DZIKIE ŻYCIE

W innym świecie

Krzysztof Wojciechowski

Zapewne niektórzy czytelnicy DŻ znają książkę twórcy postaci Sherlocka Holmesa – Artura Conan Doyle’a, pt. „Świat zaginiony”. Znaleźliby się pewnie i tacy, którzy zaczytywali się książkami Juliusza Verne’a, takimi jak „Wyprawa do wnętrza ziemi”, „Tajemnicza wyspa” czy „20 000 mil podmorskiej żeglugi”. Powieści te przenosiły czytelnika w odrębne światy, pełne również pięknej i dzikiej przyrody, nawet prehistorycznej. Co prawda uczyły też poniekąd jak tę przyrodę ujarzmiać i wykorzystać do swoich celów, jednak w głowach zostawał przede wszystkim obraz cudów natury. Problem w tym, że te światy były bardzo odległe i… nieistniejące.

I oto biorę do ręki białoruski album „Kraj pod białymi skrzydłami”. Otwieram go i tak jak kiedyś czytając powieści wspomnianych autorów, przenoszę się w zupełnie odrębny świat. Z tą tylko różnicą, że jest on jak najbardziej realny i żywy. A co więcej, położony nie we wnętrzu ziemi czy głębin morskich lub na odległych wyspach, lecz w zasięgu jednego dnia jazdy samochodem – na Polesiu Brzeskim. Autorem zdjęć i urzekających opisów jest Aleksiej Dąbrowski, białoruski krajoznawca, ekolog, fotografik i pisarz. Mimo że pochodzi ze środkowej Białorusi (okolice Borysowa), to od ponad 30 lat związany jest z Polesiem, zarówno z racji wykonywanej pracy, jak i wskutek pasji. W latach 80-tych brał udział w tworzeniu większości zakazników w rejonie pińskim, a także w innych regionach Polesia. Jest autorem licznych książek i albumów: „Polesie: przyroda, ludzie, wioski”, „Pińska szlachta”, „Bartnicy Polesia” czy „Poligon”.


Fot. Krzysztof Wojciechowski
Fot. Krzysztof Wojciechowski

Prezentowany album jest owocem ponad 30-letniej wędrówki po białoruskim Polesiu, głównie środkowej i zachodniej części (Pińszczyzna). Fotografie i komentarze do nich pokazują wrażliwość autora oraz jego doskonałą znajomość przyrody i terenu, po którym się poruszał. Same tytuły poszczególnych części sprawiają, że oglądając fotografie i czytając opisy przenosimy się do innego świata: Natchnienie przyrodą, Z wysokości dachu z trzciny, Ziemia bez horyzontu, Zatopione niebo.

Mistyczno-fotograficzną podróż po Polesiu rozpoczyna autor od wsi Rudka, gdzie przyszła na świat białoruska poetka Eugenia Janiszczyc, osoba o niesamowitej wrażliwości. Strofy z jej pięknych wierszy, bioregionalnych, przepełnionych zachwytem nad rodzinną ziemią, zdobią cały album.

Przyroda

Polesie to przede wszystkim przyroda. Ona panuje tutaj niepodzielnie. Nawet wielkie sowieckie melioracje nie były w stanie z nią wygrać. Naruszyły, poważnie pokaleczyły, nadgryzły, ale jej siła życiowa jest większa. Gdziekolwiek tylko człowiek zostawił ją samą sobie, tam zabliźnia się, odradza.

„Kraj pod białymi skrzydłami”
„Kraj pod białymi skrzydłami”

Przyroda na kartach albumu to leniwa Prypeć i inne poleskie rzeki: Jasiołda, Lwa, Pina, Prostyr, Gniłucha. To jeziora, w których odbija się błękit nieba i białe chmury jak baranki, ale też wieczorna purpura zachodzącego słońca. To bezbrzeżne bagna, które wdzierają się do wiosek i przysiółków, czyniąc z nich „poleskie Wenecje”, to wielkie połacie czasem lichych lasów, a czasem w jednym olbrzymim dębie odreagowujące ową mizerię. To soczyste wiosenne łąki, pełne ptasich krzyków i gniazd. I ciche starorzecza, oczka wodne, torfianki i odnogi, gdzie niezauważone przez nikogo nenufary rozwijają mięsiste kwiaty. Przyroda jest tu ciągle siłą dominującą, to do niej dostosowuje się człowiek.

Starych kobiet piękno

Pokaźną część albumu stanowią fotografie ludzi, ich pracy, domostw itp. Drewniane domy kryte strzechą z trzciny, sążnie drewna przygotowanego na zimę, łodzie do połowu na rzekach, odnogach i starorzeczach. W błękicie nieba przeglądają się równie błękitne jak ono drewniane cerkiewki i stare omszałe krzyże. Barcie kłodowe wiszą na wielkich, mocnych drzewach lub ustawione są na ziemi. Zdobienia na kalenicach domów, gliniane garnki na płotach z chrustu. A w domach krosna, które z pewnością są jeszcze w stałym użyciu, o czym świadczą pięknie tkane obrusy, narzuty, chustki i ręczniki.

A w tym, zdawałoby się, archaicznym krajobrazie poczesne miejsce zajmują stare kobiety, babuleńki w kolorowych chustkach. Dziarskie starowinki. Każda inna, oryginalna (i tym chyba różnią się od współczesnych młodych kobiet, z których wiele jest tak do siebie podobnych, jakby z jednej „linii produkcyjnej” zeszły). Wiera o smutnym spojrzeniu, ze wsi Kakoryca, Zofia pokazująca w radosnym uśmiechu ostatni pewnie ząb, Nadzieja z Krzywicz, jej uśmiech z kolei mówi, że na pewno wie wszystko o wszystkich z wioski, szlachcianka z Szałomicz, prezentująca swój herb.

Kobiety te szczególnie przyciągają uwagę i budzą ciepłe uczucia. Patrząc na ich doświadczone życiem twarze i spracowane ręce, stają przed oczami ich trudne losy. Autor pisze o nich: „w naszym państwie nie ma innych ludzi zasługujących na niski ukłon. To one na swoich rękach i barkach dźwigały ciężar wojny, odbudowywały gospodarkę. Pamiętam jak one, jako młode dziewczyny zaprzęgały się do pługa i orały swoje nadziały. A teraz w niedziele i dni świątecznie siedzą na przyzbie w dożywających swój wiek wioseczkach, wyrażając smutek ze swego losu, ale nie tracąc optymizmu. Ciesząc się, że choć ich dzieci i wnuki urządziły się w mieście, a one już jakoś dożyją swych dni w ogródku pośród moczarów”. Kobiety te to ucieleśnienie literackich postaci: Sciepanidy z powieści Wasyla Bykowa „Zły znak” czy też wieśniaczek z powieści Ułasa Samczuka „Wołyń”.

Starowinki te są pełne mądrości, jak wiekowy Turkmen z „Imperium” Ryszarda Kapuścińskiego: „Taki Turkmen, który dożył siwej brody, wie wszystko. Jego głowa jest pełna mądrości, jego oczy czytały księgę życia. (…) Jego wiedza pozbawiona scholastyki i doktrynerstwa, jest wielka, ponieważ służy życiu”. I tak jak do owego Turkmena, tak i do tych poleskich staruszek będziemy przychodzić po radę. Co będzie, gdy ich zabraknie…

Wiara

„Trudno nie wierzyć w nic” – śpiewał kiedyś Adam Nowak. Na Polesiu życie bez wiary jest niemożliwe, tutaj wszystko przemawia. A w szczególności soczysta, kipiąca przyroda „zmusza” wręcz do zastanowienia się, „skąd to?”. Liczne i różnorodne w historii Polesia akcje misyjne, tolerancja zamieszkujących tutaj ludzi oraz wszechogarniająca przyroda, stworzyły swoistą mozaikę religii, ale też specyficzny rodzaj religijności. Znajdziemy tu kamienne krzyże Turowskie, które niechybnie pierwotnie nie były chrześcijańskie, zagubione wśród bagien kolorowe, drewniane cerkiewki, krzyże oplecione kolorowymi ręcznikami (np. na Olmańskich Bagnach). Stare „polskie” kościoły zwykle mozolnie dziś podnoszone z ruiny, ale też i nowe kościoły czy zbory protestanckie, jak na mój gust zupełnie nie pasujące do równinnego krajobrazu. Pośród wiekowych drzew obrastają mchem żydowskie macewy czy nagrobki na mizarach, ale też natrafić można na właśnie odnowiony grób jakiegoś właściciela ziemskiego: Skirmuntta, Karpińskiego, Wiązewicza.

Pisząc o szczególnej religijności, mam na myśli swoisty mix religii chrześcijańskich oraz pogańskich wierzeń i zabobonów. Na starych cmentarzach leżą tzw. kłody, co prawda z krzyżem, ale służące głównie temu by… zmarły nie wyszedł z grobu. Nierzadkie jest zostawianie jadła na grobach – zwyczaj zgoła nie chrześcijański. W domach wiszą ikony, ale zda się, że nie zapomniano opowieści o wjunach i całej czeredzie bagiennych diabłów, które psują mleko u krów, wciągają w bagna nieostrożnych przechodniów itd. Przyroda wciskająca się do każdego domu nie pozwala o sobie zapomnieć i wyzwala z okowów nieograniczoną ludzką wyobraźnię.

Przeszłość dla przyszłości

Oglądanie fotografii z tego albumu działa wręcz terapeutycznie. Przewracając kolejną stronicę i chłonąc ukazane na niej piękno, człowiek się uspokaja. Wydaje się, że krew spowalnia w żyłach i dostosowuje do tempa leniwie, ale nieuchronnie płynącej Prypeci. Rytm ten, choć niespieszny, jest jednak stały i równomierny – tętno przyrody. I nie zakłóca tego samopoczucia ani krajobrazów wielki czerwony traktor MTZ na promie czy gumowe koła w wozach drabiniastych. Bo kraj ten w swym najgłębszym jestestwie pozostał taki, jakim go widziała w dzieciństwie Katarzyna Wyrwicka, jakim badał go wiele lat przed wojną prof. Jerzy Obrębski, jakim opisywali go Józef Ignacy Kraszewski, Antoni Kieniewicz, Melchior Wańkowicz, Antoni Wysłouch, Julian Ejsmond i inni. Pytanie tylko, czy takim pozostanie? Czy się obroni? Jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało, bieda (w sensie braku wielkich funduszy) chroni te bagna i ten krajobraz. Jak mawiał prof. Stefan Kozłowski, „Napływ gotówki wyzwala szalone pomysły” – widzimy to w naszym kraju. Czy tak będzie na Polesiu? Czas pokaże.

Pisząc recenzję, należy zwracać uwagę także na słabe strony publikacji. Trudno je znaleźć w „Kraju pod białymi skrzydłami”. Bo nawet „potknięcia” w tłumaczeniu białoruskiego tekstu na język polski mogą być krytykowane chyba tylko przez językoznawców. Dla każdego miłośnika pogranicza, Polesia i terenów wschodnich w ogóle, to tylko jeszcze jeden przejaw autentyczności treści – takiego dialektu albo takich „kulawych” polskich słów przecież też się kiedyś na Polesiu używało. Może tylko żal, że jakość druku w białoruskich drukarniach odbiega nieco od polskich, bo wówczas te piękne fotografie jeszcze bardziej by zachwycały.

Krzysztof Wojciechowski

Dąbrowski A., Kraj pod białymi skrzydłami, TDA „Poleszuk”, Pińsk