DZIKIE ŻYCIE

Z miłości do ziemi. Ochrona przyrody w latach 1918–1939 (część 2)

Diana Maciąga

Lata Drugiej Rzeczpospolitej to w historii naszego kraju okres ze wszech miar szczególny. Dwadzieścia lat autonomii pomiędzy ponad stuletnim politycznym niebytem a katastrofą II wojny światowej i ponownym popadnięciem w zależność od obcego państwa, swoisty eksperyment i test z wolności. Nie da się nawet w skrócie wymienić ówczesnych aspektów rozwoju Polski, które poddawane są dziś krytyce, tak samo jak nie da się skrótowo przedstawić osiągnięć, które po dziś dzień uznawane są za sukces. Do tych ostatnich należą przedsięwzięcia związane z ochroną przyrody.

Ustawa o ochronie przyrody

Najważniejszym zadaniem, jakie postawili przed sobą miłośnicy przyrody, było utworzenie w Polsce parków narodowych. Z ich powstaniem nierozerwalnie łączy się historia pierwszej polskiej ustawy o ochronie przyrody, bez której spełnienie tego postulatu było niemożliwe. Pierwszy projekt ustawy został przygotowany przez Ministerstwo Wyznań i Oświecenia Publicznego bardzo wcześnie, jeszcze w 1919 r. Uzyskał jednak jednoznacznie negatywną opinię zarówno naukowców, jak i prawników, którzy uznali projekt za zbyt anachroniczny. W ich opinii dokument traktował ochronę przyrody zbyt powierzchownie. W rozumieniu ustawy była to jeszcze przede wszystkim ochrona zabytków przyrody, podczas gdy nowoczesne podejście do tematu, wypracowane w XX wieku, zawierało znacznie obszerniejszy wachlarz zagadnień.


Jan Gwalbert Pawlikowski (1860-1939) „(…) sprawa kolejki na Kasprowy, będąc sprawą obrony Tatr, jest zarazem sprawą obrony pewnych podstawowych zasad etyki społecznej. (…) Walka o Kasprowy Wierch to fragment walki o prymat ducha”. Cytat pochodzi z artykułu „W obronie idei parku narodowego”. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum Ogrodu Botanicznego UJ.
Jan Gwalbert Pawlikowski (1860-1939) „(…) sprawa kolejki na Kasprowy, będąc sprawą obrony Tatr, jest zarazem sprawą obrony pewnych podstawowych zasad etyki społecznej. (…) Walka o Kasprowy Wierch to fragment walki o prymat ducha”. Cytat pochodzi z artykułu „W obronie idei parku narodowego”. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum Ogrodu Botanicznego UJ.

W związku z negatywną opinią ekspertów ministerstwo zdecydowało, aby powierzyć im obowiązek przygotowania poprawionej wersji ustawy, uznając ich za jedyne osoby o kwalifikacjach odpowiednich, żeby sprostać temu zadaniu. Tymczasem naukowcy i prawnicy podjęli decyzję, która była równie zaskakująca, co kontrowersyjna. Postanowili zaczekać.

Przyrodnicy uznali, że nie mają jeszcze wystarczających podstaw naukowych i odpowiedniego doświadczenia, a prawnicy – wiedzy w temacie prawnej ochrony przyrody. Postanowili więc rozpocząć prace nad nową ustawą od podstaw. Pierwszym krokiem było zebranie doświadczenia z innych krajów i poznanie ich ustawodawstwa. Równocześnie naukowcy kompletowali dane na temat stanu polskiej przyrody i wypracowali sposoby jej ochrony, które miały być stosowane w terenie. Innymi słowy – zaczęli od praktyki.

Taka postawa może zaskakiwać, zważywszy na palącą potrzebę posiadania prawnej podbudowy działań ochroniarskich. Była ona jednak dowodem odpowiedzialności i poważnego podejścia do tematu. A wynikała ona głównie z filozofii profesora ekonomii i prawnika, Jana Gwalberta Pawlikowskiego, który kierował pracami nad prawnym aspektem ustawy. Był on również spiritus movens większości inicjatyw mających chronić polskie góry i kulturę Podhala, a także niekwestionowanym „duchowym ojcem” polskiej ochrony przyrody i etyki środowiskowej. Przełomem na tym polu było wydanie w 1913 r. jego dzieła „Kultura a natura”, będącego w istocie odważnym manifestem ideologicznym, definiującym ochronę przyrody.


Kasprowy Wierch, Kamil Porębiński, flickr.com
Kasprowy Wierch, Kamil Porębiński, flickr.com

Pawlikowski stworzył kompleksową teorię ochrony przyrody, która wychodziła daleko poza tradycyjną ochronę przyrodniczych zabytków. Składało się na nią kilka równoległych aspektów: ochrona całokształtu przyrody oraz wszystkich wynikających z niej wartości kulturowych, ochrona swojskiego krajobrazu i harmonijne współistnienie natury i kultury. Warunkiem tego było natomiast obcowanie z wolną, dziką przyrodą, w myśl zasady, że chronimy jedynie to, co poznamy, zrozumiemy i pokochamy. Rewolucyjne podejście Pawlikowskiego, które ukształtowało cały ruch ochroniarski dwudziestolecia, można streścić w jednym cytacie: „Idea ochrony przyrody poczyna się tam dopiero, gdzie chroniący nie czyni tego ani dla celów materialnych, ani dla celów pamiątkowych, ale dla przyrody samej, dla odnalezienia w niej wartości idealnych”. Jest to o tyle istotne, że właśnie Pawlikowski był jednym z filarów ruchu ochroniarskiego i głównym organizatorem prawa ochrony przyrody w niepodległej Polsce.

Stał on na stanowisku, że czysto teoretyczne ustawodawstwo nie będzie nigdy skuteczne. Dobrze skonstruowana ustawa musi być poprzedzona praktyką i przygotowana przez praktyków, nie zaś przez decydentów nieznających problemu. Filozofia Pawlikowskiego wytyczyła też kierunek, dzięki któremu prawna ochrona przyrody była możliwa nawet mimo braku osobnej ustawy.

Podczas gdy zespół ekspertów pracował nad dokumentem, w maksymalny sposób wykorzystywano możliwości, jakie dawały nieliczne przepisy ochronne wywalczone w ustawodawstwie odziedziczonym po zaborcach i szczęśliwie utrzymanym przez niepodległe władze. Ponadto prawnicy skupieni wokół Pawlikowskiego niestrudzenie zabiegali o wprowadzanie przepisów ochrony przyrody do każdej istotnej ustawy regulującej funkcjonowanie państwa. Wprowadzając je np. do ustaw o reformie rolnej, sanitarnej, rybackiej, wodnej, o lasach, prawie budowlanym czy drogach publicznych i do ustawy skarbowej, realizowali jego myśl przewodnią: „Idea ochrony przyrody, podobnie jak zasada moralna, jest solą, która nie stanowi osobnej potrawy, ale do każdej potrawy przydaną być powinna”. Ciężar prawnej ochrony przyrody miał rozkładać się na wszystkie akty prawne. Ustawa o ochronie przyrody miała natomiast regulować te zagadnienia, dla których nie było miejsca w innych przepisach, będąc tym samym ukoronowaniem o wiele większego i kompletnego dzieła. Różnica polegała na tym, że podwaliną ustawy była przede wszystkim ochrona przyrody motywowana względami ideowymi, a nie gospodarczymi: zachowaniem natury ze względu na jej immanentną i naukową wartość, ochronę miejsc i osobliwość przyrody, które zyskały rangę historycznych pamiątek, w końcu ochroną piękna natury i chęcią zachowania swoistych cech krajobrazu.

Dopiero w 1928 r. uznano, że projekt ustawy spełnia wszystkie wymogi nowoczesnej ochrony przyrody, jednak na drodze do jej uchwalenia stanęła zmiana klimatu politycznego, która zaszła w całym dziesięcioleciu. Politycy stracili zainteresowanie ochroną natury, widząc w niej kosztowną i nieopłacalną inicjatywę. Dokument trafił do ministerstwa i miał w nim pozostać przez wiele lat.

Często zmieniający się rząd za każdym razem musiał zajmować się projektem od nowa. Starania profesora Władysława Szafera i zapewnienia, że uchwalenie dokumentu nie narazi państwa na dodatkowe koszty, nie pomogły. Wydawało się, że ustawa przepadnie z kretesem. Po tym, jak w 1933 r. rozgoryczony Szafer przedłożył projekt po raz kolejny, ograniczył się już tylko do trzech gorzkich słów Contra spem speramus – wierzymy wbrew nadziei.

Gdy już prawie stracono nadzieję, w 1934 r. ustawa została jednomyślnie przyjęta i weszła w życie jako pierwsza polska ustawa o ochronie przyrody. Jak miało się okazać, dokument, który miał być miodem na serce miłośników przyrody, zawierał także łyżkę dziegciu. Z jednej strony ustawa zawierała wiele istotnych przepisów mających umożliwić ochronę wszystkich tworów przyrody, których zachowanie leży w interesie publicznym. Uwzględniała zakazy i ograniczenia oraz kary za ich łamanie, jak również zakres zadań ochronnych i koniecznych prac do wykonania. Wreszcie jednoznacznie ustaliła też kompetencje organów ochrony przyrody. Niestety, choć Państwowa Rada Ochrony Przyrody została głównym ciałem doradczym Ministra, jej opinie nie miały charakteru wiążącego, co miało zostać w przyszłości bezwzględnie wykorzystane.

Ustawa na pierwszy rzut oka wydawała się bardzo nowoczesna, jednak biorąc pod uwagę ogromny postęp, jaki miał miejsce w teorii i praktyce polskiej ochrony przyrody na przestrzeni dekady, już w momencie uchwalenia okazała się nieaktualna. Nie uwzględniała bowiem najnowszego trendu: ochrony zasobów naturalnych i kierunku rozwoju państwa, który dziś nazwalibyśmy zrównoważonym. Zamiast tego wprowadziła w ruch potężną i niepotrzebną machinę biurokratyczną blokującą wiele działań i nie rozwiązała najważniejszych kwestii finansowych. Przewidywała co prawda utworzenie specjalnego Funduszu Ochrony Przyrody, jednak ten nigdy nie powstał. Jej uchwalenie otworzyło jednak drogę do finalizacji najważniejszego zadania PROP – powołania parków narodowych. Jak się okazało, było to zadanie najtrudniejsze.

Parki narodowe i batalia o Tatry

Do wybuchu I wojny światowej polscy przyrodnicy opracowali wstępny plan objęcia ochroną wielu obszarów. Przygotowano je dla terenów w Czarnohorze, które uznano za rezerwat w 1928 r., a w przyszłości planowano przekształcić je w park. Po wojnie podjęto też starania na rzecz powołania parku narodowego w Pieninach. Najpierw utworzono tam mniejszej wielkości rezerwat ścisły, jednak na drodze do utworzenia parku w całych górach stanęły problemy z wykupem ziem z rąk prywatnych. W końcu jednak w obawie przed zniszczeniem tych wyjątkowych terenów Ministerstwo Skarbu zaaprobowało plan wykupu Pienin. Pieniński Park Narodowy powstał w 1930 r., a w dwa lata później podobną ochroną objęto czechosłowacką część gór, tworząc tym samym jeden z pierwszych na świecie parków międzynarodowych.

Parki narodowe planowano utworzyć także w Tatrach, na Babiej Górze, w Górach Świętokrzyskich, na Polesiu, Podlasiu i Pomorzu, jednak udało się to tylko w jednym przypadku. Od 1921 r. funkcjonował w Puszczy Białowieskiej chroniony rezerwat leśny, który formalnie przekształcono w park narodowy w Puszczy Białowieskiej w 1932 r. Na wielu obszarach powstał także szereg rezerwatów, które stały się zalążkami parków powołanych w II połowie XX wieku. Były wśród nich rezerwaty na Babiej Górze i w Górach Świętokrzyskich. Najzacieklejsza batalia rozegrała się jednak o Tatry i to ona położyła się cieniem na międzywojennej ochronie przyrody.

Już w latach osiemdziesiątych XIX wieku wysunięto pierwszy postulat utworzenia w najwyższych polskich górach parku natury. Ukochane przez artystów i przyrodników, Tatry były powszechnie uważane za największy klejnot polskiej przyrody i narodowe dziedzictwo. Wielkim wysiłkiem naukowców i społeczeństwa uratowano je przed totalną dewastacją na potrzeby przemysłu drzewnego, kamieniarskiego i hutnictwa, ocalono przed wymarciem górskie zwierzęta wybijane przez kłusowników. Pojawił się jednak inny, nieoczekiwany problem: rozwój turystyki.

W przedwojennej Galicji prężnie działało Towarzystwo Tatrzańskie – pionierska organizacja górska, powołana w celu badania i uprzystępnienia Karpat, będąca podówczas jedną z największych organizacji społecznych. Poza sukcesami na polu ochrony przyrody, Towarzystwo Tatrzańskie odegrało dużą rolę w procesie integracji Polaków z trzech zaborów poprzez związanie ich z górami, które były postrzegane jako skarb narodowy i miejsce kultu narodowego, dla niektórych wręcz religijnego. Poprzez kontakt z dziką, surową przyrodą Polacy mieli w nich doznawać swoistego katharsis, uwznioślenia ducha i odnowy sił witalnych. Siła Towarzystwa Tatrzańskiego leżała w olbrzymiej aktywności jego członków oraz w tym, że skupiała poważną część liczących się wtedy osób o dużym autorytecie: artystów, naukowców, społeczników a przede wszystkim największych obrońców przyrody.

Rosnący napór turystów, którzy rozdeptywali góry, wyniszczali populacje bezcennych kwiatów, a nawet uszkadzali drzewa, pchnął działaczy do utworzenia w 1912 r. specjalistycznej Sekcji Ochrony Tatr Towarzystwa Tatrzańskiego, która zajęła się wyłącznie chronieniem tatrzańskiej przyrody. Na jej czele stanął wspomniany już Jan Gwalbert Pawlikowski. Sekcja Ochrony Tatr podejmowała wysiłki, by skanalizować ruch turystyczny i ograniczyć go do szlaków oraz zmienić niszczycielskie nawyki turystów. Sukcesem zakończyła się też walka z absurdalnym pomysłem doprowadzenia kolei w wysokie partie Tatr, który wysunięto jeszcze przed wojną. Jednak jakkolwiek szalony by się on nie wydawał, pomysł powrócił ze zdwojoną siłą. W kręgach turystycznych gruchnęła wieść o projekcie budowy kolei linowej na szczyt Kasprowego Wierchu w myśl „udostępnienia” Tatr turystom. Z początku pomysł odebrano jako kiepski żart, jednak szybko zrozumiano powagę sytuacji. Za projektem stało kilka prominentnych osób i przedsiębiorców powiązanych z najwyższą władzą, którzy forsowali go za wszelką cenę. W środowisku ochroniarskim zawrzało. PROP wystosowała oficjalny protest. Przeciwko budowie, która nieuchronnie prowadziła do zniszczenia bezcennej części gór opowiedziało się całe środowisko przyrodnicze i prawie wszystkie organizacje społeczne (poza dwiema powiązanymi z prominentami). Nawet prasa była w tej kwestii wyjątkowo zgodna, co stanowiło ewenement ze względu na głębokie podziały i afiliacje polityczne. Polskie społeczeństwo stanęło murem za ochroną przyrody jak to się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Na próżno.

Gdy w 1934 r. w końcu uchwalono ustawę o ochronie przyrody, Tatrzański Park Narodowy czekał już praktycznie na ustanowienie. Lecz zamiast zgody na jego utworzenie podjęto zgoła inną, szokującą decyzję. Dokonana w tym samym czasie wycinka pierwszych drzew pod linię kolejki została odebrana jako policzek wymierzony PROP i całej polskiej ochronie przyrody. Interes jednostek okazał się ważniejszy od woli społeczeństwa i ceny, jaką zapłaciła natura. Mimo protestów nie zaprzestano budowy, a decydenci pozostawali głusi na głos przyrodników. Po ponad dwuletniej walce prof. Szafer zdecydował się na desperacki krok. W 1936 r. w geście protestu przeciw barbarzyńskiemu niszczeniu skarbu polskiej przyrody podał się do dymisji, a za nim lojalnie podążyła cała PROP. W odpowiedzi, by zatrzymać Szafera na stanowisku, Minister powierzył mu prace nad oficjalnym powołaniem Tatrzańskiego Parku Narodowego. Tymczasem w Tatrach wycinano szlaki w chronionej kosodrzewinie, a szczyt Kasprowego przykryły budynki obserwatorium astronomicznego i restauracji. Dalsze ignorowanie opinii PROP i coraz większa dewastacja Tatr doprowadziły do ostatecznej rezygnacji Szafera i odejścia całej Rady w grudniu 1937 r. Do wybuchu II wojny światowej już jej nie powołano, co ostatecznie sparaliżowało prace nad tworzeniem parków narodowych.

Bilans zysków i strat

Konflikt o Kasprowy Wierch ujawnił ukrytą słabość organizacji ochrony przyrody w Polsce. To prawda, że PROP działała wzorowo. Problem polegał jednak na tym, że, jak się w praktyce okazało, nie miała ona wielkiego wpływu na decyzje władz ani instrumentów prawnych umożliwiających ukrócenie samowoli prominentów. Tatrzański Park Narodowy istniał przecież tylko w sferze planów, ustalenia nie były wiążące, a zysk z inwestycji osłodził gorzką pigułkę złamanego słowa danego narodowi.

Trudno jednoznacznie ocenić decyzję Szafera i pozostałych członków Rady, która na pewien czas sparaliżowała prace ochroniarskie w Polsce, a nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Nie można jednak oskarżyć go o to, że kierowała nim urażona duma lub poczucie utraty prestiżu PROP, gdyż całym swoim życiem udowodnił, że jedynym, co napędzało jego działania, była miłość do przyrody.

Konflikt z władzami był niewątpliwie porażką, jednak poprzedził go korowód niewiarygodnych sukcesów. Do wybuchu II wojny światowej zdołano powołać w Polsce 186 rezerwatów przyrody, a na utworzenie czekało kolejnych 200. Powstały dwa parki narodowe, przygotowano też grunt pod powołanie czterech kolejnych. Objęto ochroną ponad 4500 obiektów o wyjątkowych walorach przyrodniczych i naukowych oraz liczne gatunki zwierząt i roślin. Ochrona przyrody została wprowadzona do szkół i na uniwersytety jako samodzielna gałąź nauki. Stworzono oryginalną koncepcję prawną obejmująca całokształt prawodawstwa, a organizację ochrony przyrody zbudowano w kraju od zera. Polska zyskała status lidera działań na rzecz przyrody, a rozwijana teoria ochrony przyrody nie ustępowała współczesnej.

Jednak skuteczność polskiej ochrony przyrody międzywojnia nie może być sprowadzona do prostego rachunku sukcesów i porażek rozumianych jako zestawienie wyników prac w stosunku do potrzeb, oczekiwań i powziętych założeń. Tym, co do dziś budzi zdumienie, jest fakt, że dokonano tego w zrujnowanym kraju, który przez 123 lata nie istniał. Polska co prawda powstała z popiołów, lecz jeśli był to feniks, to wewnętrznie rozdarty, potrzebujący czasu i środków, by po latach spędzonych w klatce na nowo nauczyć się latać. Z perspektywy lat wydaje się nieprawdopodobne, że w tak ciężkiej sytuacji nie tylko podjęto jakiekolwiek próby ochrony przyrody, ale że dokonano tego w tak ogromnej skali i zdobyto poparcie społeczeństwa powstającego na nowo. Być może dowodzi to, jak wielką rolę odegrała w podtrzymaniu narodowej tożsamości więź z ojczystą ziemią i jej przyrodą. Nie ulega natomiast wątpliwości, że było to możliwe dzięki tytanicznemu wysiłkowi grupy wybitnych działaczy, których motywowała autentyczna miłość do ojczystej przyrody. Sprawili oni, że polska myśl ochroniarska wybiła się wysoko, zdobywając uznanie całego świata. Taki lot idei miał się przez wiele lat nie powtórzyć.

Diana Maciąga