DZIKIE ŻYCIE

Pogrzeb Arne Naessa

Jan Boeckel

Udałem się do Oslo tydzień temu wraz z Li-An, którą poznałem w Akademii Schumachera (Schumacher College). Zdobyła tam tytuł magistra nauk holistycznych. Bywała także u Arne i jego żony Kit-Fai w zakładzie opiekuńczym. Po całym tym szaleństwie jazdy maszynami – pociągiem, samolotem, autobusem, metrem itd. – i przybyciu do ośnieżonego, wietrznego miasta, dobrze jest przeżyć pogrzeb razem. W rzeczy samej, jest to wystarczająca konfrontacja i zetknięcie z rzeczywistością, krzepi więc obecność podobnie myślącej osoby.

Zatrzymaliśmy się w domu mojej przyjaciółki, Lindy Jolly, w oazie zieleni na King's Garden niedaleko centrum Oslo. Linda była z nami tylko pierwszą noc. Cieszyło nas jednak, że przebywamy w tym spokojnym miejscu i brniemy przez śnieżne pola pośród drzew, chodząc do centrum miasta.


Arne Naess w Tvergastein. Fot. Doug Tompkins
Arne Naess w Tvergastein. Fot. Doug Tompkins

Pogrzeb Arne miał charakter państwowy, odbył się w starym kościele Ris Kirke obok uniwersytetu, gdzie zmarły był profesorem. Udałem się tam wraz z Li-An wcześnie, aby zdążyć zająć miejsca siedzące. Okazało się, że byliśmy pierwsi. Może z powodu śniegu albo zapowiadanej telewizyjnej relacji z pogrzebu, przybyło mniej ludzi niż oczekiwałem. Niemniej coś zaczęło się dziać. Siedzieliśmy na ławkach na podwórzu przykościelnym. Stary człowiek zapytał, czy może się przysiąść. Jak się okazało, jego dom znajduje się niedaleko Geilo, w górach, i bywał wiele razy w chacie Arne w Tvergastein. Często go odwiedzał. Powiedział, że wspiął się tam dwa dni po śmierci Arne, niosąc ze sobą ściętą brzózkę. Taka wspinaczka zimą to wyzwanie. Zawiesił flagę na 96 minut; każda minuta symbolizowała jeden rok życia Arne. Następnie flagę ściągnął do połowy. Było coś wzruszającego w tej opowieści o odbytym samotnie rytuale upamiętniającym Arne.

Przybywało coraz więcej ludzi i zaczęła się msza. Rozbrzmiała piękna muzyka flecisty, a następnie skrzypka. Potem kolejno rodzina i przyjaciele mówili o Arne. Byli wśród nich jego syn Ragnar i dwójka wnucząt. Przemawiał także premier Norwegii, Jens Stoltenberg, i użył nawet pojęcia „głęboka ekologia”. Później odbyło się spotkanie wspomnieniowe w domu artystów, Kunstners Hus. Tam mogłem porozmawiać z Per Ingvarem Haukelandem, norweskim ekofilozofem, którego poznałem w 1995 w Akademii Schumachera, a który jest współautorem książki „Life's Philosophy”. Inną spotkaną osobą był amerykański filozof, muzyk i pisarz, David Rothenberg. Pierwszy raz spotkaliśmy się w 1985 r. w biurze Arnego. David przetłumaczył na angielski książkę Arne „Ecology, Community and Lifestyle” oraz opublikował z nim wywiad-rzekę „Is It Painful to Think?”. Jego żoną jest Jaanika Peerna z Estonii, która prowadziła gościnne wykłady poświęcone sztuce na naszym uniwersytecie sztuk pięknych i projektowania w Helsinkach w 2001 r. w czasie, gdy także David gościł tam jako profesor z Fullbright. David nagrał także CD wraz z Mari Jarvinen, moją koleżanką z grupy badawczej zajmującej się edukacją ekologiczną w oparciu o sztukę oraz zna dobrze Meri-Helga Mantere. To ona sformułowała pojęcie edukacji ekologicznej w oparciu o sztukę i przeprowadziła w latach 90. dwa seminaria w Akademii Schumachera. Same powiązania!

Poznałem też nowe osoby, jak Pamelę pochodzącą z Walii. Mieszka w Norwegii od 25 lat i jest kierowniczką ośrodka tai chi obok opery. Zainteresowało ją to, co robię na obszarze sztuki i przyrody. Zaprosiła mnie i Li-An do ośrodka tai chi, gdzie spotkaliśmy się także z Kit-Fai. Było to bardzo ciepłe spotkanie, rozmawialiśmy wiele. Pamela opowiadała o problemach, które powstają w takich sytuacjach, jak chociażby taki: kto może siedzieć i gdzie w pierwszych rzędach w kościele.

Tak czy inaczej, udaliśmy się wieczorem na obiad. Przyłączyła się do nas Anne Solgaard, również przyjaciółka z Schumachera. Zrodził się pomysł, aby pokazać „The Call of the Mountain” w ośrodku zanim wyjedziemy wieczorem w czwartek. Tak też się stało. Wiadomość przekazywano sobie z ust do ust i przez Internet. Przybyło około pięćdziesięciu osób. Przedstawiłem film i poprosiłem, abyśmy stworzyli krąg na zewnątrz, na otwartym powietrzu tuż przy wodzie, aby upamiętnić Arne. Ja i Li-An sądziliśmy, że jest ważne, aby jakoś przeprowadzić ceremonię połączenia z żywiołami. Dla Arne. Utworzyliśmy więc wielki krąg w ciszy, w ciemności. Dobiegały słabe dźwięki miasta. Li-An i Pamela śpiewały, bez słów. Wydawało się, że w sensowny sposób wieńczy to nasz pobyt tam, w Oslo, dla Arne, z Kit-Fai i wszystkimi przyjaciółmi, którzy go znali.

Jan van Boeckel

26 stycznia 2009 r.

Tłumaczenie: Albert Rubacha