jak fantastykę Andrzeja Pilipiuka, który historie o Jakubie Wędrowyczu, wiejskim egzorcyście, znachorze, kłusowniku i bimbrowniku, niechybnie również z podobnych ludowych opowieści wywodzi. Innym razem czytane treści przywodzą na myśl książkę Krzysztofa Czarnoty „Czartoria Kraina Kuhailana”, w której buczyny na Działach Grabowieckich „zasiedla” on strzygami, południcami, Kosmatymi Rumunami i Babkami Onegdajkami. Jeszcze innym znów razem zebrane przez Michała opowieści mają coś z mądrości ludowych, zawartych w książce „Na Bugu we Włodawie”. Tamta pozycja była ukoronowaniem siedmioletniej pracy studentów i pracowników Katedry Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego. Zebrali oni i „przetworzyli naukowo” opowieści zasłyszane na Polesiu w okolicach Włodawy. Pełno w niej opowiadań autentycznych, ale nierzadko trafiają się historie o „rucianych ludziach – Ufach”, o fałszywej „Matce Boskiej”, którą należało bić batem po nogach, a wtedy zamieniała się w diabelskie złoto, o opętanych domach i miejscach, w których straszy czy ciągnących się kilometrami lochach. Z pewnością jednak michowskie historie mają swój niepowtarzalny charakter, a wszystkie razem tworzą barwną i niepowtarzalną całość, będącą odzwierciedleniem specyfiki tego regionu.

O ile treściowo i tematycznie opisywana książka jest absolutnie oryginalna i ciekawa, o tyle jej strona graficzno-edytorska jaskrawo kontrastuje z walorami merytorycznymi. Normalnie bowiem w spisie treści przy tytułach rozdziałów umieszcza się również numery stron, od których się one rozpoczynają. A tego w książce Michała nie ma. Nie jest natomiast rzeczą powszechnie praktykowaną umieszczanie na stronie tytułowej wielkiego logo sponsora i podziękowań zamiast tytułu – a tak właśnie jest w opisywanej pozycji. W tekście rażą edytorskie „niedoróbki”, a nieraz i błędy. Niejako odskocznią dla oczu zbyt wrażliwych na błędy są na szczęście rysunki do poszczególnych opowiadań, wykonane mistrzowsko przez redaktora.

Jednak mimo tych wszystkich wad, które tak naprawdę nie wpływają na treść książki, bardzo gorąco ją polecam. Sądzę, że może ona stanowić motywację dla innych bioregionalistów, by również chodzić od chaty do chaty, rozmawiać ze starszymi, spisywać i dokumentować to, co odchodzi, umiera wraz z ludźmi i ginie często bezpowrotnie. Myślę, że winno to być również ważnym kierunkiem w naukowych badaniach etnograficznych czy lingwistycznych (wspominany już wrocławski przykład niech będzie poparciem tej tezy). Nie zapomnę mego zdziwienia, kiedy przeglądając tematy prac magisterskich na kierunku filologia polska uniwersytetu, na którym pracuję, kilkakrotnie powtarzały się prace „wałkujące” na wskroś i po raz n-ty Mickiewicza, Słowackiego i Norwida. Nie było zaś tego typu bioregionalno-lingwistycznych tematów. A szkoda, bo na Norwida zawsze będzie czas, a treści podobne prezentowanym w omawianej książce – giną.

Sądzę, że każdy miłośnik bioregionalnej swoistości na pewno znajdzie w opowieściach znad Wieprza coś ciekawego i mam nadzieję, że poczuje ducha michowskiego bioregionu. Bo czego jak czego, ale serca do własnej małej ojczyzny i poświęcenia w pracy dla niej nie można twórcy książki odmówić.

Krzysztof Wojciechowski

Michał Chomiuk, Dziwy spod strzechy i wierzbowej dziupli, Stowarzyszenie Zielona Swoboda, Drukarnia Intergraf, Lubartów (b.d.w.).
Książkę można kupić w: Stowarzyszenie Ekologiczno-Społeczne „Zielona Swoboda", ul. Szkolna II 2/4, 21-140 Michów.

Marzec 2006 (3/141 2006) Nakład wyczerpany