DZIKIE ŻYCIE

Tvergastein

Albert Rubacha

Wyruszyłem w tę podróż, by przybliżyć sobie odpowiedź na nurtujące mnie pytania: czy głębokoekologiczne myślenie wiarygodnie opisuje rzeczywistość? Oraz, jeśli tak, to w jaki sposób trafia i może trafić do ludzkich serc i umysłów?

Podróż do Norwegii jak najbardziej wpisuje się w to poszukiwanie. Ostatecznie za każdym myśleniem stoi ten, kto myśli, czyli osoba. Należało odnaleźć więc tych, których głębokoekologiczna refleksja przeniknęła. Ludzi, którzy tak myślą lub z takim myśleniem się zetknęli w sposób wymuszający zajęcie się nim. Nawet jeśli, a może przede wszystkim, jest ono krytyczne. Te dwie grupy ludzi bez wątpienia spotkamy na Północnej Drodze.

Na okładce Tvergastein – miejsce, w którym Arne Naess w swojej hyttcie spędził 10 lat. To z tego miejsca czerpał siłę, tam też pisał swoje teksty i książki. „The Trumpeter” założono w 1983 r., istnieje do dzisiaj. Do tej pory ukazało się 39 wydań, ostatnim jest numer z 2023 r.
Na okładce Tvergastein – miejsce, w którym Arne Naess w swojej hyttcie spędził 10 lat. To z tego miejsca czerpał siłę, tam też pisał swoje teksty i książki. „The Trumpeter” założono w 1983 r., istnieje do dzisiaj. Do tej pory ukazało się 39 wydań, ostatnim jest numer z 2023 r.

Jeśli drogą jest głęboka ekologia, zetknęliśmy się też z innym jej rodzajem. Dotarliśmy do Rygge, miejscowości i gminy oddalonej od Oslo około 80 km na południe. Jedno z wyjaśnień tej nazwy odwołuje do bogini Freji. Był już późny wieczór, tuż przed północą, jednak było jeszcze widno. Potrzebowaliśmy lasu, by korzystając ze skandynawskiego prawa wolnego człowieka, rozbić namiot. Dostrzegliśmy drzewa, ale po drugiej stronie autostrady. Odgradzały nas od niego pasy ruchu, śmigające pojazdy i płoty. Szliśmy wzdłuż dróg, szukając przejścia. Zaczęło się ściemniać. Wreszcie dotarliśmy do lasu po tej samej stronie. Pozostał cierpki smak pierwszego doświadczenia w Norwegii. Czułem bezsilność zwierzęcia, które chce przekroczyć autostradę. W jaki sposób? Ilu stworzeniom to się uda? W jaki sposób?

Do umówionych spotkań z Arne Naessem, jego żoną Kit Fai oraz Niną Witoszek mieliśmy jeszcze czas. Wędrowaliśmy zatem po wioskach okolic Moss nad Oslofjordem. Wszechobecna skalistość. Roślinność znajoma, sudeckopodobna: podagrycznik, wiązówka, świerki, brzozy, dęby, klony i wiązy. I jesiony, mnóstwo jesionów w lasach, ale też sadzonych przy drogach i domach. Tablica przy średniowiecznym kościele w Rygge głosi, że są pozostałością wielowiekowego zasiedlania tych obszarów przez Norwegów (obecnie brzegi fiordu Oslo zamieszkuje prawie 2 mln ludzi). Jesion wszak to skandynawskie drzewo kosmiczne, arbor mundi. Edda mówi, 1.19:

Wiem, gdzie jesion stoi, Yggdrasill się zowie,

Lśniącą wilgotnością pień jego zroszony;

Z niego idzie rosa, co w dolinach spada,

Koło Urd studni wciąż zielony stoi

Jesion wyniosły po norwesku to Ask, imię pierwszego człowieka.

Włócząc się docieramy do niewielkiego fiordu, części tego, który wcina się na długość około 100 km w głąb Półwyspu Skandynawskiego. Piękny i zadeptany. Domki nadbrzeżne wchodzące w morze tak, że nie jesteśmy w stanie go obejść. Raz po raz natrafiamy na czyjąś posiadłość letniskową. Słychać hałas motorówek dużych i małych. Zaledwie 4,5 mln mieszkańców zamieszkuje obszar wielkości Polski, ale widać pełno śladów człowieka. Norwedzy rozpełzli się po fiordach z jachtami, łódkami, pomostami, basenami. Obserwując to, przypominam sobie rozmowę ze znajomym z mojej wsi, który dopatruje się wzrostu świadomości ekologicznej w zamożności społeczeństwa. Cytował Wałęsę, który miał powiedzieć, że Polakom brakuje woli i pełnych kont, by rozwinąć demokrację. Znajomy łączył z tym w ogóle jakikolwiek wzrost świadomości: będą mieli finanse, zaczną się uczyć, zmienią postrzeganie. Norweskie społeczeństwo dobrobytu jest dla mnie kolejnym dowodem, że pieniądz nie przekłada się w linii prostej na kulturę.

Umawiając się na spotkanie, Kit Fai ostrzegała mnie, że rozmowa z Arne Naessem jest już praktycznie niemożliwa. Chcieliśmy go jednak chociaż zobaczyć i po prostu uścisnąć dłoń, co też się stało. Oboje witają nas w domu spokojnej starości. Naess ciągle uśmiecha się, wręcz wpada w zachwyt, z ciekawością przegląda materiały Pracowni. Powtarza kilkakrotnie po polsku: „Polska”. Psychicznie jest już w innym świecie. Są zmęczeni po nieprzespanej nocy, zatem rozmowa z żoną i opiekunką Naessa nie trwa długo. Zresztą, jak sama podkreśla, nie orientuje się dobrze w tematach, którymi zajmował się jej mąż.

Arne Naess na okładce „The Trumpeter” czasopisma ekologicznego poświęconego rozwojowi ekozofii, mądrości zrodzonej z ekologicznego zrozumienia i wglądu
Arne Naess na okładce „The Trumpeter” czasopisma ekologicznego poświęconego rozwojowi ekozofii, mądrości zrodzonej z ekologicznego zrozumienia i wglądu

Zdecydowanie ciekawszą rozmową, jeśli chodzi o wgląd w myśl Naessa i jej recepcję, jest spotkanie z Niną Witoszek, profesor uniwersytetu w Oslo, rodem z Pszczyny. Jej styczność z Naessem zaowocowała szeregiem publikacji nawiązujących do „ekozofii T” i ruchu głębokiej ekologii. Jest współautorką filmu „Boxing Arne Naess” wraz z Piotrem Kuzińskim. Spotykamy się w sławnym parku w Oslo, zwanym parkiem Vigelanda. Dzieło norweskiego rzeźbiarza Gustawa Vigelanda, ucznia Rodina, nad którym pracował przez połowę swego życia, jego idee fixe. Neoklasyczne sylwetki nagich postaci w różnych pozach, zastygłe i zimne. Jakby pangermański, totalny zachwyt nad mocą i witalnością ludzkiego ciała. Charakter tego parku jest dobrym preludium do rozważań o charakterze myślenia głębokoekologicznego. Czy rzeczywiście Naess „uprzyrodawia” kulturę, jak zauważa prof. Witoszek i czy takie „uprzyrodawianie” poprzedza totalitaryzm?

Aby założyć biwak, będąc w Oslo, wyjeżdżamy każdego wieczoru na jego przedmieścia, nad jezioro Songsvann, ulubione miejsce na rozrywkę i sport. Norwedzy tam biegają, pływają, przychodzą z psami. Lubią ruch fizyczny. W porównaniu z Holandią czy Polską, rzeczywiście nie widziałem tam wielu otyłych ludzi. Siedzimy nad brzegiem, przysiada się rodzina Hindusów. Po nich kilku mężczyzn o posturze i mowie Wikinga przynosi grilla. Już lekko podchmieleni, wymachują kubkami z piwem. Hindusi przypatrują się z powściągliwą ciekawością. Jeden z mężczyzn rozbiera się i wskakuje do wody przy gromkich okrzykach kolegów. Tak musiało wyglądać przybijanie Wikingów do brzegów, pomyślałem. Po wyjściu z łodzi bawią się nad ogniskiem, gotują w garncu i piją przed kolejnym „najazdem”. Tylko ci tutaj trącą miękkością – twarze informatyków i nauczycieli, niepoorane morskim wiatrem. Bardzo chcieliby tak poczuć… Być wolnym… Wyzwolić zwierzę… Pozostaje tylko ryk nad miejskim jeziorem w Oslo. Idziemy do lasu rozbić namiot. Oni bawią się do późna. Rano zauważam radośnie, że nie pozostawili po sobie śmieci. W Polsce by zostawili. Chwalebne, ale Wiking też by zostawił.

Poniekąd Norweg z natury i wychowania jest myśliwym, rybakiem, wielorybnikiem. Mówią, że rodzi się z nartami na nogach. Ma wszystko, co posiadają cywilizowani ludzie – samochód, telewizor, elektryczną golarkę – ale nie lubi tego. On chce być synem lub córą Morza, Góry, Puszczy, czyli Dzikości. Niezależny i dziki. Wtedy kupuje hytte. Hytte to mały domek gdzieś w dziczy, najlepiej postawiony na górze lub wybrzeżu. Tam spędza wakacje, Boże Narodzenie lub Wielkanoc. Trochę mebli, piec lub kominek. Surowy wygląd odróżnia hytte od mieszkań, w których przebywa przez resztę roku. A jakże, używa telefonu, telewizji czy komputera, lecz jak przystało na „dziecko Przyrody” ukrywa je w przaśnych pudełkach, stylizuje na ludowo, żarliwie czerpiąc wzory z otaczającej go przyrody.

Udajemy się do tej hytte, w której pisał i bywał Arne Naess. Podobno najwyżej położona chata w Norwegii (1509 m n.p.m.) przy Hallingskarvet, obecnie park narodowy. Od nazwy miejsca, w którym stoi, Tvergastein, co znaczy „skrzyżowane kamienie”, filozofia ekologiczna Naessa otrzymała nazwę „ekozofii T”. Bezludny, przytulny dworzec w Ustaoset pozwala nam przygotować się do wspinaczki. Ciemne chmury przynoszą deszcz. Jest połowa czerwca, tutaj zaczęła się wiosna. Wokół Ustaoset na zboczach brązowe, puste chaty czekają na lipcowych wakacjuszy. Na stacji benzynowej pytam o mapę. Sprzedawca podaje cenę. Wyciągam pieniądze beztrosko, chyba nie dosłyszałem. Pokazuje naklejkę z ceną. To najdroższa mapa, jaką kupiłem w życiu.

Na stokach leżą jeszcze płaty śniegu. Od drogi prowadzącej w stronę Bergen odbija ścieżka. Jakaś koparka pogłębia strumień. Jak okiem sięgnąć, przeraźliwa samotna szarość z białym i niebieskim. Mijamy kolejną hytte, wreszcie ścieżka się urywa. Musimy iść wzdłuż strumieni. Czasami wychodzi słońce zza chmur. Skały pośród małych krzewinek wyglądają wtedy pięknie, porostowe łąki, dostrzegam sporo odchodów jakichś zwierząt kopytnych. Sądzimy, że trzeba nam dojść aż za jawiący się masyw. Dobrze, że mamy mapę. Wspięlibyśmy się na lodowiec. Po trzech godzinach dotarliśmy do chatki otoczonej murem od strony zachodniej. Jest zamknięta, na zewnątrz bateria słoneczna i niewielki wiatrak. Zaglądamy do środka przez okna. Wszystko wygląda tak, jakby Naess opuścił ją zaledwie wczoraj. Fotele, biblioteczka z literaturą filozoficzną, zachodnią i wschodnią; jakieś minerały na stole i lupa oraz mnóstwo próbówek. Dom pod lodowcem z widokiem na odległy narodowy park Hardangervidda. Przenikliwa cisza. Im bliżej nocy, tym chłodniej. Schodzimy więc brnąc przez wodę z tających śniegów. Rozbijamy namiot przy pierwszej, niżej położonej chacie. Rankiem wyczołgujemy się z namiotu obsypanego lodem i śniegiem.

Artykuł opublikowany w Dzikim Życiu, nr 9/171, wrzesień 2008
Artykuł opublikowany w Dzikim Życiu, nr 9/171, wrzesień 2008

Podróż do Bergen uświadamia mi skalę tego, co Norwedzy za pomocą dynamitu zrobili ze swoją przyrodą. Gdy Holendrów postrzegam jako znawców tam i osuszeń, obraz Norwega utrwalił mi się jako równającego góry i kującego w skale. Po przekroczeniu najwyżej położonego dworca w Norwegii, na wysokości 1222 m n.p.m., podróż przebiega praktycznie w tunelach. Nowe miejsca pod budynki tworzy się na skruszonych zboczach. Nowe drogi i autostrady wycina w skale. Do tego można dodać tamy przy lodowcach i na rzekach czy nowe lotniska. Czy to jest nadal partnerstwo, wsłuchiwanie się w przyrodę, czy też po prostu nadkonsumpcja?

Bez wątpienia głębokoekologiczne myślenie jest mi bliższe po takiej eksploracji. Tych kilka spotkań i zakupionych książek, krajobrazy i ludzie uszczegóławiają to, co było pewnym zarysem. Myślę, że to dobry początek doprowadzenia do końca i rozwikłania nurtujących mnie przecież pytań.

Albert Rubacha

Artykuł został opublikowany w „Dzikim Życiu” w numerze 9/171 we wrześniu 2008 roku.

Albert Rubacha (1972-2013) – studiował nauki społeczne i filozofię. Był zwolennikiem systemów nieantropocentrycznych, głęboko ekozoficznych i jarskich. Określał siebie jako neoagrarystę, indosłowianofila, wielkiego miłośnika myśli Bhagawadgity, Henry`ego D. Thoreau i Arne Naessa. Mieszkał na wsi, cenił sobie kontakt ze zwierzętami i roślinami oraz książkami. Przygotowywał pracę doktorską na temat ekonomii Gandhiego. Związany był z Pracownią na rzecz Wszystkich Istot oraz Dolnośląskim Ruchem Ochrony Przyrody. Czynnie angażował się w działania na rzecz ochrony przyrody Sudetów, prowadził bloga gorysuche.wordpress.com.