DZIKIE ŻYCIE

Weźmiecie też ślimaki? O pomocy animitarnej w Ukrainie

Alan Weiss

Sumy. 263 tys. mieszkańców. 340 km na wschód od Kijowa, 180 na północny-zachód od Charkowa i jakieś 50 do Rosji. Schronisko dla zwierząt znajduje się przy drodze wylotowej właśnie w stronę granicy. Już pierwszego dnia inwazji na ulicach pojawiły się czołgi, ale pojechały na Charków i Kijów. Na drodze przy schronisku został zorganizowany blokpost – punkt ukraińskiej obrony. W kolejnych tygodniach miejsce to było celem regularnych ataków. Cudem żadna rakieta ani bomba nie trafiła w miejsce opieki nad zwierzętami. Ale nie było prądu ani wody. Liczba zwierząt rosła zaś dramatycznie. Wiele było porzuconych przez uciekających ludzi. Wyjechała też większość osób zaangażowanych w schronisko. Z kilkunastu pracowników zostały dwie-trzy osoby na niemal 400 zwierząt.

Autor artykułu pod Lwowem. Fot. Archiwum Alana Weissa
Autor artykułu pod Lwowem. Fot. Archiwum Alana Weissa

Jedną z osób, które zostały, była Alina Kurylova. Wolontariuszka, tłumaczka z języka angielskiego. Już w pierwszych dniach wojny myślała przede wszystkim o ewakuacji zwierząt. Najpierw czekała na utworzenie zielonego korytarza. Potem aż korytarz przestanie być ostrzeliwany. W końcu, po kilku próbach, gdy ostrzał był słabszy, ruszyła ze znajomym, jego żoną i ich dwuletnią córką w stronę granicy z Polską. Poza nimi w busie było ponad 30 zwierząt. Psy i koty.

Ponad 900 km z Sum do Lwowa przebyli w trzy dni omijając działania wojenne. Zwierzęta oraz żona i córka właściciela busa pojechały do Polski z wolontariuszami wrocławskiej Ekostraży i inicjatywy U Siedmiu Kotów. Alina ze znajomym wrócili do Sum szykować kolejny transport. Do dzisiaj było ich już trzy. Dwa z nich do Polski, a jeden do Czech.

Polska to NGO

Rosyjska inwazja w Ukrainie w całym swoim bestialstwie pokazała nowy wymiar i skalę niesienia pomocy. W socjologicznych symulacjach nikt nie przewidział, że tylu ludzi spontanicznie przyjmie do swoich mieszkań uchodźców. Tymczasem tysiące ludzi inicjowało ruchy oddolne – akcje na dworcach, na granicy, organizowanie transportów z pomocą materialną, przewożenie ludzi uciekających przed wojną, a wreszcie odstępowanie swoich mieszkań. Znajoma na Facebooku napisała, że Polska to nie jest kraj – Polska to NGO.

Pożegnania są najtrudniejsze. Pracowniczka schroniska w Sumach żegna się z każdym wyjeżdżającym zwierzęciem. Wszystkie fotografie: Alan Weiss
Pożegnania są najtrudniejsze. Pracowniczka schroniska w Sumach żegna się z każdym wyjeżdżającym zwierzęciem. Wszystkie fotografie: Alan Weiss

Tak, momentami panował chaos, tak, czasem pomoc nie była niesiona w najbardziej efektywny sposób. Ale krajowi i zagraniczny analitycy nie mają wątpliwości – bez tego zrywu społeczeństwa doszłoby do katastrofy humanitarnej.

Pomoc animitarna

Nigdy dotąd w historii ludzkich wojen również skala pomocy zwierzętom nie była tak ogromna. Już w pierwszych dniach rosyjskiej agresji na granicy pojawiło się przynajmniej kilkanaście organizacji animalistycznych. Doniesienia mediów były bowiem alarmistyczne: tysiące porzuconych zwierząt na granicy. Rzeczywistość okazała się inna. Na przejściach granicznych nie było porzuconych zwierząt. Był tłum ludzi, którzy przyjechali z pomocą.

Dopiero kontakt z ukraińskimi organizacjami pozwolił ustalić realne potrzeby i kierunki działań. W Kijowie płonęły ostrzelane schroniska. W innych miejscach pracownicy schronisk uciekali, wypuszczając podopiecznych z klatek. Czasem zwierzęta pozostawały w klatkach, czekając na pomoc lub śmierć z głodu.

Przeładunek zwierząt w Szeginiach, niedaleko granicy polsko-ukraińskiej
Przeładunek zwierząt w Szeginiach, niedaleko granicy polsko-ukraińskiej

Brakowało jedzenia, leków, opatrunków i nici do zszywania ran. Azyle dla zwierząt we Lwowie, dokąd kierowała się większość uchodźców i uchodźczyń, były przepełnione.

Jednym z takich miejsc jest Домівка врятованих тварин (Dom Uratowanych Zwierząt) położona na lwowskich wzgórzach. Schronienie znajdują tam nie tylko zwierzęta towarzyszące, ale również dzikie, m.in. wilki z porzuconych przez ludzi prywatnych ogrodów zoologicznych, ale także ranne lisy, borsuki i ptaki (na terenie azylu przechadza się pokaźna grupa bocianów).

To właśnie w Domivce psy i koty z Sum mogły odpocząć przed dalszą podróżą. Dzięki pomocy aktywistek, takich jak choćby Kateryna Yakymets z organizacji Для добра/For Good, załatwiane były niezbędne dokumenty, szczepienia. Kateryna organizuje logistykę, jest w ciągłym kontakcie z polskimi organizacjami, a także ze schroniskami dla zwierząt na wschodzie Ukrainy. Jej telefon nie milknie. Sama dowozi karmę i leki do osób prywatnych oraz azyli pod Kijowem. Transportuje również zwierzęta.

Dostawa karmy do schroniska w Sumach
Dostawa karmy do schroniska w Sumach

Dzięki Katerynie do Polski trafiła Asya, około trzyletnia suczka. Została znaleziona w gruzowisku na przedmieściach Kijowa z rozerwanym pyszczkiem. Odłamek uszkodził też szczękę. Ranę wstępnie opatrzono jeszcze w Kijowie, a już we Wrocławiu Asya przeszła zabieg w klinice weterynaryjnej. Po ranie nie ma śladu. Asya boi się tylko panicznie dźwięku samolotów.

Domivkę Vryatovanykh Tvaryn codziennie odwiedzają tłumy mieszkańców i mieszkanek Lwowa. Przynoszą karmę, pomagają w sprzątaniu boksów i wyprowadzają psy. Kiedy z Sum przyjechał bus z psami, natychmiast ustawiła się kolejka chętnych do spacerowania z wymęczonymi drogą zwierzętami.

Pomoc polskich organizacji to przede wszystkim ewakuacja najbardziej potrzebujących zwierząt i zaopatrzenie ukraińskich organizacji, które niosą pomoc zwierzętom, znajdującym się w strefie wojny.

Zwierzęta z Ukrainy czekają na nowe domy i swoich opiekunów
Zwierzęta z Ukrainy czekają na nowe domy i swoich opiekunów

Konwoje humanitarne, wyjeżdżające z Polski pociągami i TIR-ami, odmawiały bowiem zabierania pomocy dla zwierząt. Nieliczne zgadzały się na niewielkie ilości. Stąd inicjatywy oddolne – zrzutki w popularnych serwisach crowdfundingowych na najpotrzebniejsze rzeczy i transport do Lwowa, skąd dary trafiały na wschód Ukrainy. Ale przede wszystkim to tysiące samochodów prywatnych i z organizacji prozwierzęcych, które codziennie przewoziły i przewożą pomoc dla zwierząt.

Prawo niedomaga

W pierwszych dniach wojny przekraczanie granicy polsko-ukraińskiej ze zwierzętami odbywało się niemal bez żadnych obostrzeń. Z czasem podjęto próbę uregulowania takich działań. Obowiązywała unijna dyrektywa, a od 17 marca br. także Tymczasowa procedura Głównego Lekarza Weterynarii. O ile konieczność wprowadzenia jasnych zasad jest zrozumiała, o tyle regulacje okazywały się zupełnie nieadekwatne do sytuacji. Zarówno prawo unijne, jak i zarządzenie Głównego Lekarza Weterynarii skupiały się tylko na dwóch przypadkach: opiekunowie z prywatnymi zwierzętami oraz hodowcy. W pierwszym przypadku opiekun mógł transportować maksymalnie pięć zwierząt, a większa liczba kwalifikowana była jako przewóz komercyjny, co wymagało procedur celnych i określonych prawem opłat.

Zwierzęta przywiezione z Ukrainy przechodzą badania weterynaryjne
Zwierzęta przywiezione z Ukrainy przechodzą badania weterynaryjne

Tymczasem najwięcej było zwierząt, które ani nie miały swoich opiekunów (zwierzęta ze schronisk lub bezdomne z terenów walk), ani nie pochodziły z hodowli. Procedura Głównego Lekarza Weterynarii sugerowała, że przewozić mogą tylko obywatelki i obywatele Ukrainy. Regulacje unijne nie stawiały tego wymogu.

Chaos informacji i prawo, które nijak się ma do zaistniałej sytuacji, stawiało w trudnej sytuacji służbę graniczną, która w miarę swoich możliwości, ale bez łamania prawa, starała się nie utrudniać niesienia pomocy.

Nie tylko psy i koty

Oczywiście mowa jest tutaj tylko o zwierzętach towarzyszących. Przewożenie tzw. zwierząt hodowlanych czy dzikich obwarowane jest zupełnie innymi regulacjami, uniemożliwiającymi niesienie pomocy przez stowarzyszenia a tym bardziej osoby prywatnych. Niemniej jednak w czasie trwającej wojny ewakuowano część zwierząt z ukraińskich ogrodów zoologicznych w Kijowie i Charkowie. Większość z nich trafiła do ZOO w Poznaniu.

A co ze świniami, kurczakami, krowami? Symboliczna jest śmierć czterech milionów kur na największej fermie drobiu w Ukrainie w Czarnobajewce, miejscowości, o której powstają piosenki w związku z kilkunastoma udanymi atakami na wojska rosyjskie. Nikt nie śpiewa o zagłodzonych tam z powodu braku prądu i karmy kurach. Trzeba jednak pamięć, że życie zwierząt hodowlanych także w warunkach pokojowych to niemal ciągła tortura, której finał w ubojni jest właściwie jedynym sposobem na wybawienie od cierpienia.

Ryży – kocur z Łucka
Ryży – kocur z Łucka

BBC pokazywało niedawno także nagranie z ataku wojsk ukraińskich na rosyjską bazę, która powstała na zajętej fermie norek, należącej do polskiego potentata futrzarskiego – Szczepana Wójcika. Tam także co roku śmierć przez zagazowanie ponosiło kilkadziesiąt tysięcy zwierząt.

Pojawienie się tych tematów w mediach może jednak świadczyć o zmianie myślenia o pomijanych dotąd w relacjach ofiarach wojen.

Dzika Ukraina

Dziennikarze podjęli też kwestię wojennych dewastacji dzikiej przyrody, jak choćby największego chronionego w Ukrainie obszaru (ponad 100 km2) – Rezerwatu Biosfery Morza Czarnego, gdzie w płomieniach stanęły stepy. Ogień objął ogromne powierzchnie tego powołanego niemal 100 lat temu rezerwatu. Pożar widoczny był z kosmosu.

Alina z Sum z Gazdą, która już znalazła swoich ludzi w Polsce
Alina z Sum z Gazdą, która już znalazła swoich ludzi w Polsce

Ukraińska administracja, dokumentując zniszczenia i zbrodnie ludobójstwa, osobne raporty poświęca stratom w przyrodzie, które nazywa „ekobójstwem”. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w ostatnich latach, kiedy trwała wojna w Donbasie powołano w Ukrainie m.in. siedem nowych parków narodowych (w sumie jest ich 26) a kilka innych miejsc objęto ochroną (pisaliśmy o tym w „Dzikim Życiu” w 2019 r. dzikiezycie.pl/archiwum/2019/maj-2019/nowe-obszary-chronione-w-ukrainie), podczas gdy w Polsce już ponad 20 lat czekamy na kolejny park narodowy czy powiększenie obszaru parku narodowego na całą Puszczę Białowieską.

Z drugiej strony nie można zapominać o raportach ukraińskich organizacji przyrodniczych, które również w ostatnich latach alarmowały o masowych wycinkach lasów w Karpatach czy o planach dewastacyjnych inwestycji, np. w masywie Świdowca (o tym również można było przeczytać na łamach naszego miesięcznika: dzikiezycie.pl/archiwum/2018/wrzesien-2018/bitwa-o-swidowiec).

Pomagajmy

Organizacje takie, jak Viva!, Ekostraż czy U Siedmiu Kotów skupiły się na pomocy tym zwierzętom, które najbardziej potrzebowały pomocy i którym były w stanie pomóc. Najczęściej były to psy i koty ze schronisk z terenów dotkniętych wojną. Zdarzały się jednak sytuacje szczególne, gdy wolontariusze jechali do osób prywatnych. Trzeba zaznaczyć, że w Ukrainie nie ma przytulisk finansowanych przez miasta. Zwykle zakładają je organizacje pozarządowe, a tam, gdzie takich brak prywatne osoby pomagają we własnym zakresie.

Takimi osobami są Ina i jej mąż Dmytro z Łucka. W swoim mieszkaniu w bloku opiekowali się potrzebującymi i porzuconymi zwierzętami. Na przykład kotem, który ma sparaliżowane tylne nogi. Psimi staruszkami albo suczką, którą przygarnęli z ulicy w zaawansowanej ciąży i która już w czasie wojny urodziła pięć szczeniąt. Ina na początku marca wyjechała z dziećmi do Polski, a następnie do Holandii. Dmytro nie mógł wyjechać, został ze zwierzętami, a potem otrzymał powołanie do wojska. Zwierzęta musiałyby trafić na ulicę. Ina szukała pomocy przez Facebooka. W weekend przed poniedziałkiem, kiedy Dmytro miał stawić się w jednostce wojskowej, przyjechali wolontariusze. Wszyscy mieli ściśnięte gardła przy pożegnaniu. Dmytro w końcu poszedł w stronę klatki. Nagle zatrzymał się, odwrócił i zapytał niepewnie: „A szczura weźmiecie? On miły. Od małego go mamy”. Odpowiedziały mu tylko potakujące kiwnięcia głową. Po chwili Dmytro był na dole. Pod pachą trzymał klatkę z białym szczurem. W drugiej zaś ręce niósł prowizoryczne akwarium: „Weźmiecie też ślimaki. Będą ogromne”. Nikt już nic nie powiedział. Samochody ruszyły do granicy.

Asya z Kijowa i Gazda z Sum na spacerze we wrocławskim Parku. Fot. Alan Weiss
Asya z Kijowa i Gazda z Sum na spacerze we wrocławskim Parku. Fot. Alan Weiss

Jeśli wszystko będzie dobrze część zwierząt wróci do Iny i Dmytra po wojnie. Szczeniaki znalazły nowe domy w Polsce. Inne zwierzęta przywiezione z Ukrainy czekają na adopcje, do których serdecznie zachęcam. Na stronach i profilach Ekostraży, Vivy! czy U Siedmiu Kotów znaleźć można zdjęcia tych, które szukają swoich ludzi.

Na co dzień pracuję w zespole komunikacyjnym Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. We współpracy z organizacjami, zajmującymi się zwierzętami trzy razy wyjeżdżałem do Ukrainy. Opisywana wyżej Asya zamieszkała ze mną. W jednym z wyjazdów towarzyszył mi prezes Pracowni na rzecz Wszystkich Istot – Radek Ślusarczyk. W siedzibie stowarzyszenia, Stacji Edukacji Ekologicznej, dach nad głową znalazło 25 osób z Ukrainy.

Pomagajmy, na ile możemy i w ramach swoich kompetencji. Pomagajmy bez względu na pochodzenie, wyznanie czy gatunek.

Alan Weiss