Przyjemność zanurzenia
Jakiś czas temu uczestniczyłem w wakacyjnym obozie dzieci i młodzieży z rdzeniowym zanikiem mięśni (SMA), który się odbył w Bieszczadach. W wyjeździe brali też udział studenci terapii zajęciowej i fizjoterapii, głównie z Wrocławia. Studenci jako wolontariusze opiekowali się dziećmi, dzięki czemu rodzice zostali odciążeni i mogli poświęcić trochę czasu na własny relaks.
Moim zadaniem było, między innymi, zorganizowanie zajęć warsztatowych dla wszystkich trzech grup uczestników: dzieci, rodziców i studentów. W głowie miałem ciągle myśl, że życie dzieci z tego typu diagnozą podlega nadmiernej medykalizacji. Prawie każdego dnia pracują z fizjoterapeutą, poddają się badaniom diagnostycznym i jeżdżą po placówkach medycznych. Terapeuci wymyślają coraz to nowe systemy ćwiczeń, firmy farmaceutyczne tworzą nowe leki, które są zresztą często niewiarygodnie drogie, a dietetycy opracowują nowatorskie diety. Z jednej strony widać innowacyjną pracę ludzi dobrej woli, z drugiej strony można dostrzec, czasami cyniczne zagospodarowywanie wrażliwej niszy przez biznes sektora usług medycznych.

SMA to choroba genetyczna, prowadząca u jednych do niewielkich deficytów motorycznych, inni – niestety – są stale przykuci do łóżka i muszą korzystać z respiratora. Część chorych na pewnym etapie jest zmuszona do korzystania z elektrycznego wózka. W podobnej sytuacji funkcjonalnej znajdują się osoby z innymi chorobami zanikowymi, np. dystrofią Duchenne’a. Chociaż współczesna technika powoduje, że życie chorych jest lżejsze niż np. pięćdziesiąt lat temu, to jednak, niejako wtórnie, pewne potrzeby życiowe ulegają deprywacji. Osoby chore korzystają z zaawansowanych urządzeń do ćwiczeń w zamkniętych salach terapeutycznych, poruszają się specjalnymi wózkami, a spędzanie wolnego czasu przenosi się do sieci. Z jednej strony życie jest usprawnione, z drugiej takie osoby żyją mocno odcięte od przyrody.
Obecnie psychologia dokonała zwrotu i głosi, że alienacja od przyrody może skutkować nerwicą lub chorobą somatyczną. Mówi otwarcie, że musimy sobie uświadamiać więź z przyrodą i korzystać z tej więzi. Już Zygmunt Freud zajmował się instynktami i popędami, jednak w dwudziestym wieku psychoterapia bardziej eksplorowała wątki humanistyczne (poszukiwanie sensu, usprawnianie komunikacji) lub czerpała z psychologicznych teorii uczenia się, rozwijając terapie behawioralne i poznawcze.
Praca z ciałem zawsze była obecna: odkrywanie przyrody w nas i budowanie relacji z przyrodą na zewnątrz. Jednak dopiero w od kilkunastu lat widać rozwój eko-psychiatrii i eko-psychologii. Najciekawsza jest prostota podejścia: nie są ważne skomplikowane techniki pracy, raczej wystarcza samo zanurzenie w lesie, morzu czy łące, by zadziała się uzdrawiająca magia. Jakby nasze ciała wysuwały macki w stronę przyrody, a ekosystem robił to samo w stosunku do nas.
To wszystko brzmi dobrze, tylko w przypadku osób z deficytami motorycznymi pojawiają się dwa problemy. Jeden koncepcyjny i drugi techniczny. Zacznę od tego drugiego. Jeśli zawieziemy kogoś na wózku elektrycznym w środek puszczy, to może mieć poczucie jeszcze mniejszej samodzielności. Nie będzie przecież mógł się odgonić nawet od komara, ani przemieszczać w grząskim terenie. W dodatku pamiętać trzeba, że gdy ta sama osoba pojedzie do centrum handlowego, to będzie mogła swobodnie i szybko poruszać się w rozległej przestrzeni pozbawionej barier architektonicznych. Z drugiej strony wiemy, że płetwonurkowie i astronauci w specjalnych kombinezonach, korzystając z aparatu tlenowego, epatują swoim zachwytem nad przyrodą i poczuciem jedności, pomimo oddzielenia od zjawisk obserwowanych. Teraz pierwszy problem. Z reguły „dziećmi przyrody” czują się ludzie, którzy potrafią korzystać z życia w dzikości i rozwinęli w sobie przystosowania do niego. Są odporni na długi wysiłek i zmienne warunki atmosferyczne, są skoordynowani, spostrzegawczy i potrafią błyskawicznie reagować. To powoduje, że odczuwają sporą przyjemność podczas zanurzenia w przyrodę. A jak ma odczuć przyjemność osoba, u której właśnie z ciałem jest problem, tak jakby przyroda nie dała jej tego wszystkiego co zdrowym?
Od kilku lat ćwiczę z dziećmi z zanikami mięśni, używając technik oddechowych pochodzących ze sportowego nurkowania na wstrzymanym oddechu, czyli freedivingu. Najlepsi nurkowie potrafią na jednym oddechu przepłynąć ponad dwieście metrów stylem klasycznym (żabką), zejść na głębokość stu metrów czy wytrzymać statycznie zanurzeni w wodzie około 9-10 minut. Dzieje się tak dzięki odruchowi nurkowemu ssaków, a dokładniej odpowiedzi nurkowej kręgowców. Kiedy wstrzymamy oddech i zanurzymy twarz w chłodnej wodzie, odruchowo obniża się częstotliwość skurczu serca, poziom metabolizmu, a krew znajdująca się w kończynach przesuwa się bardziej w kierunku centrum ciała. To nasze ewolucyjne przystosowanie do nurkowania. To, jak długo możemy zostać pod wodą, zależy od wielu czynników. Od stopnia wytrenowania, od umiejętności zrelaksowania się pomimo niedostatku tlenu, może także od posiadanej masy mięśniowej. Zauważyłem, że dzieci z SMA, regularnie ćwiczące nurkowanie lub nawet techniki wstrzymywania oddechu na lądzie, uzyskują dobre wyniki. Być może dzieje się tak ze względu mniejszą masę mięśni, a co za tym idzie, mniejsze zużycie tlenu przez te mięśnie. Osiągnięcia są na tyle dobre, że jedna z ćwiczących niezbyt intensywnie dziewczyn, mogłaby starować z powodzeniem w zawodach nurkowych i pokonywać dorosłych zdrowych zawodników!
Będąc na obozie zorganizowanym przez Fundację SMA postanowiłem, że na warsztatach będę uczył tych stosunkowo prostych technik oddechowych, nie tylko ze względu na usprawnianie przepony, mięśni międzyżebrowych czy procesów oddychania, ale właśnie z powodów psychologicznych. Jednak to „słabsze ciało” potrafi podjąć wysiłek na poziomie wyczynowym! Osiągnąć przewagę nad zdrowymi i poczuć przyjemność z długiego nurkowania.
Przyjemność z posiadania ciała jest ważna, by nie marzyć ciągle o odseparowaniu umysłu i wpuszczeniu go w sieć internetową. Cały czas nurtuje mnie ta kwestia – jakich aktywności łączących sport i przygodę można szukać w takich trudnych życiowych sytuacjach. Może rozwiązaniem jest żeglarstwo. Sternik poruszający się na co dzień na wózku może kontrolować wiatr poruszający jachtem. Być może sporty zimowe są rozwiązaniem? Narciarstwo i saneczkarstwo osób z deficytami ruchowymi wydaje się stwarzać dodatkowe ryzyko urazu, ale może szybka jazda przez zaśnieżony las jest tego warta? Obecnie na świecie rozwija się ruch ornitologów-amatorów przede wszystkim starających się dokonywać obserwacji bliskich sobie gatunków ptaków. Ta aktywność nie oznacza koniecznie brodzenia po bagnach. Wystarczy wiedza, spostrzegawczość i cierpliwość. Może tego typu zajęcie będzie rozwiązaniem dla osób, których nie ciągnie do sportu. W każdym razie myślę, że głębokiemu zanurzeniu w przyrodzie powinno towarzyszyć poczucie równie głębokiej przyjemności. Rozkoszy.
Leszek Naziemiec