DZIKIE ŻYCIE

Buty

Leszek Naziemiec

Dzisiaj, jak zwykle, idę na plażę. Do przejścia mam 400 metrów ścieżką należącą do Wolińskiego Parku Narodowego. Jak zwykle plaża będzie zupełnie pusta. Od kilku miesięcy korzystam z przywileju mieszkania blisko Bałtyku. Na początku wręcz biegłem nad morze, by popływać, ale też przejść się lub posiedzieć. Biegłem w masywnych, zabudowanych klapkach z tworzywa sztucznego. W moim najlepszym obuwiu. Latem jest mi w nich trochę za gorąco, ale wtedy je zzuwam i wędruję boso. Jesienią jest mi termicznie w sam raz. Zimą, jeśli temperatura spada poniżej zera, zakładam dodatkowo skarpety. W bagażniku auta trzymam parę oficjalnych, ładnych butów. Czasem mam ważne spotkanie, klienta lub pacjenta i rozumiem, że może nie być przygotowany na moje chodaki z tworzywa sztucznego. Przez buczynę, sosnowy las i wydmy, docieram na plażę. To moja prawie codzienna rutyna.

Fot. Sylwia Naziemiec
Fot. Sylwia Naziemiec

Dzisiaj nie pływam, tylko idę. Idę, idę. Lepiej chodzić w kierunku zachodnim. Jak pójdę na wschód, to znajdę się w Międzywodziu. Tam jednak jest za dużo cywilizacji. Wchodzę do wody w klapkach. Chociaż jest zima, powietrze nagrzało się do 15 stopni. Woda jeszcze przedwczoraj miała około dwa stopnie, ale teraz ma prawie pięć. To prąd z Niemiec lub Danii, bo morze nie zdążyłoby się tak szybko nagrzać. Wypatruję morskich ssaków. Dzisiaj, niestety, nic. Stopy mi nie marzną. Ściągam klapki i brodzę na granicy lądu i wody przez niecałe pół kilometra, aż docieram do „moich” dwóch kamieni. To w połowie zatopione w wodzie głazy, jeden z wyraźną, jasną pręgą przez środek. Jest to dla mnie trasa podstawowa, gdy nie mam zbyt wiele czasu. Wracam i widzę swoje ślady. Gdyby ktoś pokazał mi te tropy, wcale bym ich nie rozpoznał. Stawiam stopy mocno na zewnątrz. Całe kończyny dolne są bardziej niż przeciętnie zrotowane na zewnątrz. Śmiesznie to wygląda. Nie utożsamiam się z takimi śladami. Postanawiam, że idąc z powrotem, będę stawiał stopy w jednej linii.

Należę do ludzi uprzywilejowanych. Mogłem opuścić miasto, by mieszkać w tak pięknym miejscu. Rozumiem, że dla przyrody, ale także dla mnie samego, ludzi najlepiej utrzymywać w przekonaniu, że betonowe miasto jest najlepszym miejscem do życia. Dużo ludzi na małej przestrzeni. Wtedy plaże, takie jak ta, pozostaną puste. Ja już nie wędruję. Ja już doszedłem. Mógłbym tak pomyśleć, ale wiadomo – to tylko taki dobry dla mnie czas. Zbieram kamyki i patrzę w morze. Mając stabilną pracę i swój dom, nie odczuwam zbyt wielu pragnień. Przyjdą niepokoje. Ale skoro ich nie ma, to nie będę ich generował.

Czy nie jest tak, że po powrocie do domu ściągamy buty, skarpetki i z pewnym zdumieniem oglądamy swoje stopy? Osoby wkładające odruchowo domowe pantofle odraczają ten moment na koniec dnia. Przypatrują się nogom dopiero wieczorem, przed spaniem. Goła stopa przypomina nam o dziedzictwie przodków. Jako dziecko, byłem prowadzany do zoo. Pamiętam dobrze klatki z małpami. Mimowolnie moja uwaga koncentrowała się na ich stopach, służących do chodzenia, ale także do chwytania. Teraz, gdy wkładam eleganckie buty, co zdarza się rzadko, staję się człowiekiem. Gdy jestem boso, lub mam na nogach coś minimalistycznego, jestem na szczęście znowu małpą.

Z racji mojego zawodu fizjoterapeuty dziecięcego, rodzice rocznych dzieci pytają się mnie, jakie buciki mają kupić? Jaka firma będzie najlepsza? Odpowiadam, że dość długo byliśmy małpami, a buty w Polsce przyjęły się powszechnie dopiero 100 lat temu. Warto, jeśli to możliwe, pozostawić dziecku jak najwięcej swobody, żeby stopa mogła się kształtować w trakcie zbierania naturalnych doświadczeń sensomotorycznych. Tak, jak to było przez ostatni milion lat. Tylko duże wady wymagają specjalnego zaopatrzenia ortopedycznego w pierwszych latach życia. Jeśli już trzeba kupić buty, to mam jednak złotą radę: weźmy z półki trzy pary bucików i zobaczmy, w których dziecko będzie się poruszało z największa gracją. To będą prawdopodobnie najlepsze trzewiki. Jednak, gdy to tylko możliwe, pozwólmy pozostać dziecku jeszcze przez chwilę tą małpą. Niestety część z nas, żyjąc w miastach, chodzi po twardych powierzchniach. To powoduje, że jakaś forma ochrony i niedużej amortyzacji na pewno nie będzie szkodzić. To są oczywiście wszystko problemy pierwszego świata. Na niewiarygodnie dużych przestrzeniach globu, dziewczynki i chłopcy kaleczą sobie stopy wędrując i pracując niewolniczo na bosaka, marząc o najprostszych chińskich trampkach… Być może lakierowane buty z noskami, w których wykluczona jest wędrówka i praca fizyczna, stają się dla nich symbolem bogactwa i szczęśliwego życia. Życia, w którym nie trzeba już chodzić.

Kilka lat temu, gdy postanowiłem etapami przepłynąć Wisłę wpław, pojawił się pewien problem. Samo wchodzenie do rzeki i wychodzenie z niej niosło według mnie ryzyko, ponieważ byłem przekonany, że przedzierając się przez busz, w dość przypadkowych miejscach, będę kaleczył stopy o rozbite butelki. Poza tym, płynąc, czasami trzeba pokonać „na nogach” jakąś przeszkodę. Postanowiłem jednak, że nic na stopy nie założę. Ku mojemu zdumieniu, przez głębokie trawy i zarośla, całkiem dobrze przedzierało mi się na bosaka. Jedyne zranienie śródstopia na trasie 1000 kilometrów, zdarzyło mi się, gdy wychodziłem na nabrzeże przy Moście Poniatowskiego w Warszawie. Po wybetonowanej, zachodniej stronie, zalega na brzegu i w wodzie tłuczeń szklany.

Gdy byłem dzieckiem, mama kazała mi chodzić w wysokich ciepłych butach od listopada do końca marca. To było dla mnie bardzo niekomfortowe. Czułem, że w stopy jest mi za gorąco. Gdy zyskałem nieco kontroli nad swoim życiem, jak to nastolatek, postanowiłem radykalnie, że będę biegał siedmiokilometrową asfaltową pętlę w lokalnym parku, na bosaka. Był początek listopada i po pierwszej próbie doszedłem do wniosku, że nie jest mi zimno w stopy, ale trochę za twardo. Po kilku razach zacząłem odczuwać niewielki ból w kolanach. Pomyślałem, że mogę tak biegać tylko po miękkim podłożu. Moje truchty kontynuowałem w trampkach. Miałem parę mocniejszych butów sportowych, ale były dla mnie niewygodne i gdy w nich biegałem, robiły mi się pęcherze na stopach. Trampki były w porządku, tylko szybko się niszczyły. Dziura na podeszwie mogła się zrobić po 3 tygodniach joggingu i gry w koszykówkę. Głupio mi było mówić o tym rodzicom, więc dokupywałem sobie tanie, ale mocne wkładki do butów i użytkowałem trampki jeszcze jakiś czas. Pamiętam sytuację, gdy z kolegami pojechaliśmy w góry, na zimowy obóz sportowy. Po pierwszym treningu w śniegu nasze buty były zupełnie mokre i nie chciały wyschnąć. Część z nas wróciła znowu do trampek, tylko że na skarpetkę zaczęliśmy wkładać worek foliowy. Bardzo się zdziwiłem, gdy niedawno mój znajomy, podczas wędrówki po wyspie Wolin, opowiedział mi dokładnie o takiej samej metodzie zabezpieczania stopy zimą. Jako nastolatek przeszedłem też próby wzuwania na swoje stopy wysokich butów, ze względu na modę. Buty wojskowe lub podobne, były trudne do nabycia. Gdy w końcu mój tata dosłownie zdobył takie dla mnie, musieliśmy je moczyć i formować, by w ogóle nadawały się do chodzenia. Jednak używając ich, bardzo cierpiałem i w końcu się poddałem. Zacząłem bać się służby wojskowej. Przecież nie dam rady maszerować w takich kamaszach. Czy będę mógł, na końcu kolumny, zawiesić te trepy na szyi i iść na bosaka?

Przyzwyczajałem moje stopy do chodzenia boso przez wiele lat. Duże znaczenie miało dla mnie całoroczne wchodzenie do wody, by popływać. Zauważyłem, że moje stopy świetnie reagują, gdy temperatura jest dodatnia, natomiast adaptacja do chodzenia boso przy mrozie jest niewielka. Można chodzić boso po śniegu kilka minut czy wytrenować się nawet, by przemierzyć maraton bez butów po zalodzonym asfalcie, ale deptanie śniegu jako zwykła aktywność, dzień po dniu, bez okresów regeneracji, to raczej bardzo trudna sprawa. W każdym razie, po wieloletnim treningu, kiedy właściwie stopy mi już nie marzły w plusowych temperaturach, większe ekspozycje na mróz i kontakt z lodem i tak powodowały drobne odmrożenia. Zawsze podpytywałem ludzi, którzy lubią chodzić boso, o ich doświadczenia z zimnem. Większość mi odpowiedziała, że w niskich temperaturach mają podobne problemy. Zresztą nie jestem zwolennikiem przekraczania granic za wszelką cenę, tylko eksplorowania przystosowań, które w nas drzemią i które mogą wpłynąć na codzienny komfort. No i dają radość, jak chodzenie w klapkach późną jesienią.

Woliński Park Narodowy. Fot. Grzegorz Bożek
Woliński Park Narodowy. Fot. Grzegorz Bożek

Przez wiele lat życia testujemy buty. Staramy się dotrzeć do modelu, typu, czegoś co nam odpowiada i jeśli w końcu uda się ustalić modus vivendi z naszymi stopami dzikusa, nie chcemy już niczego zmieniać. Część z nas jednak tej relacji dobrze nie nawiązała. Cierpimy na różne choroby stóp. Permanentne odciski, zaburzenia ukrwienia i bóle. Niektóre problemy oczywiście nie są związane z używaniem obuwia. Może się okazać, że w kwestii naszych stóp oprócz ortopedy, równie kompetentnie wypowie się też psychoterapeuta.

Chciałem kiedyś chodzić w japonkach. Czyli klapkach, z paskiem z gumy, który trzyma się paluchem i palcem drugim. Okazało się, że mam jednak nieproporcjonalnie krótkie palce u nóg. Każda para klapek wygląda jakby była na mnie za duża. Z japonek musiałem zrezygnować. Teraz jednak wracam do pomysłu. Spróbuję sobie zrobić obuwie ze starej opony. Przytnę sobie podeszwę, tak, że w końcu będzie dopasowana.

Muszę już kończyć rozważania, ponieważ właśnie doszedłem do wyjścia z plaży. Teraz starannie wyczyszczę stopy z piasku. Ziarenko po ziarenku. Nie wolno mi wnosić piasku do domu!

Leszek Naziemiec