Człowiek i jego (eko)technologia
Wraz z rozwojem nowych technologii, nasza relacja z naturą ulega nieuniknionym zmianom, stawiając przed nami zarówno wyzwania, jak i szansę na poprawę jakości życia zarówno dla ludzi, jak i środowiska naturalnego.
Dwa lata temu postanowiłam zamieszkać poza miastem. Moje serce od zawsze biło w rytm natury, ogrzewane ciepłem wiosny i lata odżywało podczas spacerów na skrawkach lasów jakie udało mi się znaleźć w okolicach miast, w których mieszkałam. Również zimą zawsze szukałam tego kontaktu z naturą, nawet jeśli byłoby mokro, zimno i szaro. Wtedy odczuwałam inną radość: świeże, wilgotne powietrze, cisza zimowego lasu, trzask łamanych gałązek na wąskiej ścieżce.
Wreszcie wyprowadziłam się z wielkiego miasta i mam na co dzień dostęp do tego, co do tej pory było tylko weekendowym odpoczynkiem. Nie spodziewałam się jednak, że dopiero życie na takiej „podmiejskiej” wsi (bardziej pasuje angielskie określenie „countryside”, ponieważ nie jest to wieś typowo rolnicza) uświadomi mi skalę chorej relacji jaką jako cywilizacją mamy z naturą.
Na pierwszy rzut oka – i to mnie zauroczyło zanim tu zamieszkałam – wszędzie wokół jest zieleń, pola, łąki, lasy. Taka typowa Szkocja z obrazka, tylko zurbanizowana, poprzecinana drogami, torami, domami takimi jak nasz. Mały ogródek na skraju miejscowości. Na początku byłam zdziwiona, że wcale nie słyszę więcej ptaków niż na zadrzewionym osiedlu w mieście, na którym wcześniej mieszkałam. Latem zdziwiło mnie, że wcale nie ma więcej owadów. Z rozczuleniem obserwowałam bąki spędzające mnóstwo czasu w nasturcjach, które im wysiałam – zlatywały się tu jak na jakąś magiczną wyspę. Z każdego kolejnego spaceru zaczęłam wracać z przeświadczeniem, że jako cywilizacja jesteśmy na wiecznej wojnie z naturą, co w mieście jest oczywiste, wszak miasto jest kolebką cywilizacji technologii. Dopiero na wsi zobaczyłam, że to nie chodzi o samą technologię i infrastrukturę, ale o głęboką, masową obsesję panowania nad naturą i akceptowanie jej tylko w formie wymodelowanej i oswojonej, jakbyśmy byli zbiorowym szalonym artystą, którego dziełem jest akt zniszczenia.
Sielskie krajobrazy wokół mnie to przecież tak naprawdę industrialna pustynia, która udaje naturę. Pobliski las to plantacja. Ogrodzone drutem kolczastym (!) pola wokół naszej miejscowości to niemal martwa ziemia, w którą sztucznie pompowane są nawozy. Sielsko wyglądające owieczki stoją na zielonym pustkowiu, na którym wyjadły każdą najmniejsza roślinę, a są tam tylko po to, aby właściciel ziemi dostał dopłatę za „zachowanie tradycyjnego brytyjskiego pejzażu” (co z tego, że ani owce, ani wyjałowione z drzew łąki nie są w gruncie rzeczy niczym tradycyjnym dla wysp, które kiedyś pokrywał częściowo las deszczowy!). Większość przydomowych ogródków pokrywają betonowe płyty lub żwir, podjazdy dla kilku samochodów, lub w najlepszym wypadku, wygolony trawnik.
Ta odwieczna potrzeba dominacji nad krajobrazem, przyrodą, która dała człowiekowi największą władzę na naszej planecie, jest być może czymś dużo głębiej zakorzenionym niż racjonalna potrzeba rozwoju, technologii, cywilizacji. Naszą przestrzeń chcemy mieć uporządkowaną, okiełznaną, zgodną z naszymi zasadami. Przerośnięte drzewo – lepiej usunąć. Kawałek łąki – zalać betonem. Nie lubimy niespodzianek w postaci połamanych gałęzi czy ukąszenia osy. Być może jest w nas wciąż pradawny lęk przed potęgą przyrody, być może coś nam w środku ciągle przypomina, że jesteśmy tylko nowymi gośćmi na tej liczącej miliardy lat historii planecie. Że tak naprawdę nie mamy prawa nad nią dominować i to się w końcu na nas zemści.
Od zarania naszej cywilizacji, gdziekolwiek pojawił się człowiek i gdzie pojawiała się jego technologia, tam zwykle niszczony był lokalny ekosystem. W czasach prehistorycznych było nas nieporównywalnie mniej, a nasza technologia była bardzo prosta, a i tak potrafiliśmy wybijać gatunki oraz wypalać całe połacie ziemi czy zanieczyszczać krajobraz. Gdy lokalne zasoby się wyczerpywały, wystarczyło przemieścić się kawałek dalej. Ten sam schemat towarzyszył rozwojowi rolnictwa czy epoki industrialnej. Wówczas dodatkowo pojawił się nowy czynnik, który podtrzymywał mit niewyczerpanych zasobów naturalnych: technologia. Z rosnąca liczbą ludności i potrzeb, pojawiało się rosnące zniszczenie – ale teraz zniszczoną ziemię można przecież zasilić sztucznym nawozem (i zasłonić oczy na to, co się dzieje z nadmiarem tego nawozu, spływającym do rzek i wnikającym w głębsze warstwy ziemi). Wycięte drzewa, którymi zasilana była epoka przemysłowa w Anglii, można przecież zastąpić węglem. Węgiel – ropą. A dziś oczywiście wszystko z łatwością chcemy zastąpić turbinami oraz panelami i wydaje nam się, że „tym razem będzie już inaczej”! Wszystko wydaje się takie naturalnie proste – wraz ze zniszczeniem jednych zasobów, nabuzowani wiecznym głodem wiecznego wzrostu gospodarczego (współczesnej religii, wobec której wszystko inne musi się podporządkować) wynajdujemy rozwiązania dla problemów, które sami sobie stwarzamy. Im więcej problemów, tym więcej rozwiązań. Rozwiązania tanieją w momencie, gdy inwestycje w nie stają się opłacalne – wówczas jak domino ceny lecą w dół, a my zachwycamy się tym, jak to udało nam się zrewolucjonizować kolejny etap dobrobytu.
Rynek nie zawsze preferuje to, co przyjazne naturze. Technologia odnawialnej energii nie jest przecież nowością, ale dopóki ideologicznie nie pasowała rządzącym, a lobby naftowe rzucało miliony dolarów na ukrycie skutków efektów cieplarnianych, rynek się nią nie interesował. Już w 1979 (!) roku prezydent USA Jimmy Carter zarządził instalację paneli słonecznych na dachu Białego Domu. Zostały jednak zdjęte przez kolejnego prezydenta Ronalda Reagana wraz z nastaniem ery neoliberalizmu. Przyszedł wtedy czas jeszcze większego głodu wzrostu i rozwoju, skromna ekologiczna alternatywa nie miała szansy w tym światowym wyścigu. To smutne, że mieliśmy narzędzia do zatrzymania katastrofy klimatycznej już tak dawno temu, a dopiero teraz ta technologia staje się powszechna. Na 5 minut przed potencjalnym załamaniem bioróżnorodności naszej planety.
Czy coś się zmieniło, gdy wraz wielkimi odkryciami geograficznymi zniknęły tajemnicze miejsca, ciemne plamy na mapie, w które można się przenieść, które można wyeksploatować, zużyć, z dala od naszych oczu? Czy wraz z rozwojem technologii i cywilizacji, gdy wreszcie mogliśmy spojrzeć na globus i powiedzieć sobie – ok, tu mieszkam, to mój dom, widzę go wreszcie w całości – czy naszła nas wtedy refleksja, że o ten wspólny dom trzeba teraz zadbać, bo nie da się już zamieść śmieci pod dywan? Czy przestaliśmy przesuwać się po mapie szukając coraz to nowych miejsc, które możemy opanować i zniszczyć?
Obawiam się, że nie, ponieważ pomimo zmiany dyskursu politycznego ostatnich lat w stronę „zielonego kapitalizmu”, rdzeń ludzkiej motywacji jest wciąż ten sam – dominacja natury za pomocą technologii. Tym razem robimy to podobno dla dobra natury i walki z katastrofą klimatyczną, którą sami sobie zgotowaliśmy. Rzeczywiście zostawienie ratowania klimatu na ostatnią chwilę jak obecna, będzie wymagało – zgodnie z niedawną wypowiedzią Antionio Guterresa, sekretarza generalnego ONZ – robienia „wszystkiego, wszędzie, w tym samym czasie”1, aby mieć szansę zatrzymania ekologicznej katastrofy, więc będziemy musieli wykorzystać wszystkie narzędzia, które mamy.
Jest wiele przykładów rozwijających się obecnie technologii, które mogą okazać się niezastąpione. Sztuczna inteligencja (AI) – rozwijająca się w ekspresowym tempie, może być nieodzownym narzędziem w analizie dużych ilości danych z różnych źródeł, takich jak satelity, czujniki i modele klimatyczne. Może pomóc w redukcji emisji gazów cieplarnianych poprzez optymalizację procesów produkcyjnych i logistycznych, a także poprzez monitorowanie zużycia energii i wody. Może pomóc w zoptymalizowaniu systemów energetycznych, takich jak sieci elektroenergetyczne, co może prowadzić do bardziej efektywnego wykorzystania energii i zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Albo pomóc w śledzeniu źródeł emisji gazów cieplarnianych, takich jak fabryki i elektrownie. Zastosowanie sztucznej inteligencji może również pomóc w monitorowaniu stanu i zmian ekosystemów oraz w identyfikacji najbardziej skutecznych działań adaptacyjnych, takich jak budowanie infrastruktury odpornościowej i strategii adaptacyjnych dla sektorów, takich jak rolnictwo, transport i infrastruktura.
Już od dawna wykorzystuje się różne technologie, aby chronić nasze środowisko, na przykład wysyłając drony w ekstremalnie trudno dostępne miejsca, aby pobrać sadzonki roślin na granicy wyginięcia2. Innym podobnym przykładem jest projekt Rainforest Connection, który rozmieszcza w lasach deszczowych czujniki, które rejestrują dźwięki otoczenia, w tym dźwięki zwierząt, maszyn i ludzi. Dźwięki przesyłane są do chmury, gdzie analizowane są przez systemy sztucznej inteligencji, w celu wykrycia nielegalnego wycinania lasów, kłusownictwa i innych działań, które stanowią zagrożenie dla środowiska naturalnego i zwierząt. System AI analizuje dźwięki, porównując je z wzorcami i algorytmami, aby wykryć nieprawidłowości i podejrzane aktywności. Gdy system wykryje niebezpieczne zachowanie, wysyła alarm do ekipy ochrony lasu, która może podjąć odpowiednie kroki3.
Cały czas udoskonalane i rozbudowywane są technologie wytwarzania i pozyskiwania energii, aby jak najszybciej odejść od spalania paliw kopalnych. Zasilane zieloną energią samochody elektryczne mają być przyszłością naszego transportu. Zielona rewolucja obejmuje kolejne branże (które inaczej prawdopodobnie nie będą w stanie finansowo przetrwać, więc nie mają wyboru) na przykład zatruwającą środowisko od wielu lat branżę odzieżową czy kosmetyczną. Wymyślane są kolejne alternatywne patenty produkcji nie szkodzące lub mniej szkodzące środowisku czy też wykorzystujące recycling.
Pozostaje jednak wiele niedopowiedzianych wyzwań: zasobów planety, które wyczerpujemy szybciej niż są się w stanie zregenerować, nawet jeśli są „ekologiczne” czy nierealna skala wyzwania związana z liczbą ludzi na Ziemi oraz kwestia potencjalnej ukrytej ceny, którą trzeba będzie za to być może zapłacić, na przykład nieprzewidzianych okoliczności i nowych problemów, które wywołamy poprzez wygaszanie starych. W naturze wszystko jest przecież połączone i jeśli do tej pory nie nauczyliśmy się, że zabawa „w bogów” może się często kończyć nieprzewidzianymi skutkami w innym miejscu – to już nigdy się nie nauczymy: olej palmowy, wielkie elektrownie wodne, produkcja i utylizacja turbin wiatrowych (oraz badania nad ich potencjalnym wpływem na lokalny ekosystem) czy takie „ekologiczne” pomysły jak palenie drzewami. Wiele z tych technologii miało nam pomóc chronić środowisko, ale okazało się, że ich wprowadzenie na masową skalę uruchamia dodatkowe konsekwencje, zwykle związane z naruszeniem delikatnej równowagi w przyrodzie. Nie mamy jednak niestety w obecnej chwili już luksusu wyboru – aby zatrzymać katastrofę musimy wykorzystać wszystko to, co mamy. Ale aby zatrzymać to błędne koło tworzenia nowych problemów za pomocą rozwiązywania starych musimy chyba spojrzeć na nasz system wartości i motywację. Czy obecnie próbujemy uratować planetę, czy też nasz luksusowy styl życia? Czy konferencje klimatyczne służą zachowaniu planety w jej kształcie, czy też wymyśleniu nowych form jej eksploracji i wykorzystywania? Nie ma fizycznie takich możliwości, aby każdy obecnie jeżdżący samochód na naszej planecie zastąpić nagle elektrycznym, nie mówiąc o tym, że nie mamy tyle energii odnawialnej, aby je wszystkie zasilić. Dlaczego zatem dajemy sobie wmówić, że wizjonerskie marki typu Tesla nas uratują? Czy pomaga to naszej planecie czy też po prostu pomaga nam to w nocy spać, zamiast spojrzeć prawdzie w oczy, że obecny poziom konsumpcji jest absolutnie nie do zastąpienia przez ekologiczne alternatywy? Kto tak naprawdę zyskuje na rewolucjach technologicznych – planeta, ludzie a może jednak wielkie koncerny, które po prostu szukają nowych form na utrzymanie zysków?
Medialne polityczne zagrywki straszenia Polaków „zmuszaniem do jedzenia robaków” są przykładem skrajnie nieodpowiedzialnego i cynicznego mydlenia oczu podczas gdy nie mówi się o realnym problemie. Rolnictwo jest jednym z głównych źródeł emisji gazów cieplarnianych. Tymczasem według ONZ, w krajach rozwiniętych wyrzucamy rocznie około 17% żywności!4 W ramach rolnictwa najwięcej emisji generuje produkcja mięsa i produktów mlecznych, a także uprawa ryżu, fermentacja w beczkach, stosowanie nawozów sztucznych i emisje związane z transportem produktów rolnych. Zanim jednak rzucimy miliony euro dopłat do elektrycznych traktorów, czy nie powinniśmy spojrzeć na to co jemy, ile jemy mięsa, jak jemy, jak produkujemy jedzenie i wreszcie – dlaczego je wyrzucamy? Czy jesteśmy w stanie spojrzeć na naszą relację z produkcją żywności z perspektywy klimatu i natury, a nie tylko zachcianek konsumenta i rynku? Zanim rzucimy nowe technologie tam, gdzie jest problem – czy nie powinniśmy najpierw zająć się problemem?
Technologia nigdy nie jest za darmo, nie tylko jako inwestycja, ale też jako produkcja. Łatwo jest to przegapić, bo kolejne turbiny i panele „w magiczny sposób” wyrastają przed naszymi oczami. Również zielona technologia generuje przecież ślad węglowy. Zużywa zasoby. Musi być transportowana. Serwisowana. Jest nas obecnie 8 miliardów, każde działanie w skali globalnej będzie mieć też globalne skutki i cenę. Nigdy nie możemy przewidzieć konsekwencji wdrażania nowych technologii, zwłaszcza, gdy dzieje się to w takiej skali jak obecnie. To nie znaczy, że mamy zatrzymać proces dekarbonizacji energetyki, ale nie mamy już czasu na to, aby cały system zrewolucjonizować – musimy również spojrzeć prawdzie w oczy i zastosować dodatkowe narzędzia, które zazwyczaj oznaczają: mieć mniej. Grzać mniej. Wycinać drzewa – mniej.
Bioróżnorodność naszej planety zostanie prawdopodobnie złożona na ołtarzu zachowania przywilejów i luksusów współczesności, z których nie będziemy chcieli zrezygnować nawet w obliczu gwałtownych zmian klimatu. Będziemy woleli palić lasami, udając, że to zielona energia, niż zużywać mniej prądu i mniej konsumować. Prędzej zatrujemy rzeki i glebę produkując baterie do elektrycznych samochodów niż zmniejszymy liczbę samochodów. Chętniej doprowadzimy do wymarcia wielu gatunków niż zrezygnujemy z częstych lotów. Wysyłamy tony plastiku gdzieś, gdzie nasze oczy nie widzą – wierząc, że chronimy środowisko poprzez recycling. Prawodawcy wiedzą, że nie wygrają wyborów proponując ograniczenie nam naszych luksusów, dlatego takie regulacje nie pojawiają się wcale lub bardzo powoli.
Bądźmy ostrożni słuchając proroków nowego zielonego kapitalizmu, oni sami często nie wiedzą o czym jeszcze nie wiedzą. Przyszłe pokolenia nam nie wybaczą, jeśli nie zachowamy dla nich dzikiej natury tylko po to, żeby nam żyło nam się trochę wygodniej. Musimy zrobić co w naszej mocy, aby jak najbardziej zapobiec katastrofie klimatycznej, ale czasem najlepsze co możemy zrobić, to po prostu robić i mieć mniej.
Olga Mullay
Olga Mullay – warszawianka mieszkająca na stałe na zielonych przedmieściach w Szkocji. Pracuje w brytyjskiej instytucji rządowej, gdzie zajmuje się komunikacją i PR transformacji energetycznej. Absolwentka nauk politycznych, interesuje się ekonomicznymi, społecznymi i politycznymi wyzwaniami związanymi z kryzysem klimatycznym.
Przypisy:
1. „This report is a clarion call to massively fast-track climate efforts by every country and every sector and on every timeframe. In short, our world needs climate action on all fronts – everything, everywhere, all at once”. „Ten raport jest wezwaniem do masowego przyspieszenia działań na rzecz klimatu przez każdy kraj, każdy sektor i we wszystkich ramach czasowych. Krótko mówiąc, nasz świat potrzebuje działań na rzecz klimatu na wszystkich frontach – wszystkiego, wszędzie i jednocześnie”. Cytat z przemówienia towarzyszącego opublikowaniu najnowszego raportu międzynarodowego panelu klimatycznego ONZ: press.un.org/en/2023/sgsm21730.doc.htm
2. reuters.com/graphics/GLOBAL-ENVIRONMENT/PLANTS-RECOVERY/egvbyynabpq/index.html
3. rfcx.org/impact
4. bbc.co.uk/news/science-environment-56271385