Może i mam serce z kamienia. Odpowiedź Zenonowi Kruczyńskiemu
Zenku, dziękuję Ci za Twój krytyczny tekst, choć odkąd wiedziałem, że on powstanie, to nie spodziewałem się po nim niczego, czego bym w Twoich książkach bądź w wywiadach z Tobą nie czytał. I nie pomyliłem się: dostałem zestaw tych samych, znanych mi argumentów, z których część jest mocno problematyczna, choć Ty zakładasz ich słuszność. Odniosę się tylko do niektórych.
Zarzucasz mi, że nie dotarł do mnie „fakt o rzeczywistej wielkości szkód łowieckich – to 1,3 promila roślinnej produkcji rolnej w Polsce”. No cóż, mogę tylko napisać, że czekam aż do Ciebie dotrze, że te wyliczenia są obowiązujące dla sytuacji, w której polowania się prowadzi, rocznie zabijając nawet kilkaset tysięcy zwierząt. W obecnej sytuacji nie wiemy, jaka byłaby rzeczywista skala szkód, gdyby tych polowań nie było. Czy wysokość strat byłaby akceptowalna społecznie? Jaki wpływ miałyby uwolnione od łowieckiej presji jelenie, sarny i dziki na ekosystemy, również te szczególnie chronione, jak rezerwaty i parki narodowe? Nie mamy o tym wiedzy.
Wielokrotnie powtarzałeś, że po zaprzestaniu polowań przyroda wróciłaby do stanu jakiejś równowagi. Słusznie wskazywałeś, że dokarmianie zwierząt sztucznie stymuluje dynamikę ich populacji, co zresztą potwierdzają badania. Ale retoryka, że jak zaprzestaniemy strzelać do niektórych gatunków to „jakoś to będzie”, jest co najmniej nieakceptowalna. Poddawałem ten pogląd pod ocenę naukowcom podczas mojego niedawnego cyklu „Debata łowiecka”. I mogę powiedzieć tylko tyle, że patrzyli nań sceptycznie.
Ciekawą rzecz powiedział prof. Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN: że na pewnych obszarach, „gdzie są duże kompleksy leśne, słabo zaludnione, z bogatą bioróżnorodnością i z dużymi drapieżnikami”, rezygnacja z łowiectwa mogłaby być możliwa. „Widać to dobrze w Puszczy Białowieskiej, gdzie odstrzały ssaków kopytnych są ograniczone do niektórych obszarów i od lat się zmniejszają. Prawie nie strzela się do ssaków drapieżnych i przyroda doskonale radzi sobie bez polowań łowieckich” – zauważył. Ale zaraz dodał, że takich obszarów jest niewiele w Polsce, a zwierzęta żyją również w krajobrazie silnie przekształconym przez człowieka. „Gdybyśmy tam przestali na nie polować, to bardzo szybko doszłoby do wzrostu liczebności niektórych gatunków i zwiększyłaby się liczba konfliktów z ludźmi. Wzrastałaby presja zwierząt na tereny zabudowane, a wysokość szkód w rolnictwie stałaby się trudna do zaakceptowania” – zaznaczył. I dlatego „liczebność gatunków, które są potencjalnie najbardziej konfliktowe, czyli jeleni, saren czy dzików, musimy w wielu obszarach regulować”1.
No więc, Zenku, używając języka młodzieżowego, „handluj” z tym. Dodam może tylko, że w Kantonie Genewskim, który często jest podawany przez ruchy antyłowieckie jako przykład tego, że z łowiectwa można zrezygnować, cały czas prowadzi się odstrzały redukcyjne. To też polowania, tyle że realizowane przez myśliwych opłacanych ze środków publicznych.
Jeśli zaś chodzi o Twoją sugestię, bym „zaopatrzył się w strzelbę i zastrzelił jakąś łanię”, to, dziękuję, nie skorzystam. Nie mam na to ochoty, podobnie jak nie mam ochoty być deratyzatorem i dezysektorem. Po prostu akceptuję fakt, że czasem zwierzęta musimy zabijać i jestem przekonany, że, jeśli już, to powinni się tym zajmować fachowcy. Z tego samego powodu „dla ochrony przyrody nie wygarnę z ołowianego śrutu w małe ciałko szopa pracza”.
Nie sądzę też – wbrew Twojej ironicznej sugestii – by myśliwi z otwartymi ramionami przyjęli mnie do swojego grona, nawet gdybym tego chciał. Na medal PZŁ „Za zasługi dla łowiectwa” również nie liczę, biorąc pod uwagę ilość myśliwskiego hejtu, jaka wylała się na mnie w ostatnich latach. Zresztą bym go nie przyjął, bo uważam, że Polski Związek Łowiecki należy rozwiązać i powołać na jego miejsce agendę rządową, o czym pisałem już w cyklu „Polska bez polowań”2. Poza tym, z powodu polaryzacji w Polsce debaty o łowiectwie – łowiectwo ma głównie albo zatwardziałych przeciwników, albo zatwardziałych zwolenników – na medale z żadnej strony raczej nie mogę liczyć. I dobrze mi z tym.
Do ochrony przyrody mam realistyczne i pragmatyczne podejście. Jeżeli nie możemy w tym momencie odejść od zabijania dzikich zwierząt, to nie możemy. Przynajmniej na obszarze całego kraju nie ma szansy na zakończenie odstrzałów dużych kopytnych. Gatunki inwazyjne – polowaniami bądź w inny sposób – musimy usuwać z przyrody, bo są zagrożeniem dla rodzimych zwierząt. Ale możemy zrewidować listę gatunków łownych, skreślając z niej większość gatunków. Z ptakami na czele, na które polowania dziś nie są już niczym uzasadnione, stanowiąc jedynie barbarzyńską rozrywkę. W dalszej perspektywie potrzebne jest gigantyczne przekierowanie łowiectwa na nowe tory, polegające przede wszystkim na podporządkowaniu go ochronie przyrody [podsumowanie moich poglądów w tej sprawie Czytelnicy znajdą w nr. październikowym „Dzikiego Życia” w tekście „Polska bez polowań?”].
Jestem też zdania, że Twoja maksymalistyczna retoryka o konieczności pilnego całkowitego odejścia od polowań jest nie tylko niewystarczająco uargumentowana, ale również przeciwskuteczna. Jestem pewny, że łowiectwo w Polsce się zmieni, ale ta zmiana dokona się raczej stopniowo. Musimy zrobić to odpowiedzialnie, bo gra toczy się o los przyrody. Może i mam serce z kamienia, ale w tym konkretnym przypadku bardziej obawiam się tych, których serce jest zbyt miękkie. Na tyle miękkie, by pochopnie robić rzeczy nierozsądne.
Robert Jurszo
Przypisy:
1. Dla tego wątku są ważne dwie rozmowy, które opublikowałem w „Gazecie Wyborczej” – z prof. Rafałem Kowalczykiem (wyborcza.pl/7,177851,27366703,debata-o-lowiectwie-prof-kowalczyk-lowiectwo-trzeba-zreformowac.html) i prof. Jakubem Borkowskim (wyborcza.pl/7,177851,27398315,debata-lowiecka-prof-borkowski-musimy-strzelac-do-jeleni.html).
2. Pisałem o tym w tekście „Łowiectwo trzeba znacjonalizować” (dzikiezycie.pl/archiwum/2020/lipiec-i-sierpien-2020/lowiectwo-trzeba-znacjonalizowac).