Przyrody się nie ujarzmia. Wspomnienie o prof. Zbigniewie T. Wierzbickim
W dniu 7 czerwca br. zakończył swe pracowite niemal wiekowe życie prof. Zbigniew T. Wierzbicki. Wraz z odejściem tego tytana pracy organicznej znaczącą stratę poniosło także polskie środowisko obrońców przyrody.
Zbigniew T. Wierzbicki urodził się 13 marca 1919 r. w Warszawie. W wieku lat 18 ukończył Liceum im. Sułkowskich w wielkopolskiej Rydzynie. Ta unikalna w skali kraju placówka oświatowa była swego rodzaju „kuźnią kadr”. Nowatorskie metody nauczania, motywacji uczniów do pracy a także bardzo wysoki poziom (praktycznie uniwersytecki) nauki sprawił, że wielu jej absolwentów zostało później profesorami czy innymi wybitnymi działaczami w sferze kultury i polityki. Nauka w rydzyńskiej wszechnicy wpłynęła także na całe życie Profesora. Przede wszystkich wykształciła w nim owe trzy cnoty, które zdaniem pedagoga Tadeusza Łopuszańskiego – twórcy rydzyńskiej placówki – składały się na „piękno życia”, tj. twórczość, ideowość, bezinteresowność. Jeśli dołączyć do tego przysłowiową już wielkopolską solidność i pracowitość, to efekt musi być gwarantowany. Tak było w przypadku Profesora.
W czasie wojny uczył się na tajnych kompletach w Warszawie i Nałęczowie, studia prawnicze ukończył na Uniwersytecie Poznańskim. Studiował także na SGH. W poznańskiej wszechnicy uzyskał stopień doktora, studiował również w Paryżu, zaś w 1959 r. został zatrudniony w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Później pracował jeszcze na innych uczelniach wyższych: Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku i Wyższej Szkole Ekologii i Zarządzania w Warszawie. Prócz pracy naukowej, która koncentrowała się wokół polityki społecznej, socjologii wsi i ochrony środowiska, Profesor był także aktywnym działaczem społecznym. Zasłynął zwłaszcza w ruchu antyalkoholowym walcząc z plagą alkoholizmu, która gnębiła społeczeństwo w czasach komunistycznych, ale jak pisze we wspomnieniach o Profesorze jego kuzyn i przyjaciel red. Jacek Giebułtowicz: „Z równą pasją, jak w ruch antyalkoholowy, angażował się w różnorodne działania w obronie naszego środowiska naturalnego”.
Obrońca przyrody
Profesor należał do tej grupy uczonych, którzy mieli poczucie misji. Wiedzieli, że nauka jak i cała warstwa społeczna inteligencji nie może funkcjonować sama sobie i dla siebie. Zdawał sobie sprawę z tego, że naukowcy jako „mózgi narodu” mają obowiązek dbać o ten naród i kraj. Profesor podchodził do tego zagadnienia poważnie i kompleksowo. Będąc socjologiem dostrzegał wagę problemów ochrony przyrody i środowiska. W działalność prośrodowiskową zaangażował się już w latach 50., ale pełny „rozkwit” działalności w tym zakresie nastąpił od początku lat 80. Warto tutaj wspomnieć szerokość horyzontów i dalekowzroczność myśli profesora. Wiedząc jak ważną rolę odgrywa w życiu społecznym kościół już na początku lat 80. nawiązał kontakt z nowopowstałym Ruchem Ekologicznym św. Franciszka z Asyżu i uczył młodych kleryków-entuzjastów jak chronić środowisko, jak docierać do ludzi, jak ważnym jest to w ogóle problem. Zapewne miał nadzieję, że ów „zaczyn” rozleje się na cały Kościół Katolicki i będzie stanowił ważny element w nauce kościoła. Niestety stało się inaczej. REFA ciągle był i jest chlubnym, ale jedynie wyjątkiem wśród ruchów i wspólnot katolickich i nigdy nie miał wpływu na szersze masy wierzących, zaś w ostatnich latach można zaobserwować tendencję wręcz odwrotną. Najwięcej do powiedzenia w kościele o ochronie środowiska mają ci, którzy ani wiedzy, ani doświadczenia ani nawet dobrej woli nie posiadają. Są za to krzykliwi i agresywni i mają poparcie władzy. Nie mogło to cieszyć Profesora w ostatnich latach jego życia…
Pamiętamy, że Profesor niemal od początku wspierał także Pracownię na rzecz Wszystkich Istot. Szczególnie bliski był mu los pereł polskiej przyrody: Puszczy Białowieskiej, Tatr czy Doliny Rospudy. W 1997 roku otrzymał od Pracowni tytuł „Dobrodzieja Przyrody”. Myślę, że organizacja nigdy nie powstydziła się tej decyzji. Profesor do końca stał po właściwej stronie. Warto tutaj znów przytoczyć wspomnienia red. Giebułtowicza z ostatniego numeru „Buntu Młodych Duchem” nr 3(97) 2017: „A w praktyce walczył w obronie terenów przyrodniczo zagrożonych w Polsce. Ostrzegał przed zadeptaniem Tatr. Narażając się zwłaszcza miłośnikom narciarstwa domagał się całkowitego wstrzymania w tych górach rozbudowy infrastruktury turystycznej. Każdy alert ekologiczny wzbudzał w nim potrzebę działania. Pamiętam, z jakim trudem w lutym 2007 roku wyperswadowaliśmy mu podjętą spontanicznie decyzję dołączenia do obrońców doliny Rospudy, tłumacząc, że w jego wieku i przy jego stanie zdrowia nie jest najszczęśliwszym pomysłem zamieszkanie zimą w leśnym obozowisku ekologów”. Dodajmy tylko, że we wspomnianym 2007 roku Profesor miał już prawie 88 lat!
Na gruncie sozoekologii społecznej – nauki, której był twórcą Profesor dowodził potrzeby ochrony przyrody jako obowiązku moralnego. W wydanym w 2008 roku w Toruniu podręczniku „Sozoekologia społeczna” pisał: „Światowa nauka określiła już dawno swoje stanowisko uważając, że najważniejszymi pomnikami przyrody są resztki tej przyrody, wśród której ongiś kształtowała się nasza potęga, wśród której żyli i działali nasi przodkowie. Dopuścić do utraty tych resztek byłoby zbrodnią (…). Tworzenie rezerwatów jest również doniosłe ze względów pedagogicznych. Jest to nasz moralny obowiązek wobec Ojczyzny, ludzkości i nauki. Lecz czy spełniliśmy ten obowiązek?”.
„Ochrona przyrody to patriotyzm”
Dla wskazania potrzeby ochrony przyrody Profesor starał się uderzyć również w tę „narodową strunę”, czyli wskazać, że zachowanie ojczystej przyrody jest obowiązkiem patriotycznym, że będzie ono miało duże znaczenie wychowawcze i kształtujące świadomość młodego społeczeństwa. Każdy, kto zna historię ochrony przyrody w Polsce wie, że nie jest to nic nowego, wszak jej zręby tworzył endek Jan Gwalbert Pawlikowski. Zdaje się, że jedynie rządzący tego nie pamiętają czy pamiętać nie chcą uparcie i przewrotnie przypisując ruchowi ekologicznemu „lewicowość”. We wspomnianej już „Sozoekologii społecznej” na przykładzie Tatr pisał: „…tylko prawdziwa, możliwie pierwotna natura, niezniszczona nieprzemyślaną działalnością człowieka może stać się źródłem tych silnych przeżyć, które wychowują człowieka i wzbogacają jego psychikę, dając mu uczucie głębokiej radości, a naturom artystycznym twórcze natchnienie. Tym samym ochrona przyrody tatrzańskiej jest ochroną człowieka, jest zasadniczym warunkiem prawidłowej, rozsądnej turystki; jest wreszcie naszym narodowym obowiązkiem”. I dodaje: „Podobnie powinniśmy czynić w turystyce: młodzież ze szkół, fabryk i wsi wyprowadzajmy na wycieczki najpierw nie w góry, teren najtrudniejszy, lecz w teren równinny, którego nam nie brakuje, a więc lasy, nad jeziora i wzgórza. Dopiero gdy zasmakuje ona w podobnych wędrówkach i nauczy się właściwego podejścia do przyrody, jednym słowem przejdzie pomyślnie ‘staż’ turystyczny, powinna być wysyłana stopniowo w coraz wyższe góry, by wreszcie wejść i na szlaki tatrzańskie w swego rodzaju sanktuarium przyrody ojczystej. Tak, właśnie sanktuarium! Tatr nie wolno odzierać z uroku tajemniczości, grozy i majestatu nieokiełznanej przyrody. Tkwi w tym głębszy sens niż to się wielu ludziom wydaje [pogrubienie K.W.]. Tatry powinny być przeżywane przez każde młode polskie pokolenie, powinny być jego wielką przygodą. Jeżeli ten jedyny skrawek naszych wysokich gór nieopatrznie zniszczymy przez błędną politykę, to wyrządzimy przyszłym pokoleniom niepowetowaną krzywdę; pozbawimy ich prawdziwego krajobrazu wysokogórskiego, a tym samym możliwości doznawania jedynych w swoim rodzaju przeżyć, które mogą dać groźne, nietknięte ręką ludzką góry, przeżyć hartujących ciało i ducha”. Zaznaczał jednak z całą mocą, że: „Wysyłanie w góry tych, którzy nie mają na to ochoty lub nie są do tego przygotowani, byłoby błędem. A liczenie na to, że z tłoczonej w góry, głównie dzięki kolejce na Kasprowy, masy turystów jakaś część się wychowa w sensie turystycznym, jest nie tylko metodą społecznie bardzo kosztowną, na co nas nie stać, lecz dla Tatr zabójczą”.
ZBuntowany staruszek
W wieku, w którym większość tzw. normalnych ludzi, o ile zdrowie im dopisuje, zażywa już spokoju na emeryturze Profesor… założył gazetę. W maju 2001 roku ukazał się drukiem pierwszy numer „Buntu Młodych Duchem”, której redaktorem naczelnym był sam Pan Profesor. Tytuł gazety doskonale pasował do temperamentu i zaangażowania Profesora. Dla nas, obrońców przyrody, najważniejsze jednak było to, że „Bunt” miał być „czasopismem niezależnym, międzypokoleniowym, apolitycznym i ponadpartyjnym – historyczno-socjologicznym i ekologiczno-samorządowym”. I rzeczywiście ów pierwiastek ekologiczny był w nim obecny wyraźnie już w pierwszym numerze i praktycznie tak pozostało do dziś. W pierwszy numer ochrona przyrody można powiedzieć, że weszła z przytupem. Opublikowano w nim szereg ważnych materiałów: artykuł publicysty i redaktora „Dzikiego Życia” Remigiusza Okraski pt.: „Ekopatriotyzm” oraz przedruk artykułu Włodzimierza Marcinkowskiego „W obronie Tatrzańskiego Parku Narodowego”. Oba opatrzone komentarzem prof. Wierzbickiego: „Stopniowe uszczuplenie TPN i innych parków narodowych w Polsce stanowi groźny precedens, przeciwko któremu musimy stanowczo protestować. Redakcja naszego czasopisma będzie publikować artykuły uzasadniające konieczność obrony przede wszystkim TPN oraz innych parków, poszerzenia a nie zmniejszenia już istniejących, oraz tworzenia nowych”.
W tym samym numerze znajdziemy także tekst „Czym jest głęboka ekologia?” oparty na materiałach Pracowni oraz … „Ekologiczny rachunek sumienia” opracowany przez kleryków z REFA. I jeszcze jedno z pierwszego numeru „Buntu” zasługuje na wspomnienie. Otóż na ostatniej jego stronie redakcja przedrukowuje zdjęcie z „Gazety Wyborczej” z protestu młodych ludzi przed kościołem, w którym myśliwi zebrali się na Mszę Świętej ku czci św. Huberta. Młodzi ludzie stali tam z transparentem „5 – nie zabijaj!”. Redakcja „Buntu”, czyli Profesor, komentuje to zdjęcie w sposób następujący: „Grupka była mała, jak widać na zdjęciu, lecz zasługująca na tym większy szacunek ze względu na swą odwagę cywilną, ideowość i prawdziwie chrześcijańską miłość do zwierząt, której wzorem był św. Franciszek z Asyżu, największy Święty w Kościele Katolickim. (…) Uchylamy przed Wami kapelusza, Młodzi z ul. Długiej, i wiemy, że za wami pójdą inni. A społeczeństwo, które ma takich Młodych, może ufnie patrzeć w przyszłość. Jesteście naszą duma i nadzieję!”. Tekst ozdabia też grafika przedstawiająca św. Franciszka i wilka. Obawiam się, że dziś okrzyknięto by tych młodych ludzi lewakami, policja wyprowadziłaby ich ze skutymi na plecach rękoma, a dyspozycyjny kaznodzieja „zakwalifikowałby” ich szybko do sekty ekologistów sugerując niedwuznacznie zoofilskie ich zapędy i podpierając to jeszcze sprawnie wybranym ze Starego Testamentu cytatem (czego już raz niestety byliśmy świadkami)…
„Bunt” był wyrazem potrzeby edukowania społeczeństwa, którą to potrzebę Profesor wskazywał i realizował do końca. Jeden z ostatnich swoich tekstów napisany w 2014 r., pt.: „Ochrona przyrody to patriotyzm” będący swego rodzaju refleksją działacza ochrony przyrody z okazji 25-lecie odzyskania suwerenności Polski Profesor kończy w ten sposób: „…najważniejszym elementem działań proekologicznych, podobnie jak przed trzydziestoma laty, jest edukacja. Człowiek właściwie sozo-ekologicznie wykształcony będzie dążył do zachowania równowagi pomiędzy wytworami cywilizacji i otaczającą go przyrodą, dzięki której możemy żyć i rozwijać się w zdrowiu fizycznym i psychicznym, a przed niszczeniem środowiska będzie chroniła go świadomość, że ludzie stanowią jedno ze swoim naturalnym otoczeniem. Im bardziej zanieczyszczamy środowisko, w którym żyjemy, tym mniejsze mamy szanse na utrzymanie zdrowia fizycznego i psychicznego. Dlatego konieczne jest wprowadzenie do systemu naszej edukacji przedmiotu poświęconego ochronie przyrody. Powinniśmy traktować to jako obowiązek narodowy dotyczący nas wszystkich. Przyrody się nie ujarzmia – z przyrodą trzeba współpracować. Można z niej korzystać, ale przede wszystkim trzeba ją chronić. Dla naszego wspólnego dobra”. [Kassenberg A., (red.), 2014, Przez ekologię do wolności. Ruch ekologiczny a 25 lat przemian – refleksje na 25-lecie odzyskania suwerenności Polski, Warszawa].
Czy, używając słów św. Jana Pawła II, „to wołanie pozostanie bez odpowiedzi” zależy w dużej mierze od nas. Podobnie jak i to czy spuścizna takich tytanów jak prof. Wierzbicki, prof. Kozłowski czy prof. Andrzejewski zostanie zapomniana czy jednak pozostanie w pamięci społeczeństwa jako swego rodzaju drogowskaz na przyszłość. Dziś mamy w naszym kraju coś w rodzaju nierównej wojny medialnej. Z jednej jej strony stoi coraz silniejsza i coraz lepiej wyposażona w środki, pieniądze i dyspozycyjne „autorytety” machina ludzi mających władzę i starających się po raz kolejny już wbijać do głów społeczeństwa znane i zgrane frazesy, że to „przyroda jest ważniejsza niż człowiek”, że to „ludzie a nie żabki, motylki itd.”, „że ci co bronią przyrody to lewacy, ekologiści, sataniści…” itd., itp. Z drugiej zaś strony stoją organizacje ekologiczne zdaniem tych pierwszych finansowane przez „Sorosa, Niemców, agentów wpływu, Kreml, Gazprom…” i Bóg wie kogo jeszcze. A jak funkcjonujące w rzeczywistości, to wie każdy, komu przyszło w nich działać, (ja działam już prawie ćwierć wieku, to wiem). „Walka” jest nierówna, ale pamiętajmy, że … Dawid obalił Goliata. I „walkę” ową powinniśmy podjąć dla pamięci takich ludzi jak prof. Zbigniew T. Wierzbicki.
Krzysztof Wojciechowski
Uprzejmie dziękuję Panu Jackowi Giebułtowiczowi za udostępnienie fotografii Profesora.